wtorek, 31 stycznia 2012

Bezkrwawa kawa

Czy zdarzyło Wam się kiedyś brać udział w spotkaniu, na które nie mieliście ochoty, z ludźmi, którzy byli Wam w gruncie rzeczy obojętni, w okolicznościach, które skłaniały, by nieustannie gryźć się w język? Czy zdarzyło Wam się przedkładać konwenans ponad szczerość, lawirować i trzymać w ryzach emocje, próbując – dla wspólnego dobra - uniknąć otwartej konfrontacji?

O tym właśnie opowiada Rzeź (Carnage) - nowy film Romana Polańskiego. (Oczywiście pomijając fakt, że opowiada o katastrofie smoleńskiej). Po wciągającym, choć nieco banalnym Autorze Widmo – a także po masowo nagłaśnianych zawirowaniach życiowych – reżyser serwuje nam kameralną, błyskotliwą opowieść o subtelnościach relacji międzyludzkich, opartą na sztuce Yasminy Rezy Bóg gniewu.
Oto jesteśmy świadkami spotkania dwóch małżeństw – Penelope i Michaela (Jodie Foster i John C. Reilly) oraz Nancy i Alana (Kate Winslet i Christoph Waltz), którzy omawiają przykry incydent, do jakiego doszło między ich synami. Dorośli bohaterowie wspólnie formułują oficjalną relację z wydarzenia, napawają się swoją ogładą, spokojem i odpowiedzialnością (Jak dobrze, że istnieją ludzie tacy, jak my, którzy cenią wartość relacji społecznych – mówi w jednej z pierwszych scen Penelope)... co jednak okazuje się dopiero początkiem wydarzeń w szykownym, nowojorskim mieszkaniu.

Nie powiedziałabym, że Rzeź mnie porwała; chwilami nieubłagana stałość miejsca akcji trochę nużyła – ale seans zdecydowanie zaliczam do udanych. W dużej mierze dzięki aktorstwu – szczególnie doceniam Winslet (za którą przepadam) i Waltza, ale i Foster z Reillym zasługują na wielkie uznanie. Co tu dużo mówić, wobec fabuły, której sedno stanowi różnorodność ludzkich charakterów i emocji, finezja odtwórców głównych ról odgrywa rolę pierwszoplanową.

Polecam – przyjemny, nierzadko zabawny film. A po wyjściu z kina, w gronie 5-osobowym zadawaliśmy sobie pytania, kto kim był, z którą postacią najbardziej się identyfikujemy. Najwięcej nieśmiałych kandydatur zebrał chyba Michael, natomiast bezapelacyjnie wszyscy marzyli, żeby być Alanem ;-)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Szacki, Sandomierz i szkopuł w serialu

Dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie takiego apetytu na odwiedzenie miejsca, w którym się rozgrywa. Po odłożeniu na półkę, Ziarno prawdy Miłoszewskiego wygląda jak mój podręcznik w czasie sesji - poznaczony kolorowymi karteczkami, pełen dopisków przy co ciekawszych miejscach. Mają mi pomóc odtworzyć szlaki śledztwa głównego bohatera – bo to, że pojadę do Sandomierza i zobaczę te dwa miasta – pocztówkowy Sandomierz ojca Mateusza i Jarosława Iwaszkiewicza oraz Sandomierz, w którym faktycznie toczyło się życie (s. 43), jak określa je Miłoszewski - jest już przesądzone.
Ale po kolei. Książkę kupiłam dla R., podobnie jak kiedyś Instytut Żulczyka, i znów pod nieobecność obdarowanego nie wytrzymałam i pierwsza rzuciłam się do czytania. Miłoszewskiego już trochę znam; swojego czasu przemówił do mnie przez Domofon (a zaraz potem, w ten sam sposób, do R., Magdy i Pawła, wszystkich absorbując niepokojącą historią warszawskiego bloku). Bardzo pozytywnie wspominam też spotkanie z pisarzem na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu. Dlatego odkąd usłyszałam o Ziarnie prawdy, wiedziałam, że musi trafić w moje ręce.

