piątek, 29 kwietnia 2011

Jedni wyjeżdżają, inni wychodzą (za mąż)

W ciągu najbliższego tygodnia Kieszenie będą milczeć (podobno w środę był Międzynarodowy Dzień Walki z Hałasem, więc całkiem stosownie, choć poniewczasie). Oczywiście zapraszam Was do wyrażania tu swoich opinii lub planów na majowy weekend – ale odzew na nie nastąpi dopiero po 8 kwietnia. Dodam, że nie wybieram się ani na beatyfikację Jana Pawła II, ani na ślub Williama i Kate.
Autorem ilustracji jest Ben Javens, o którym wspominałam m.in. tu.

Przy okazji – stwierdzenie, że media oszalały na punkcie tych dwóch wydarzeń byłoby truizmem... a właściwie pewność mam tylko, że oszalało tvn24, na które zerkam co rano.

[Zresztą, mam taką spiskową teorię dotyczącą tvn24: zawsze, kiedy pojawia się jakieś Duże Wydarzenie, tłum dziennikarzy z radością wybiega do domu, zarzuca trampki na ramię i dowcipkuje na temat nieszczęśnika, który musi zostać w studiu i ze smutną miną powtarzać
przez cały dzień tę samą wiadomość. Pozostali spokojnie wyjeżdżają na weekend do rodziny, bo ich reportaż z kolizji tramwaju w Szczecinie i tak nie zostanie wyemitowany – czas antenowy należy spożytkować na osiemdziesięciokrotne powtórzenie Głównego Niusa! Po paru godzinach nieszczęśnika w studiu zastępuje oczywiście inny nieszczęśnik, ale nie ma to wpływu na stopień różnorodności informacji.
Nic nie poradzę. Tak, jak mój brat, lubię tvn24 tylko gdy _nie_ rozgrywają się Duże Wydarzenia.]

W każdym razie spojrzałam na szał wokół książęcego ślubu pod kątem reklamowym i, wśród fali tandetnych pamiątek i gadżetów, znalazłam również takie wdzięczne okazy:
 Autorem projektu jest Rob Ryan, o którym wspominałam nieraz; obrazek stąd.
Propozycja z KK Outletu.

Wprawdzie nadal nie wiem, po co komu akurat talerz upamiętniający ślub, ale przynajmniej te są pomysłowe i ładnie zaprojektowane:-)

Natomiast z drugiego bieguna gustów pamiątkarskich... ekhem ;-)
Dekoracja paznokci do nabycia tutaj.

Pozostawiam Was więc z tą inspiracją wiosennego manicure'u, życząc miłego weekendu! :-) I mam nadzieję, ze wrócę
z porcją barwnych wrażeń do Kieszeni.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Dziewczyna z pikselem

Marzycie o nowoczesnej dekoracji mieszkania, a jednocześnie drzemie w Was miłość do klasyki? Kompromis przyniesie holenderska firma Ixxi, produkująca obrazy z niewielkich, kwadratowych modułów, a właściwie... z pikseli z tworzywa :-) Oto, jak w nowym wcieleniu wygląda słynna Dziewczyna z perłą!
Ixxi realizuje mozaiki na podstawie różnych zdjęć i grafik – obok vermeerowskich inspiracji, znajdziecie w ich portfolio m.in. barwnego ptaszka (w sam raz dla niebieskich ptaków!:-) Dekorację z modułów można wykonać z dowolnego zdjęcia, które przekażemy firmie.
Mnie jednak najbardziej przekonuje igranie z klasyką holenderskiego malarstwa – dowcipne, pozbawione dosłowności, a jakie efektowne! Ot, płótna w niskiej rozdzielczości ;-)

