wtorek, 9 czerwca 2015

6 rzeczy, które odkryłam na freelansie (i jedna, której nie)

Niedawno minęło pół roku, odkąd odeszłam z pracy w agencji reklamowej i zaczęłam działać jako freelancer (o swojej decyzji pisałam tutaj). A że dziś przypadają także 6. urodziny Kieszeni (tu cudne grafiki Justyny z lat ubiegłych), uznałam, że będzie to dobry moment na podsumowanie.

Co odkryłam w czasie 6 miesięcy freelance’u?


1. Rzucasz pracę? Wracasz do szkoły
 
Trzeba wciąż się uczyć nowych rzeczy – zdanie, które słyszałam nieustannie, przygotowując się do rozpoczęcia własnej działalności. To refren wszystkich doradców zawodowych i mantra drukowana przez elementarze przedsiębiorców. Warto być elastycznym, warto weryfikować swoją wizję firmy w pierwszych miesiącach (latach) jej działalności, warto wyjść poza strefę komfortu, bo tylko to nas rozwija, warto otworzyć się na usługi, jakich oczekują od Ciebie klienci, a nie kurczowo trzymać tego, co najbardziej lubisz lub najlepiej potrafisz robić...
Tego nie odkryłam. To nuda, przygotowałam się na to i w nowy rozdział zawodowy wkroczyłam z głową otwartą jak puszka sardynek.

Zaskoczeniem były jednak dobre strony powrotu do szkoły. Po pierwsze, rzeczy, których unikałam, bo nie należały do moich obowiązków, a sądziłam, że byłabym w nich kiepska (tak mam w defaulcie z nowymi umiejętnościami) - a nagle stały się koniecznością. Przełamałam swoje obawy i... poszło całkiem gładko. Tworzenie kosztorysów, negocjacje, egzekwowanie informacji czy płatności od klientów, formalności związane z wystawianiem faktur... Pracując w agencji, w Dziale Kreacji, zajmowałam się pracą koncepcyjną i strategiczną, teraz muszę realizować wszystko w pakiecie - i widzę, że nie ma się czego bać.

Po drugie, struktury agencji reklamowej wymuszają specjalizację – rozumiem jej sens, więc z przekonaniem ją stosowałam. Ponieważ pracowałam jako dyrektor kreatywna, a wcześniej jako copywriter, nie zajmowałam się bezpośrednio tworzeniem grafik, w moim zespole byli graficy. Z niektórymi pracuję nadal, ale u progu własnej firmy pojawiło się wiele sytuacji, w których prościej i lepiej jest zadziałać samodzielnie. Zawsze lubiłam rysować, teraz nadarzyła się okazja, by wykorzystać projektowanie w aktywności zawodowej, choćby na firmowym profilu - i z radością stwierdziłam, że jest to bardzo satysfakcjonujące.

Poza tym powrót do rysowania oznacza więcej rysunków dla przyjemności, na które przy pracy agencyjnej drastycznie brakowało mi czasu - jak ten (czy inne w fejsbukowym albumie Wciągam kreskę). Praca we własnym systemie godzin daje też możliwość udziału w twórczych akcjach przedpołudniowych - jak warsztaty typografii, na które zapisałam się w maju. To dla mnie coś fantastycznego, tęskniłam za tym od czasu studiów i teraz łapczywie korzystam z wystaw czy konferencji.

Nie bój się swoich demonów - mogą się okazać tylko podszewką Twoich dobrych stron.
Kubek z hatifnatami dla brata (i Buka, której nie widać!).
2. Dzień jest krótki
Druga mantra powtarzana przez przedsiębiorców: własna firma oznacza pracę 24 godziny na dobę. Wiedziałam o tym... a i tak się nabrałam! Bo rzeczywiście, w przypadku jednoosobowej działalności, poza listą zleceń, zawsze pozostaje coś do zrobienia - od formalności księgowych po porządkowanie portfolio czy prace nad stroną www. Mając mój charakter, czyli żyjąc w trybie: jeśli się do czegoś zapalę, to skacze na główkę i nawet lądowanie w mule mnie nie zniechęca, łatwo wpaść w zasadzkę płynnych godzin pracy. A w rezultacie spędzić całą dobę przy komputerze (zdarzało się, owszem). Dlatego musiałam wyrobić sobie nowe nawyki (wciąż nad nimi pracuję), choćby rytuał wyjścia na krótki spacer, aby zachować równowagę między zleceniami a odpoczynkiem.