Tym razem rzecz dzieje się w Sandomierzu
widzianym oczami Teodora Szackiego, bohatera Uwikłania, poprzedniej powieści Miłoszewskiego. Prokurator, przybyły na malowniczą prowincję ze stolicy, na próżno próbuje odnaleźć się w nowym miejscu. Dokucza mu duszna, małomiasteczkowa atmosfera i poczucie wyobcowania (...budzący nieufność obcy w prowincjonalnym mieście, które co prawda od osiemnastej było wymarłe – ale niestety nie dlatego, że mieszkańcy się pomordowali myśli sarkastycznie Szacki), życie osobiste dostarcza mu rozczarowań, a praca nie przynosi ambitnych wyzwań.

Jak na życzenie zblazowanego prokuratora, pod murami starej synagogi zostaje znalezione ciało kobiety
cenionej nauczycielki i animatorki kultury. Pierwsze poszlaki budzą skojarzenia z tradycją żydowską i uruchamiają ciąg podejrzeń i uprzedzeń, odświeżając zadawnione urazy, odkopując antysemicką historię miasta i podsuwając pytania o rolę przesądów we współczesnej Polsce.

Polecam tę powieść gorąco
wszystkim wielbicielom kryminałów oraz tym, którzy lubią mierzyć się ze stereotypami. Miłoszewski zgrabnie wprowadza nas w cienie sandomierskiej historii, konfrontuje ze sobą różne punkty widzenia, zestawia fakty z zabobonami. Nie jest to literatura, która szczególnie zachwyca językowo (zapamiętałam powracające, typowe dla kryminału, „coś mu nie pasowało, ale nie był pewien co”) - ale akcja toczy się wartko i wciąga bez reszty. W kategorii pełnokrwistych (dosłownie i w przenośni) kryminałów sprawdza się więc świetnie. A na pewno nie gorzej niż bestsellerowa Camilla Lackberg (którą recenzowałam tutaj i tutaj) a z racji sympatii do polskich autorów, Miłoszewskiego jeszcze serdeczniej.

Na zakończenie akcent niedorzeczny. Ponieważ trasy Szackiego tak mnie zaintrygowały, że mam ochotę przemierzyć je sama, tym smutniejszy wydaje mi się fakt, że Sandomierz, w którym jesienią 2011 miała odbyć się uroczysta premiera książki, nagle wycofał się z promocji Ziarna prawdy. Dlaczego? Z powodu zbyt ostrego, zdaniem urzędników, potraktowania serialu Ojciec Mateusz (!). Zaciekawionym zdradzę
owszem, odwołania do Ojca Mateusza w powieści są, czasem ironiczne, czasem złośliwe wobec Artura Żmijewskiego, ale doprawdy... trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu kompletnie nie zrozumiał idei promocji miasta.

piątek, 27 stycznia 2012

Do lata piechotą (albo na rowerze)

Porządkując dysk, który już się przelewa od filmów (a czas zgrywać nowe, bo chce się montować, montować, montować!), znalazłam parę zdjęć z wiosny i lata minionego roku. I mój apetyt na słońce gwałtownie przekroczył stan alarmowy.

Na początek kadr z letniej wycieczki rowerowej – przystanek nad tzw. basenem przy UMK (na tej samej wycieczce, nota bene, rąbnęłam w słup).
Potem kwitnący kuchenny stół...
Następnie – zakazane słowa na chodniku!
Dalej nieśmiała magnolia...
...i ta sama, tylko ciut bardziej rozochocona, w odbiciu okularów Pawła. Swoją drogą, magnolia chyba zawsze będzie kojarzyć mi się ze studiami – z powodu drzew, które kwitną przed toruńskim Collegium Maius.
Potargane chmury nad Rewą (gdzie się czytało i wylegiwało).
I krok wstecz, do Dnia Kobiet – okolicznościowa wystawa w piekarni przy ul. Mickiewicza w Toruniu :-)
To znów – tulipan prowodyr:
I kadr z wypadu nad jezioro do Zbiczna (niedaleko Torunia), gdzie dyscypliną olimpijską jest tenis grobowy ;-)
Ach, zachciało mi się spacerów, weekendów za miastem, piegów-przebiśniegów... Ale nie ma co narzekać, bo właśnie zaczął się...!