środa, 27 kwietnia 2011

Śnij, że wszystko będzie dobrze

W gąszczu poświątecznych zajęć i natrętnych myśli – dygresja kinowa. Tytuły prosto z afisza naszych wieczornych seansów: Wszystko będzie dobrze Tomasza Wiszniewskiego oraz Incepcja Christophera Nolana. Oba filmy stanowczo niepremierowe – pierwszy pochodzi z 2007 roku, drugi – z 2010.
Wszystko będzie dobrze sympatyczne, chwilami nieco przewidywalne i rzewne, ale z pewnością nie pozbawione wdzięku. No i wielkie gratulacje dla Wiszniewskiego za wyłowienie Adama Werstaka (odtwórca pierwszoplanowej roli – chłopca, który wyrusza w bieg do Częstochowy w intencji przywrócenia jego matce zdrowia). Rzadko widuje się w polskim kinie dziecięcych aktorów obdarzonych podobnym talentem i naturalnością – analogiczne wrażenie miałam chyba tylko przy Weiserze, lata temu... Przyznam też, że Werstak przypominał mi nieco Jamiego Bella, odtwórcę tytułowej roli w filmie Billy Elliot, do którego mam ogromną słabość – więc tym bardziej pozytywnie zapisał mi się (Werstak, nie Billy tym razem) w pamięci. Aha, kolejny plus to Robert Więckiewicz, którego wielbicielką jestem od dawna – i którego cenię za różnorodność ekranowych wcieleń, w przeciwieństwie np. do Borysa Szyca.
Incepcja natomiast dość wciągająca, sprawnie zrealizowana, stosownie do tematyki – zapętlona, jednak rozważania na temat cudów, jakie można powoływać do życia podczas snu, skłaniały nas z R. głównie do... wypróbowania tych cudów we własnym śnie ;-) Na marginesie, przy tym tytule znów wypłynie wątek moich aktorskich sympatii, bo w Incepcji z radością zobaczyłam Ellen Page, która zachwyciła mnie w Juno (zdecydowanie polecam Juno, w Incepcji jej rola okazała się raczej bezbarwna) oraz Josepha Gordona-Levitta, którego kojarzyłam sprzed lat z serialu... Trzecia planeta od słońca ;-) U Nolana spisał się nieźle, jestem ciekawa jego dalszych kinowych wcieleń. Żałuję natomiast, że większego pola do popisu nie miała Marion Cotillard, którą ubóstwiam od czasu jej roli Edith Piaf w Niczego nie żałuję.

Cóż, z zapisu filmowych wrażeń zrobił się przegląd aktorskich kreacji. Z przyjemnością wybrałabym się teraz na jakiś film, którego fabuła pochłonie mnie bez reszty, pożre na dwie godziny moją uwagę i pozwoli zapomnieć o całym świecie... Możecie coś polecić? Może być na nieco mniej niż dwie godziny ;-)
Tymczasem na zakończenie, w ramach pogodnego akcentu, radosna Marion.

piątek, 22 kwietnia 2011

Świąt pełnych życia

Miniony tydzień był dla mnie dość ciężki. Przyniósł mi dwie złe wiadomości – jedną związaną ze zdrowiem kogoś bliskiego, drugą – ze śmiercią ukochanego zwierzaka.

Nie jestem osobą, która – poza gronem najbliższych – daje po sobie poznać osobiste problemy. Czasem myślę nawet, że stanowię wzorcowy przykład człowieka, po którego samobójstwie znajomi z pracy mówiliby, że Nic na to nie wskazywało, była przecież uśmiechnięta! W każdym razie, nawet poddając się codziennemu ferworowi zajęć, nie da się uciec przed przytłaczającymi myślami. A szkoda...

Miałam takie momenty, że nie wiedziałam, z jakiego powodu płaczę – ze strachu przed przyszłością, z bezsilności, z naiwnego braku akceptacji dla faktów, z goryczy i poczucia  niesprawiedliwości, z tęsknoty za przeszłością...

Życzę Wam – i sobie – żeby te święta były kojące i pełne spokoju. Żeby otworzyły Was na radość, pomogły dostrzec kolory pośród, obezwładniającej czasem, czerni. I
przyniosły powiew wiosennego optymizmu.
Zdjęcie pochodzi stąd, przedstawia okna w Singapurze.

środa, 20 kwietnia 2011

Ludzie listy piszą (czyli czy inicjał istnieje?)

