niedziela, 7 września 2014

A Allen siedzi i zawija je w te sreberka

Istnieje parę rzeczy pewnych we wszechświecie. Pewne jest to, że po lecie nadejdzie polska zima, że Ziemia krąży wokół słońca (potwierdzone przez lokatorów mojego bloku), że Figa rzuci się łakomie na drugą każdą miskę karmy oraz że u progu jesieni w Kieszeniach pojawi się recenzja nowego filmu Allena. Magię w blasku księżyca (wyjątkowo wierne tłumaczenie niezbyt wyrafinowanego tytułu - Magic in a Moonlight) obejrzałam wczoraj. Po wykładzie o seksualności w buddyźmie, spacerze po dachu toruńskiego CSW (przepadam za tym dachem), a przed świetnym wieczorem z Olą; słowem - film wpisał się zgrabnie w pasmo sobotnich przyjemności.

I to mogłoby wystarczyć za jego recenzję. Bo Magia to opowieść, którą śledzi się z uśmiechem, ale zapomina po około siedemnastu minutach (zupełnie inaczej, niż na przykład melancholijną i przejmującą Blue Jasmine). Bohater najnowszego filmu, Stanley (Colin Firth), utalentowany acz pyszałkowaty prestidigitator, na prośbę kolegi po fachu przybywa do rezydencji państwa Catledge, gdzie ma zdemaskować Sophie (Emma Stone), podającą się za medium. Niemiłosiernie racjonalny i sarkastyczny mężczyzna nie pozostaje obojętny na urok niebieskookiej mistyczki (a ja wraz z nim, bo Emma Stone to czarujące dziewczę, zwłaszcza w kapeluszu ozdobionym kwiatami).