czwartek, 26 stycznia 2012

Barbie galerianka

Lubię wariacje na temat znanych dzieł sztuki – czy to praktykowane przez współczesnych artystów, czy stosowane na użytek reklamy, czy też wprowadzane do aranżacji wnętrz. Bawi mnie i intryguje współczesny flirt z ikonami malarstwa czy rzeźby.

Dlatego uśmiechnęłam się na widok kreacji francuskiej artystki, Jocelyn Givaud, osnutych wokół postaci lalki Barbie. Można je traktować jako głos w dyskusji na temat związków estetyki z popkulturą, można przemyśleć zachętę Givaud do zmiany sposobu postrzegania Barbie – a można po prostu nasycić oczy błyskotliwością francuskiej artystki :-) Polecam – więcej prac tutaj.
Mnie najbardziej podobają się dwie ostatnie – czyli promienna Barbie na obrazie Otto Dixa i postać z fotografii Mana Raya. Choć kształt wiolonczeli zniknął bezpowrotnie ;-)

wtorek, 24 stycznia 2012

Wprowadzeni w błąd

W ciekawej kampanii społecznej wziął udział Bartłomiej Topa – aktor, którego Kieszenie bardzo lubią. Na rzecz akcji Autyzm wprowadza zmysły w błąd, zorganizowanej przez Fundację Synapsis, Topa wcielił się w rolę człowieka cierpiącego na autyzm i wystąpił w kilku filmikach (rzekomo – zarejestrowanych przypadkowo). Materiały błyskawicznie rozprzestrzeniły się w serwisach internetowych, szturmując rubryki plotkarskie.
Jak komentowano dziwne zachowania aktora? Wtopa Topy, choroba filipińska, narkotyki; niektórzy dopatrywali się tu nietypowej promocji serialu, w którym aktor aktualnie gra itp.

Kreacja Topy sięgnęła dalej – aktor plotki na swój temat dodatkowo jeszcze potwierdził w programie „Pytanie na śniadanie", w którym zamiast brać aktywny udział w rozmowie, dotykał różnych faktur materiałów, nerwowo się wiercił, nie potrafił odpowiedzieć na proste pytania, a na pytanie czy lubi chodzić w kożuchu odpowiedział, że nie lubi kożucha na mleku (...).

Okazało się jednak, że wszystko stanowiło elementy viralowej kampanii, która ma na celu oswojenie społeczeństwa z problemem autyzmu. Więcej informacji o akcji oraz filmiki, wokół których narosło całe zamieszanie, znajdziecie tutaj.

Jak oceniacie takie akcje? Mnie, poza samą ideą rozpowszechniania wiedzy na temat autyzmu, ujął pomysł wykorzystania serwisów plotkarskich w słusznej sprawie :-)

sobota, 21 stycznia 2012

Olśnienie

Pamiętacie Lśnienie Stanleya Kubricka? Pamiętacie niepokojący, pusty dom? Obłęd w oczach Jacka Nicholsona – pisarza, który nie radzi sobie z blokadą twórczą i całymi dniami wystukuje tylko All work and no play makes Jack a dull boy? Złe przeczucia jego synka i próby zachowania spokoju przez żonę? Wreszcie żywopłot-labirynt i słynne ujęcie z siekierą przebijającą drzwi, upamiętnione na wielu plakatach?
To teraz wyobraźcie sobie, że legendarny horror Kubricka jest... komedią romantyczną. Wyobraził to sobie – i postanowił nam pokazać – twórca tego błyskotliwego trailera. Szczególnie zachwyca, jeśli pamięta się atmosferę niektórych wykorzystanych tu ujęć ;-) Polecam!