Być może niektórzy z Was zauważyli, że w prawej kolumnie Kieszeni pojawił się adres mailowy: kieszenie.jak.ocean@gmail.com – korzystajcie z niego, jeśli macie ochotę skontaktować się ze mną poza łamami bloga. Do tej pory otrzymałam m.in. komentarze do cyklu 13 kroków, uskrzydlającą wiadomość od Uli oraz frapujące pytanie... czy R. istnieje ;-) Zapraszam!
Obrazek wyszperany dawno temu na blogu pantuniestal

Tymczasem – nadal w temacie interakcji z czytelnikami bloga – garść świeżych odkryć z wyników wyszukiwania. Pamiętacie notkę o poliraksie? Zauważyłam, że od czasu jej zamieszczenia, sporo osób trafia do Kieszeni szlakiem frazy: co to jest poliraksa albo co to znaczy poróżniła nas zajępoli raksy twarz ;-) Cóż, cieszy mnie, że blog zyskał wartość edukacyjną!

Z kolei niedawno w telewizji pojawiła się reklama mopa z utworem Mój jest ten kawałek podłogi w tle. Pomijam już kwestię, czy pomysł spotu jest trafiony – ale odtąd zauważyłam w Kieszeniach wzmożoną aktywność frazy: reklama z uuu jestem kawałek podłogi. Widzicie, nie jestem jedyną błądzącą osobą w narodzie ;-)

Oczywiście oprócz cytatów piosenkowych, w statystykach Kieszeni znajdują się i inne perły wyszukiwania, np. czciciele drzew, plakaty o jezusie, pupa matrioszki czy Półnagi pułkownik półciężarówką półprodukty woził, a gdy po północy w pół-przysiadzie stawał. Serio:-)
Czasem naprawdę trudno mi dociec, do jakiej notki się odnoszą. Aha, urzekła mnie również matrioszka pin-up – spróbujcie ją sobie wyobrazić! :-)

P.S. Więcej z archiwalnych statystyk znajdziecie tutaj i tutaj.
Tymczasem zbliża się Wielkanoc, więc zadanie domowe dla czytelników Kieszeni brzmi: przypomnijcie sobie pieśni wielkanocne, których słowa przekręcaliście w dzieciństwie ;-) Życzenia będą później.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Użyjcie sobie!

Prawda, że celne? Chciałoby się linkować ten obrazek na wielu forach internetowych ;-) Autorką kartki jest Lisa Krowinski, która prowadzi swój sklep na etsy. Znajdziecie w nim więcej przykładów błyskotliwej korespondencji – jak list Titanica do góry lodowej, ostrzeżenie dla widza filmowego, wyznanie do dietetycznej Coli, a także pewien uroczy wyrzut... ;-)
W wolnym tłumaczeniu:
Drogi Noe,
przysięgłybyśmy, że mówiłeś, że arka nie odjedzie przed 5.
Z poważaniem,
Jednorożce

niedziela, 17 kwietnia 2011

Siedemnastego 2

Zapraszam na kolejny odcinek cyklu 13 kroków do trzydziestki. Przypomnę, że pierwszy ukazał się tutaj. Słonecznej niedzieli!


piątek, 15 kwietnia 2011

Przytuli pan w tulipanach?

Komu mało wiosny, ten z pewnością uśmiechnie się na ten widok. Holenderskie tulipany w całej krasie!
Prawda, że obłędne? Więcej zapierających dech w piersiach ujęć – oraz garść informacji o holenderskich tulipanach (podobno najpiękniej kwitną w maju) – znajdziecie tutaj. A ja dopisuję sobie Holandię do długiej listy miejsc, które chciałabym odwiedzić... Choćby w takich szpilkach! ;-)
Chodaki, że ho-ho, czyli klompen na obcasach!

P.S. Czwartek spędziłam w całości na uczelni – było wyczerpująco, ale przyjemnie. Spotkałam parę osób, z którymi nie rozmawiałam od czasów studiów (i z którymi wczoraj miałam okazję wymienić się uwagami o kinie, konferencji czy... Japonii ;-). Poza tym –  wysłuchałam mniej lub bardziej porywających referatów o literaturze i sztuce różnych obszarów świata (świetna była np. prezentacja o kulturze indyjskiej). Dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki za mnie :-) Miłego weekendu!