Bo w domu pracuje się fantastycznie. Ale mniej fantastycznie się mieszka w pracy.

3. Dzień jest długi

Druga strona medalu - wyzwolenie się z rutyny etatu wyraźnie pokazuje, jak wiele minut i godzin spędzało się na obowiązkach wynikających z systemu organizacji, nie zawsze - faktycznie dających poczucie sensownie spędzonego czasu. Po wyjściu ze struktury firmy, gdy zdobywasz możliwość organizowania dnia według swoich przekonań i priorytetów, z zaskoczeniem odkrywasz... jak wiele jest do zagospodarowania! Dla mnie z pewnością największą zmianą mentalną było uwolnienie się z obowiązków zarządzania zespołem na rzecz odpowiedzialności tylko za jedną osobę - wkurzającą, ale dobrze znaną. Choć bardzo lubiłam swoją pracę, po intensywnych latach okazało się to ożywcze.

4. Punkt pierwszy: zwątpić w siebie
Szybko zorientowałam się, że praca na etacie wymagała ode mnie takiej koncentracji na obowiązkach danego dnia, że... zwalniała z dalekosiężnego spojrzenia. Otwarcie własnej działalności prowokuje do nieustannych (NIEUSTANNYCH) pytań, czy oferta, którą tworzysz, ma sens, czy dobrze wybrałaś nazwę, domenę, logo, styl komunikacji, profil klientów... Przez pierwsze tygodnie, każdego dnia, budziłam się z myślą A może by tak wyrzucić wszystko w cholerę i jeszcze raz od zera? Warto pamiętać, że to etap przejściowy - w chwilach zwątpienia radzę kopnąć się w tyłek i zacząć odhaczać zadania na ten dzień. Konstruktywne wnioski i tak wypłyną na powierzchnię, a kwestionowanie własnych decyzji - bo zawsze istnieją inne możliwości - to czysta strata czasu.

5. Warto chodzić na obiad
Gdy patrzę z dystansu na lata swojej pracę na etacie, żałuję głównie jednej rzeczy: że nie korzystałam z przerwy obiadowej. Że zawsze (prawie zawsze) znalazło się coś ważniejszego - projekt, który trzeba ocenić przed wysyłką do klienta, pytanie, na które należy pilnie odpowiedzieć, palące spotkanie w sprawie nowego przetargu. W ostatnim roku pracy (choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będzie ostatni) zaczęłam wychodzić na spacer w środku dnia – do Motoareny, która mieści się niedaleko naszej firmy - to pozwalało mi wywietrzyć głowę. Przerwy lunchowe polecam nie tylko ze względu na okazję złapania dystansu do kołowrotka, również z myślą o rozmowach z ludźmi.

6. Relacje procentują
Mogę powiedzieć z całą pewnością: każde ze zleceń, które trafiły do mnie na freelansie, wynikało z wcześniejszych dobrych relacji. Ze znajomym, dla którego akcji charytatywnej kiedyś ułożyłam teksty – a teraz mógł zlecić mi już płatne zlecenie. Z koleżanką, która także odeszła z agencji, do działu marketingu - i stamtąd powierzała mi briefy. Z kimś, z kim drogi skrzyżowały nam się kiedyś zawodowo, a potem zostaliśmy w relacjach koleżeńskich. Sama zapamiętuję ludzi, nie marki - przyjemnie było odkryć, że także zostałam zapamiętana.

Czego nie odkryłam? 