Ca(t)sting

Absolutnie ujmujące zdjęcia z castingu do roli kota w Opowieściach niesamowitych (Tales of Terror) według Edgara Allana Poe – gdzie jedna z nowel nosi tytuł The Black Cat. Miejsce akcji: Hollywood, czas: rok 1961.
 
 
 

Jako, że jestem rozemocjonowana po ostatnim (znakomitym!) odcinku Sherlocka, takie niepokojące natężenie czarnych kotów wydaje mi się jak znalazł. A tu odtwórcy głównych ról filmowych w trakcie prób z czworonożnymi aktorami:

Zdjęcia opublikował magazyn Life, a więcej możecie zobaczyć tu. Z pozdrowieniami dla Magdy, której ostatnio dwa czarne koty przebiegły drogę (zniwelowane później przez jednego zająca)!

czwartek, 19 stycznia 2012

Rozmyte

Dla pobudzenia wyobraźni na piątek – rozmarzone akwarele Cate Parr. Subtelne, półtransparentne, kobiece. Niektóre z nich kojarzą mi się z okładkami powieści Krystyny Siesickiej, które czytałam w liceum... Pewnie blisko od Jeziora osobliwości do farb wodnych.

Nacieszcie oczy.












Prace do nabycia, i do obejrzenia w większym wyborze, na Etsy.

Papierowe postaci

Miałam ochotę na taką powieść – obszerną, wielowątkową, która przeniesie mnie na dłuższy czas do innego świata, zaprzyjaźni z bohaterami. Ostatni kabriolet Antona Myrera trafił do mnie jako wyczekiwany i wytęskniony prezent – ale niestety, książka mnie trochę zawiodła.
Historia toczy się wokół kilku młodych, ciekawych świata mężczyzn – Dala, Russa, Terry'ego, Jean Jeana i narratora, George'a – którzy poznają się w 1940 roku na Harvardzie. Bohaterowie rozpoczynają radosne, studenckie życie, nazywają się żartobliwie Fizylierami, snują marzenia, cieszą się młodzieńczymi romansami i rozgrywkami lokalnych drużyn sportowych... gdy nagle ich beztroskę przerywa wybuch drugiej wojny światowej.
Tu rozpoczyna się istotny wątek – doświadczeń wojennych bohaterów – który jednak nie wyczerpuje historii, bo narracja George'a sięga późnych lat 70. Myrer maluje więc przed nami rozległą panoramę swojego pokolenia – przywołując przełomowe chwile, chłopięce marzenia czy zakręty z życia bohaterów. Natomiast ramę do tej opowieści stanowi rozmowa George'a z Ronem, dwudziestoparolatkiem, którego ojcem jest jeden z Fizylierów. Młody mężczyzna chce poznać prawdę o swojej przeszłości i tym właśnie prowokuje George'a do drobiazgowych wspomnień.

Potencjał na frapującą, pełnokrwistą opowieść – a jednak Myrerowi nie do końca udało się go zrealizować. Dużą słabość stanowiły moim zdaniem postaci – nakreślone zbyt szkicowo, zbyt grubą kreską, nierzadko banalne lub jednowymiarowe. W rezultacie główni bohaterowie zlewali mi się w jedną, dość bezbarwną masę, a więc i relacje między nimi – czy to przyjaźnie, czy konflikty – odbierałam jako niezbyt emocjonujące. W zasadzie dopiero po etapie wojny zaczęli nabierać w mojej wyobraźni ostrzejszych rysów, klarować się... i roześmiałam się, czytając wtedy wyznanie George'a: Wszystko to, co charakteryzowało nas przed wojną, stało się głębsze i bardziej wyraziste (...). Russ stał się dowcipniejszy i bardziej romantyczny, ja lojalniejszy i bardziej zdyscyplinowany, Dal bardziej praktyczny i ambitny, a Terry – sardoniczny, wrażliwy Terry – stał się ponury i tajemniczy (s. 361).
Zadziwiająco zbiegło się to z moimi spostrzeżeniami o grubo ciosanych postaciach ;-)