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Żyć dalej w swoim mieszkaniu

Jedną z rzeczy, którą lubię w wywiadach z Woodym Allenem*, jest jego dystans do własnej twórczości – dobre samopoczucie, nieuzależnione nadmiernie od recenzji krytyków, i przekonanie, że w robieniu filmów najważniejszy jest nie wkład w historię światowej kinematografii, lecz – osobista przyjemność twórczego działania. I jasne, nie ma gwarancji, że to autentyczna postawa, a nie np. starannie wypracowane i stosowane przez lata zagranie PR-owe, ale wątek ten powraca w wielu wypowiedziach reżysera i często przemawia mi do wyobraźni.
Dlaczego? Bo bardzo podoba mi się stąpanie mocno po ziemi, mimo oczywistych ambicji – chętnie nauczyłabym się działania bez myślenia o rezultatach, pozbyła czasem niektórych aspiracji (zawodowych, twórczych, osobistych...). Ot, by cieszyć się tym, co robię _w trakcie_, dla samej przyjemności wykonywania jakiejś czynności – a nie z półświadomą myślą, co może mi to przynieść potem, gdy już osiągnę mistrzostwo świata w danej dziedzinie ;-) By nie myśleć, że koniecznie i bezapelacyjnie muszę być najlepszym Dyrektorem Kreatywnym świata**, najlepszą blogerką świata, najbardziej zaangażowaną Lobbystką, napisać najbardziej błyskotliwy artykuł na konferencję, najwyżej utrzymać nogę na jodze i w ogóle wszystko naj ;-)

Dodam dla ścisłości, nie sądzę, by moim problemem była chorobliwa ambicja. Po prostu, z racji tego, że zajmuję się wieloma sprawami, czasem mam wrażenie, że ląduję w krzyżowym ogniu różnych aspiracji. I dlatego chciałabym wszczepić sobie przekonanie, że nie wszystko, co robię, muszę robić najlepiej jak potrafię. Nie we wszystkim mogę – i w ogóle chcę!
(tak na chłodno, to potrafię to wyartykułować ;-) – być najlepsza. Zwyczajnie, nie ma takiej możliwości. Ani potrzeby.

Allen w niemal każdym wywiadzie, w którym pada pytanie o jego stosunek do publiczności, deklaruje, że owszem, cieszy go np. zamiłowanie tłumów do Annie Hall, satysfakcjonują wyniki finansowe Match point, ale trudno opierać na tym swoją samoocenę, skoro porażek – zarówno kasowych, jak i artystycznych – było tyle, co sukcesów. Nie łudzi się, jak twierdzi, że wprowadzi rewolucję w kinie – zwyczajnie poświęca czas temu, co sprawia mu radość:

Z wiekiem pojawia się w komentarzach na temat mojej osoby słowo "dziedzictwo", ale ja osobiście nie jestem zainteresowany żadnym dziedzictwem, ponieważ mocno wierzę w to, że nazwanie pośmiertnie ulicy czyimś imieniem w żadnym stopniu nie poprawia jego metabolizmu. Wiem, co się stało z Rembrandtem, Platonem i tymi wszystkim sympatycznymi ludźmi. Po prostu sobie leżą. [...] Nie, żebym myślał, iż zupełnie nie mam talentu, ale nie mam go w wystarczającej ilości, by sprawił, aby moja krew zaczęła krążyć przezwyciężając
rigor mortis. Zatem dziedzictwo tak naprawdę nic nie znaczy. Najlepiej wyrażam to w swej myśli: "Zamiast żyć w sercach i umysłach swoich bliźnich, wolałbym żyć dalej w swoim mieszkaniu". [źródło: W. Allen. O sobie samym. Rozmawia Eric Lax].

Podobne uwagi pojawiają się choćby w świeżym wywiadzie dla Twojego stylu, i serio, w niemal każdej wnikliwszej rozmowie z reżyserem, jaką dane mi było czytać czy słyszeć Dystans prowadzi zresztą do zabawnych rezultatów, bo – zwróćcie uwagę – w różnych wywiadach, spytany o swoje najbardziej udane dzieła, Allen wymienia różne tytuły ;-) Niemniej, lubię to trzeźwe, pozbawione pretensji podejście do twórczych aspiracji, które każe cieszyć się życiem i czerpać przyjemność zwyczajnie. z ciekawej pracy – zamiast zawracać sobie głowę potencjalną reakcją na nasze działania czy możliwymi sukcesami.

