1. eteryczną nimfą
Plan był prosty. Zamierzałam zostać obezwładniająco subtelną kobietą. Taką, która porusza się powoli, wydaje z siebie jeno zmysłowe westchnienia, miękkim gestem odgarnia kosmyk włosów z czoła (czy muszę dodawać, że wyposażona jest wyłącznie w delikatne kosmyki?) i jawi się światu jako nieuchwytna, acz pociągająca. Jeśli mówi, to niewiele, zawsze z namysłem (a głos ma niski, najlepiej z lekką chrypką), jeśli spogląda, to powłóczyście, jeśli sięga po coś, jej nadgarstek smukleje, a palce bezbłędnie i z wdziękiem chwytają upatrzony przedmiot. Ot, niewiasta, która sunie 5 cm nad ziemią, bezszelestnie przemieszcza się między stolikami w kawiarni, a z pewnością nigdy nie strąca przedmiotów ze stołu ani nie rozlewa na siebie wina. Wszystko, co robi, jest subtelne i eleganckie, jej codzienna gestykulacja nie przypomina ruchów tonącego w Brdzie, i nie, stanowczo nie zdarza jej się potrącić człowieka w autobusie, bo akurat zagadała się przez telefon z bratem o ostatnim odcinku serialu i musiała, no musiała wyrazić to zamaszystym ruchem ręki!
Ciało eterycznej nimfy (pomijam oczywistości typu: gibkie, strzeliste, idealnie ukształtowane) nie jest pokryte siniakami, bo nimfa na każdej wycieczce rowerowej nie tłucze łydką w pedał, a w jej kolanie prawdopodobnie nie ma żużlu z Darłowa sprzed dwunastu lat. Przypuszczalnie także eteryczna nimfa nie siada na swoich okularach przeciwsłonecznych, by następnie próbować niepostrzeżenie wcisnąć szkło w nadłamane plastikowe oprawki. A już z pewnością nie znajduje torebki w lodówce nazajutrz po imprezie urodzinowej męża. Tak, marzyłam, by nią być. O włos!
Ja jako jednorożec (brzuch mi wyszedł trochę grubo, skandaliczny fotograf).