Bez wątpienia życiorys Myrera – którym inspirowany był los jego bohaterów (studia pisarza na Harvardzie przerwał atak na Pearl Harbour) – był ciekawy i frapujący; wierzę, że Amerykanin ma za sobą wiele wnikliwych przemyśleń na temat doświadczeń wojennych. Niemniej, jego pisarstwo przypomina mi gawędę, chwilami zbyt rozwlekłą (skróciłabym tę 600-stronicową książkę o jedną trzecią), chwilami pretensjonalną czy wręcz – moralizatorską. Gdy pod koniec powieści George wyjawia młodemu Ronowi upragniona tajemnicę, z ust chłopaka padają wnioski typu: Człowiek sam musi wybrać własną drogę, decydować o tym, jak będzie żył (...). Trzeba samemu decydować o tym, jak należy żyć, i zapracować sobie na szczęście (s. 617). Dla mnie – męcząco moralizatorskie.

Ciekawa opowieść, chwilami wzruszająca, bogata w informacje dotyczące tła politycznego ameryki (śledzimy m.in. rozwój kariery Kennedy'ego), ale we mnie pozostawiła spory niedosyt.  I żal, że nie przywiązałam się do bohaterów na tyle, by za nimi zatęsknić. Najbliższym mojemu sercu fragmentem książki pozostaje więc dedykacja od Mikołaja :-)

P.S. Tytułowy ostatni kabriolet to wspaniały, zielony samochód, zwany pieszczotliwie Cesarzową, który towarzyszył bohaterom w najpiękniejszych chwilach ich życia. I akurat opisy auta przemawiały mi do wyobraźni, przypominając choćby, nieco młodszą, rumową piękność :-)

wtorek, 17 stycznia 2012

Siedemnastego 11

Styczniowy kadr okazał się wyjątkowo zbieżny z marcowym z zeszłego roku :-) Zapraszam!


sobota, 14 stycznia 2012

"W ciemności" Agnieszki Holland

Przepiękny film. Opowieść o Polaku, który w okupowanym Lwowie pomaga Żydom przetrwać  wojnę – czyli motyw, wydaje się, wielokrotnie już przerabiany przez kino czy literaturę – lecz tu ukazany świeżo, niesztampowo i przejmująco. Holland snuje historię Leopolda Sochy – postaci wzorowanej na rzeczywistej – bez patosu, hollywoodzkiej ckliwości czy uciekania w banał; prosto i powściągliwie. A jednak W ciemności trzyma w napięciu i porusza.

Genialny jest tu Robert Więckiewicz  – niejednoznaczny, a dzięki temu wiarygodny (
jak w Wymyku), daleki od czarno-białych filmowych metamorfoz (znanych np. z Komornika Feliksa Falka). Świetni są towarzyszący mu aktorzy – ujęła mnie Agnieszka Grochowska, za którą do tej pory nie przepadałam (postrzegając ją chyba przez pryzmat lukrowanych postaci, które grała); niezmiennie zachwyca mnie Kinga Preis. Przede wszystkim jednak – W ciemności to znakomicie opowiedziana, przejmująca historia. Obejrzyjcie koniecznie.
Film Holland zapadnie mi też w pamięć jako celne, porażające przypomnienie świata, w którym określona grupa ludzi jest uznawana za godną pogardy z powodu arbitralnych, stworzonych przez człowieka zasad. Jako bezkompromisowy obraz słynnego Ludzie ludziom zgotowali ten los Nałkowskiej; wspomnienie (bo niestety nie hipoteza), jak niewiele trzeba, by od cywilizowanych zachowań i wzajemnego poszanowania przejść do barbarzyństwa.

czwartek, 12 stycznia 2012

Na jesienne przedwiośnie

...serwuję Wam zadziwiające kompozycje Waltera Masona. Pomysłowa i precyzyjna ingerencja w przyrodę.
 
 
 
Zdjęcia zaczerpnięte stąd, polecam obejrzeć więcej. Tymczasem – kreatywnego czwartku! :-)