To wszystko niby oczywistość, ale czasami warto napisać to sobie dużymi literami...  Co zresztą właśnie robię – nie bez znaczenia jest fakt, że pracuję w tej chwili nad kolejnym artykułem konferencyjnym ;-) Na zakończenie ostatni cytat Allena, mój faworyt od lat:

Nie mam ambicji osiągnąć nieśmiertelności przez swoje dzieła. Wolałbym ją osiągnąć, nie umierając.

Czego Wam i sobie życzę ;-)
Ilustracja Madeleine Stamer, projektantki i właścicielki sklepu Little Circus Design.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* Wiele rzeczy lubię w jego filmach i książkach, ale w wywiadach – stosunkowo mało.
** Zwykle zmienia mi się tylko to, czy chcę być bardziej dyrektorem, czy – bardziej kreatywnym ;-)

P.S. A rozmowy Erica Laxa z Allenem polecam, ale chyba głównie wielbicielom Allena. Dla mnie były frapujące, bo zawierają wiele smaczków związanych z realizacją filmów; reżyser z dużą drobiazgowością opowiada o swoich źródłach inspiracji, współpracy z aktorami itp. Nie jestem jednak przekonana, czy dla osób spoza grona allenoholików te 500 stron zwierzeń będzie porywających ;-)


Wykosi konkurencję?

Reklama pochodzi z 2009 roku, ale dziś ponownie się na nią natknęłam i postanowiłam się z Wami podzielić. Bardzo lubię takie proste, bezpretensjonalne pomysły, które natychmiast przykuwają wzrok. A przede wszystkim – które nie zdradzają, jak wiele nagłówkował się nad nimi copywriter ;-) Panie i Panowie, przed Wami kampania prasowa marki Stihl!
Grafiki zaczerpnięte z bloga adgoodness

Jeśli interesują Was szczegóły kampanii, przeczytajcie studium przypadku zamieszczone na stronie twórców pomysłu, agencji reklamowej Winsper. Tymczasem, pozostając pod wrażeniem reklam, życzę Wam udanego poniedziałku: oby w pracy kroiły się same ciekawe zadania, oby żaden wredny kolega nie wyciął Wam nieprzyjemnego numeru... a nawet jeśli wytnie, odpowiedzcie mu ciętą ripostą! ;-) A po południu spróbujcie uspokoić wyostrzone zmysły i uciąć sobie drzemkę... Do usłyszenia!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Panienka z kotem

Być może zauważyliście, że wśród komentujących w Kieszeniach pojawia się czasem besame.mucho – moja sympatyczna koleżanka z Warszawy. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dziś, buszując w sieci, znalazłam jej zdjęcie z kotem! Moi drodzy, przedstawiam Wam więc besame z podopiecznym rasy Maine Coon!:-)
Autorką ilustracji jest Helen Dardik, wspominana już tu czy tu.
Jeśli natkniecie się na taki widok przy jednym z warszawskich skwerów, to właśnie moja koleżanka – piękne włosy, długie rzęsy i imponujący kot! Zazdrościmy stołecznym przechodniom, prawda? :-)

Tymczasem wszystkim życzę dziś pogodnej niedzieli (jeśli macie ochotę – refleksyjnej), i obowiązkowo spacerów. Mimo miotającego zewsząd wiatru.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Kolory Splitu

Split, drugie co do wielkości miasto w Chorwacji, znane jest przede wszystkim dzięki ruinom pałacu Dioklecjana – rzymskiej budowli z przełomu III i IV w. n.e. Rzeczywiście, uliczki wiodące szlakiem dawnych pałacowych korytarzy tworzą wyjątkową atmosferę miasta.

Snując  dziś marzenia o tegorocznym urlopie, wspominałam nasze  spacery po stolicy Dalmacji. I nabrałam ochoty, by przypomnieć sobie, że Split ma nie tylko kolor piaskowca... Poniżej więc kilka barwnych kadrów, a między nimi – akcent całkiem monochromatyczny.