Nie odkryłam nieprzewidywalności, braku stabilizacji, zmienności, przed którymi życzliwie (życzliwie bez ironii) ostrzegali mnie znajomi. Nie, nie dlatego, że własna działalność to spokój i stabilizacja. Po prostu okazało się, że dziewięć i pół roku pracy w agencji reklamowej skutecznie hartuje w zakresie rynkowej sinusoidy, przyzwyczaja do życia na wulkanie, oswaja z tąpnięciami koniunktury i chimerami klientów.

Jak jest teraz?

Dobrze. Zależało mi, by pracować bardziej uważnie, w sposób przemyślany, mogąc wyciągać wnioski ze swoich sukcesów i porażek - i cieszę się, że realizuję to w całości. Nie szukałam azylu od cywilizacji, domku w Bieszczadach zamiast pracy w korporacji - czułam potrzebę zmiany i chciałam sprawdzić się w nowej, autorskiej roli. Bez kierowniczego stanowiska, za to z poczuciem niezależności i nowym rodzajem twórczej energii. Od pierwszego dnia pracy w agencji reklamowej, zapaliłam się do copywritingu - i przez prawie 10 lat miałam wrażenie, że płonę żywym ogniem. Odeszłam, by zacząć od nowa - i niezależnie od tego, co się wydarzy w przyszłości, wiem, że w tamtym momencie była to dobra decyzja.

A na koniec – bardzo dziękuję osobom, które są blisko mnie na tym wyboistym szlaku. Które pytają, słuchają i potrafią szczerze doradzić. I które wierzą we mnie, bo to uskrzydla znacznie bardziej, niż umiejętność samodzielnego spłacenia raty kredytu.

wtorek, 5 maja 2015

Co z tym zrobisz?

Bądź uczynna. Koleżeńska. Zaradna. Nie krzycz. Czy musisz go tak denerwować - przecież wiesz, że tego nie lubi. Nie siadaj jak chłopak. Spróbujże ich pogodzić, skoro tak się kłócą. Nie widzisz, że Asi jest przykro? Czy musisz znowu płakać? Za duża jesteś na takie rzeczy.

Powinnaś już dawno wiedzieć, czego chcesz. Wyznacz sobie jakiś cel, bądź pracowita i konsekwentna, a uda się go osiągnąć. Nie udało się? Źle to rozplanowałaś. Rozwiązuj problemy, zarządzaj sytuacjami kryzysowymi. Inteligencja to przecież elastyczność, szybkie dostosowywanie się do zmiennych warunków. Chyba jesteś inteligentna, prawda? Stało się inaczej, niż zakładaliśmy - co z tym zrobisz? Jesteśmy niezadowoleni - co z tym zrobisz? X zachował się nieprofesjonalnie - co z tym zrobisz? Y zrobił ci krzywdę - co z tym zrobisz?

Zdjęcie: Lara Zankoul

Mantra zaleceń zaczyna się od głosu nauczycielki, która zbyt głośny wybuch śmiechu w szkolnym korytarzu komentuje zimnym "zachowuj się jak dziewczynka". Potem, na pierwszym lub czternastym planie twojego życia, pojawiają się szeregi ludzi, którzy formułują oczekiwania. Korygują, szlifują, wyrażają dezaprobatę wobec ciebie - no jak ty to trzymasz, nie mów do niego tym tonem, ustąp miejsca, nie widzisz, że czeka? Rozsypało się, czego tak stoisz, poskładaj. Popatrz, zdenerwowałaś ją - znowu.