A tym, którzy wolą mniej intensywne odcienie, polecam spojrzenie przez okna Trogiru. Do usłyszenia!

P.S. A'propos zdjęć – byłam ostatnio świadkiem zabawnej sytuacji. Grupka nastolatków wygłupiała się na przystanku – jedna z dziewczyn cały czas pstrykała zdjęcia komórką. Nagle kolega podał jej swój aparat – lustrzankę:

Kolega: Masz, zrób moim!
Dziewczyna (chwyta aparat i próbuje zrobić zdjęcie, patrząc na wyświetlacz): Ty, coś nie tak... Nic się nie wyświetla!
Kolega: No tu się nie wyświetla...
Dziewczyna: Jak nie, oglądaliśmy zdjęcia przed chwilą!
Kolega: Ale jak robisz, to się nie wyświetla, wyświetla się później. Teraz musisz patrzeć przez to okienko... (pokazuje).
Dziewczyna: Ale jak, tak trzymać przy oku? Przecież to niewygodne!

Serio. Nowe czasy, proszę państwa ;-)

środa, 6 kwietnia 2011

Kolory Coralie

OK, będę monotematyczna – dopiero co prezentowałam edycję specjalną haftowanych okładek Penguin, gdy dziś znów wrzucam na tapetę projekty wydawnicze. Ale popatrzcie sami, czy można im się oprzeć?
Projekt znów pochodzi ze stajni Penguin – tym razem jest owocem talentu Coralie Bickford-Smith, artystki, która tworzy dla oficyny od lat. Seria nosi tytuł Good Food i obejmuje książki kulinarne. Zachętę dla skompletowania całej kolekcji stanowi bez wątpienia fantazyjna gama grzbietów, zaprezentowana na początku notki:-) A dla zaspokojenia estetycznych apetytów, podsuwam kolejną porcję okładek. Mnie najbardziej podobają się Notes from Madras i The Well-kept Kitchen. Przepyszne!

Jeszcze więcej prac, również spoza edycji Good Food, znajdziecie na stronie internetowej projektantki. Tymczasem ja właśnie zorientowałam się, że Coralie jest również autorką okładek, które urzekły mnie, gdy buszowałam po sklepie Anthropologie. Miło w natłoku tysięcy projektów w sieci trafić dwukrotnie na tę samą osobę :-)

Tymczasem lada dzień kończymy Wielkie Wyczerpujące Zlecenie i mam nadzieję, że uda mi się wkrótce przeczytać jakąś książkę... Bez związku z pracą, bez motywacji w postaci czyhającej za rogiem konferencji. Dla przyjemności.

Na zakończenie polecam wywiad, w którym Coralie opowiada m.in. o swoim warsztacie, źródłach inspiracji i ulubionych ołówkach – z tego źródła pochodzi też zdjęcie artystki. Do usłyszenia!

sobota, 2 kwietnia 2011

Brunet wieczorową porą wg Allena

Po wyjściu z seansu Poznasz przystojnego bruneta (You Will Meet a Tall Dark Stranger)) – nowego filmu Woody'ego Allena – pomyślałam sobie: Sympatyczny film, ale pewnie szybko o nim zapomnę. Przepowiednia spełniła się na tyle dosłownie, że niemal zapomniałam napisać recenzję ;-)

Nadrabiam więc zaległości. Rzecz dzieje się w Londynie, gdzie poznajemy Helenę (Gemma Jones) – elegancką, choć przygnębioną starszą panią, porzuconą przez męża. Nie mogąc poradzić sobie z samotnością, Helena szuka pomocy u wróżki – desperacko licząc na znalezienie w jej przepowiedniach źródła nadziei (wróżka dzieli się z Heleną nie tylko przeczuciami, ale i whiskey ;-). Wkrótce ukazuje się nam i winny sytuacji Heleny – jej były mąż, Alfie (Anthony Hopkins). Ten – na przekór upływowi czasu – postanawia radykalnie zmienić swoje życie, zapisuje się na siłownię i spotyka z coraz młodszymi, niewymagającymi kobietami. Życiowe perypetie Heleny i Alfiego śledzi ich córka, Sally (Naomi Watts) – nieco znużona codziennością, rozdarta między marzeniami o dziecku, planami rozwoju kariery zawodowej a nagłym zauroczeniem... Towarzyszy jej mąż, niespełniony pisarz, Roy (Josh Brolin).