Rejestrujesz to wszystko, żeby następnym razem postąpić inaczej. Nie selekcjonujesz roszczeń i zarzutów, łykasz je hurtem i desperacko próbujesz się do nich stosować. Nie wiesz, że to niemożliwe, że jest ich zbyt wiele, a spora część nieważna, głupia lub fałszywa. Zapamiętujesz - bo jesteś uważna, bo należy słuchać, gdy ktoś do ciebie mówi oraz - bo wierzysz całemu światu, że jest mądrzejszy od ciebie. A nade wszystko chcesz, żeby ten świat był z ciebie zadowolony. Przecież jesteś o włos, wystarczy, że spełnisz jeszcze kilka warunków...


sobota, 21 marca 2015

Czasem się spóźnią, zgubią parasol

Tekst, którą zamierzam napisać za 20 lat. Z dedykacją dla wszystkich koleżanek ze studiów humanistycznych. [Uwaga, znane już czytelnikom Kieszeni z FB, bo piosenkę ułożyłam kiedyś przy winie i czacie.]

Ilustracja Cate Parr
1. W październikowym pejzażu miasta
rozpoczynają jesienną zmianę;
śmiech ich uczelnia tłumi ceglasta,
patrzą Degasem, myślą Leśmianem.

Czasem się spóźnią, zgubią parasol,
zabłądzą w miejskim biegu wydarzeń,
do domu wrócą okrężną trasą,

w dłoni ściskając sześć nowych marzeń.


wtorek, 27 stycznia 2015

Miasto mówi 3

Toruń, moje miasto rozgadane, powraca z kolejną porcją pożywnych sentencji (poprzednia tutaj). Do farszu dorzuciłam wspomnienia z wakacji i złote myśli z telewizora. Niech prowadzą Was przez życie, gwarantując dobrobyt, szczęście i bezpieczną jazdę autobusem.
1.
Sklep Piotr i Paweł, dwie panie stoją przy stoisku do samodzielnego wyciskania soku z pomarańczy.
- Patrz, jakie zrobili.
- E tam, po co to. Zawsze mogę sobie w domu wycisnąć.
- A wyciskasz?
- Nie, ale zawsze mogę. A tu nie zawsze - czynne tylko do 21.

2.
Motto dnia z autobusu nr 18 - rozmowy działkowców:
- Nigdy nie mów nigdy, a przynajmniej do soboty.

3.

Zielona Tawerna w Kazimierzu Dolnym, tata do syna:
- Zobacz, dziecko, tak wygląda zsiadłe mleko.


Napis przed Urzędem Marszałkowskim w Toruniu, uchwycony w czasie spacerów po mieście, a dedykowany obchodom 4 czerwca. Piękny - szkoda, że nie został na stałe!

wtorek, 20 stycznia 2015

Kurs dla panien przed rozstaniem

Dedykacja dla wszystkich, które (i którzy - bo obsadę dramatu można dowolnie zmieniać) tego potrzebują. Powstałe jesienią 2014, przy kawie, deszczu i fejsbuku - a dziś zapisane, aby nie zatonęło w czeluściach internetu.
Uwaga: kurs przynosi najlepsze efekty, gdy realizowany jest z finałowym toastem, w przeciwnym wypadku może nie zadziałać.
Ilustracja z Kris Atomic
1.
Zdarza się czasem, że ten pan,
co twe morale leczył z ran,
że ten niezwykły, trzeba przyznać,
wrażliwy, pełen cnót, mężczyzna,


który za tobą biegł jak w dym
i władał biegle sercem twym,
co bliski był samemu Bogu,
staje niezręcznie w twoim progu…



wtorek, 13 stycznia 2015

Czym zastąpić cukier i jak skutecznie śliwkę?

Rok 2014 dla Kieszeni bezsprzecznie był rokiem facebooka. Pod czułymi skrzydłami Marka Cukierasa, żarliwie, prawie każdego dnia, dzieliłam się z Wami wrażeniami z kina, z autobusu numer 18 albo ze spotkań z toruńskimi ekshibicjonistami (później do zwierzeń dołączyła jeszcze narracja obrazkowa, czyli instagram). Ponieważ nie chcę, by te wspomnienia zginęły, postanowiłam wyłowić najlepsze z nich i ułożyć starannie na blogowej półce.
 