Bohaterowie, jak zwykle u Allena, wikłają się w pogmatwane sytuacje, podejmują pochopne decyzje i trwają w bezustannej pogoni za szczęściem – w jego mniej lub bardziej prozaicznej postaci (patrz: obiekt westchnień Alfiego).
Podobało mi się to, co zwykle lubię w allenowskich opowieściach – dystans do bohaterów, wiarygodne ujęcie ich marzeń, drwina z przekonań o wielkim i wciąż niezrealizowanym potencjale, wreszcie – nieśmiertelny motyw wiary, że za płotem trawa jest zieleńsza (rzecz znana u Allena choćby z Hanny i jej sióstr, a w Brunecie zilustrowana dobitnie przez Roya, który podgląda przez okno swoją sąsiadkę).

Odpowiadały mi również akcenty melancholii, które przewijały się w tle – podsumowane w ostatnim komentarzu narratora: To już koniec tej nic nie znaczącej historii, a zasygnalizowane już na początku, w cytacie z Makbeta o życiu jako opowieści idioty. Celnie, choć w lekkiej formie, Allen przedstawił
motyw bezcelowości ludzkich dążeń, przypadkowości działań i nieskuteczności planów.

Ogólnie jednak Poznasz przystojnego bruneta nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia. Ot, prosta historia, obejmująca parę ciekawych spostrzeżeń, miejscami przenikliwa, miejscami pełna wdzięku, ale jako całość – nieszczególnie wciągająca. Polecam głównie wielbicielom Allena, fanom Anthony'ego Hopkinsa lub Antonio Banderasa – albo tym, którzy mają ochotę na słodko-gorzki film między pracą a kolacją. I jeszcze jedno uściślenie – określanie Bruneta komedią jest, moim zdaniem, nieporozumieniem – choć pewne akcenty komiczne tu bez wątpienia są.

P.S. Dzisiejszy dzień poświęcam w całości pracy nad jednym tekstem... ale jako, że tekst dotyczy Allena, to blogowa recenzja to idealny pretekst do przerwy, prawda? ;-) Miłej soboty (a zainteresowanym – poznania przystojnych brunetów!).

piątek, 1 kwietnia 2011

Tańcowała igła z nitką

Kiedyś już wspominałam, że okresy, gdy praca pochłania mnie bez reszty, można poznać po tym, że w Kieszeniach dominują wątki plastyczne. Nie mam wtedy czasu na dzielenie się odkryciami książkowymi czy filmowymi (nie oszukujmy się – wtedy też po prostu nie ma się czym dzielić ;-), a w ramach odtrutki serwuję sobie drobne przyjemności wizualne. God bless the Internet!

Podświadomie też wypatruję wtedy projektów barwnych i nieco odrealnionych. Dzisiejsze znalezisko idealnie spełnia te kryteria! Przed Państwem edycja limitowana powieści Tajemniczy ogród, opublikowana przez wydawnictwo Penguin – a oparta na ręcznym hafcie Jillian Tamaki.
Obejrzyjcie w powiększeniu – prawda, że misterna robota? Podoba mi się tym bardziej, że mam słabość do Tajemniczego ogrodu – pamiętam, jak dziadek zabrał mnie i brata na wersję filmową i... chrapał donośnie na pół kina ;-) Do dziś uśmiecham się na myśl o tym. W multipleksach na pewno już się tak nie chrapie! ;-)

Wróćmy do tematu. Kto umie haftować, niech chwyta książkę, pamiętnik lub album rodzinny i zabiera się za wyszywanie! Pozostałych zachęcam do przejrzenia
bloga-szkicownika artystki. Znajdziecie tam nie tylko dwie dodatkowe okładki przygotowane dla Penguin Books (Emmę i Czarną piękność), ale i ilustracje, komiksy, szkice... Kwitnącego weekendu!

P.S. Kieszenie na facebooku mają już 99 fanów – bardzo nam miło :-)