Zaczynam od ulubionych, z kategorii Krewni i Znajomi Kieszeni. Mam nadzieję, że dostarczą Wam uśmiechu przy porannej kawie, sączonej tradycyjnie we wtorek o 1 rano! W bonusie dorzucam artystyczne wspomnienie ze szkoły.
 Czy właścicielka tenisówek rozpoznaje się na zdjęciu?
1.
Lato. Życie kulturalne młodych rodziców - brat opowiada mi, jak spędził weekend z żoną i 5-miesięcznym synkiem:
- Mówię ci, Święto Śliwki w Strzelcach Dolnych to taki bydgoski Open'er!

2.
Michał, copywriter z mojego zespołu, częstuje babeczkami:
- Upiekłem wczoraj. Tylko nie miałem tyle cukru, ile podawali w przepisie, więc użyłem miodowego Jacka Danielsa.
3.
Moja mama:
- Od wczoraj wypaliłam tylko dwa... No, nie jest łatwo. Ale żeby nie było - rzucam tylko do 70-tki.

4. 
Nedziela. R. i Łukasz, nasz kolega z Bydgoszczy, wrócili do domu ok. 4 rano. Wstajemy, gadamy sobie, panowie odkrywają z zaskoczeniem, że jest dzień, planujemy śniadanie itd.
Po chwili zauważam Łukasza w przedpokoju, sięga do sznurówek.
Ja: Hej, chyba nie chcesz teraz jechać samochodem?
Łukasz (z uwagą i namysłem): Wiesz... Pora zdjąć buty.


poniedziałek, 10 listopada 2014

Bosy dzień niepodległości

Zwykle nie zamieszczam na blogu swoich zdjęć, ale to pochodzi z dnia, który okazał się ważny. Bo zapoczątkował zmianę.
Była połowa lipca, poniedziałkowe popołudnie. Po pracy pojechaliśmy nad jezioro - trochę mżyło, R. prowadził, ja piłam kawę z tekturowego kubka, wywijałam stopami opartymi o kokpit i zastanawiałam się, czy przyjdzie mi tego dnia pływać w deszczu. Gdy dojechaliśmy do Mirakowa, podtoruńskiej miejscowości nad Jeziorem Chełmżyńskim, zastaliśmy pustą plażę - piasek był mokry, niebo jaśniało po przelotnej ulewie, na molo przechadzało się kilka osób w kaloszach (i jeden pies, bez obuwia). Usiedliśmy na ławce, będącej częścią drewnianej drabiny, która łączy molo z niebem, i zajęliśmy się najprzyjemniejszą czynnością na świecie: gapieniem się na wodę.

Patrzyłam na ciemnoniebieskie chmury, zmieniałam przerzutkę myśli na niższą i kreśliłam w głowie plan na kolejne dni w pracy. Następne briefy, następne przetargi, układ urlopów plastyków, zastępstwo dla copywritera, koniec stażu Natalii... Reforma, którą właśnie rozpoczęli właściciele firmy, radykalna, jeśli dojdzie do skutku. Niedziałający klawisz backspace na moim laptopie. Mail od klienta, który dawno się nie odzywał. Dojazd rowerem do pracy (czy nie powinnam na jutro dopompować opon?) i planowane na przyszły tydzień spotkanie z ważnym zleceniodawcą w Warszawie.

I wtedy pomyślałam: a gdyby tak już tego nie robić? Gdyby, po prawie dziesięciu latach zatrudnienia w agencji reklamowej, zrezygnować - w momencie, kiedy jeszcze naprawdę lubię tę pracę? A jednocześnie kiedy czuję, że
zaczynam już trzecie okrążenie na tej samej bieżni?

środa, 22 października 2014

Przemoc rodzaju żeńskiego

Jak wyobrażasz sobie pedofila? To proste - otyły mężczyzna po 50-tce, w przepoconym podkoszulku, przyczajony w krzakach przed szkołą albo przygarbiony i zdyszany przed komputerem.

Co myślisz, gdy słyszysz hasło ofiara gwałtu? Naturalnie - kobieta. Często w spódnicy o tej felernej, szeroko dyskutowanej społecznie długości; w parku, wśród ciemności albo na podłodze obskurnego pokoju, z zaplamioną wykładziną i rozbitą butelką w tle.

Pedofilka. To forma żeńska, o której stosowanie nie walczymy ze zbyt dużą determinacją, prawda? Podobnie - gwałcicielka, brzmi to niedorzecznie, po co w ogóle na siłę tworzyć takie słowa? A przecież gwałt to wymuszenie na kimś stosunku seksualnego, to użycie przemocy, aby doszło do współżycia. Niby trywialne, ale najwyraźniej trudno wyobrazić sobie, że dokonuje tego kobieta, bo ofiary agresji seksualnej ze strony kobiet rzadko spotykają się ze zrozumieniem. Tymczasem czy to nieprawdopodobne, że kobieta wykorzystuje swoją przewagę - psychiczną, fizyczną, wiekową, zawodową - do nadużyć seksualnych?

Przemoc seksualna bywa rodzaju żeńskiego. Pedofilia bywa rodzaju żeńskiego. Warto to sobie uświadomić, by móc skierować światło na na ich ofiary i domagać się szacunku dla nich - ze strony policjantów, lekarzy czy rodziny.

Głośno mówi się o tym, jak powinien zachować się policjant, gdy zgłosi się do niego kobieta - ofiara gwałtu. Najbardziej bulwersujące reakcje? Trzeba było nie wracać przez park, Sama ubrałaś się tak wyzywająco albo Prawdę mówiąc, nie dziwię mu się, hehe - pamiętam te przykłady z licznych artykułów, programów telewizyjnych, wypowiedzi odważnych ofiar. No to wyobraźmy sobie, jak reaguje policjant, gdy przychodzi do niego nastolatek, zgłosić, że jest ofiarą nadużyć seksualnych ze strony, przykładowo, starszej koleżanki. Poważnie, wyobraźcie to sobie. Stereotypy w rodzaju: mężczyzny nie można zgwałcić albo przecież gdybyś nie chciał, jej by się to nie udało (cytaty z internetowych wypowiedzi ofiar przemocy) z pewnością nie ułatwiają przełamywania wstydu.

niedziela, 7 września 2014

A Allen siedzi i zawija je w te sreberka

Istnieje parę rzeczy pewnych we wszechświecie. Pewne jest to, że po lecie nadejdzie polska zima, że Ziemia krąży wokół słońca (potwierdzone przez lokatorów mojego bloku), że Figa rzuci się łakomie na drugą każdą miskę karmy oraz że u progu jesieni w Kieszeniach pojawi się recenzja nowego filmu Allena. Magię w blasku księżyca (wyjątkowo wierne tłumaczenie niezbyt wyrafinowanego tytułu - Magic in a Moonlight) obejrzałam wczoraj. Po wykładzie o seksualności w buddyźmie, spacerze po dachu toruńskiego CSW (przepadam za tym dachem), a przed świetnym wieczorem z Olą; słowem - film wpisał się zgrabnie w pasmo sobotnich przyjemności.

I to mogłoby wystarczyć za jego recenzję. Bo Magia to opowieść, którą śledzi się z uśmiechem, ale zapomina po około siedemnastu minutach (zupełnie inaczej, niż na przykład melancholijną i przejmującą Blue Jasmine). Bohater najnowszego filmu, Stanley (Colin Firth), utalentowany acz pyszałkowaty prestidigitator, na prośbę kolegi po fachu przybywa do rezydencji państwa Catledge, gdzie ma zdemaskować Sophie (Emma Stone), podającą się za medium. Niemiłosiernie racjonalny i sarkastyczny mężczyzna nie pozostaje obojętny na urok niebieskookiej mistyczki (a ja wraz z nim, bo Emma Stone to czarujące dziewczę, zwłaszcza w kapeluszu ozdobionym kwiatami).