wtorek, 28 lutego 2012

Emotiki nerwowe

Przeglądam swoje wczesne notki i nie mogę się nadziwić – w co drugim zdaniu, ba!, czasem w co drugim wersie, emotikony. Uśmiechy, chichoty, żartobliwe miny, grymasy z przymrużeniem oka. Serdeczne dwukropki i nawiasy. Porozumiewawcze znaki interpunkcyjne.

Pamiętam, że
kiedy weszły w życie, emotikonki wydały mi się sympatyczne – ot, taki sposób na przekazanie uśmiechu. Prosty trik, by usprawnić komunikację – wiadomo, w tekście na blogu, na forum czy w smsie nie słychać tonu głosu, intonacji, nie widać wyrazu twarzy itp.

Ale teraz, gdy patrzę na te wszystkie ;-) i :-) stłoczone w Kieszeniach dochodzę do wniosku, że mogłoby być ich o połowę mniej (i czasem, przyznaję, wycinam je ze starych wpisów
– to jedyna rzecz, którą zmieniam w archiwach). Bo co to jest, jakieś krygowanie się, jakieś dziewczyńskie anonsowanie dowcipu, jakieś chichotanie co chwila? Asekurowanie się na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał żartu? :-) Gdy czytam Eduardo Mendozę, Douglasa Adamsa albo Woody'ego Allena, żaden z nich nie musi zaznaczać mi, w którym momencie żartuje.

Dlatego nakładam na siebie ograniczenie na emotikonki! Nie zaraz całkowity zakaz, bo w końcu są użyteczne, no i lubię czasem dosadnie uśmiechnąć się do czytelników ;-)
Ale nie zawsze, nie w każdym zdaniu.

Nie bez znaczenia jest pewnie fakt, że dziś czuję się na blogu swobodniej niż dwa lata temu, nie zastanawiam nad każdym słowem i nie mam potrzeby brania wszystkiego w nawias żartu (nomen omen nawias ;-)

[Już jest postęp, powyżej jest tylko pięć, w tym dwa na prawach cytatu!]

poniedziałek, 27 lutego 2012

Olycksfageln

Za mną błyskawiczna lektura Ofiary losu powieści Camilli Läckberg (czwartej części sagi, która zaczęła się od Księżniczki z lodu, a dalej objęła Kaznodzieję, Kamieniarza, a po Ofierze jeszcze trzy tomy).

Akcja rozgrywa się w znanym gronie główni bohaterowie to pisarka Erika i jej partner, Patrik. Ten ostatni, detektyw policji w prowincjonalnym szwedzkim miasteczku, staje wobec zagadki morderstwa bohaterki reality show i upozorowanego wypadku samochodowego. Znów, podobnie jak w Kamieniarzu, pojawiają się tajemnicze dygresje z przeszłości tym razem są to wspomnienia chłopca, wychowywanego z siostrą w całkowitym odosobnieniu (co, ze względu na przekonanie o zagrożeniach płynących z zewnętrznego świata, przypomniało mi ten film).
Książki Läckberg reklamowane są zwykle jako  „więcej niż kryminały" świetne powieści obyczajowe, o dobrze nakreślonym tle społecznym. Czytelnicy Kieszeni wiedzą, że mnie poza wątkiem śledczym Lackberg nudzi po dwóch pierwszych książkach, trzecia utwierdziła mnie w przekonaniu, że dialogi "obyczajowe" bohaterów (rozmowy Eriki z siostrą, jej planowanie ślubu z Patrikiem itp.) można bez żalu omijać. Moim zdaniem pisarka nie potrafi budować pełnokrwistych postaci, jej bohaterowie są albo bardzo do siebie podobni, albo narysowani grubą krechą dlatego ich rozmowy i przekomarzania po prostu omiatałam wzrokiem.

Zupełnie inaczej wygląda sprawa zagadki kryminalnej. W tym temacie mam wobec Läckberg sporo uznania – lubię jej zapętlone, zakorzenione w przeszłości intrygi, z przyjemnością daję się wciągnąć atmosferze zagrożenia, niecierpliwie próbuję odgadnąć tożsamość mordercy. Ostatnie 150 stron czytałam więc regulaminowo, bez skrótów, za to z wypiekami na twarzy.

Dziękuję Magdzie i Pawłowi za pożyczenie książki i oczywiście czyham na Bękarta!

* W tytule nad "a" jeszcze małe kółeczko.

sobota, 25 lutego 2012

Burzowe myśli, porywiste strachy

To był ciężki tydzień. Od początku czułam się jakaś niewydarzona, matowa, nieprzystająca; każde moje działanie wydawało mi się bezsensowne i kanciaste. Potem – z powodu błahych, w gruncie rzeczy, zgrzytów międzyludzkich – dopadły mnie taka frustracja i przygnębienie, że... serce nie schodziło z najwyższych obrotów, prawie nie spałam przez trzy noce, a w mojej głowie rozgrywały się same wstrętne scenariusze. Na okrągło, do znudzenia, w dziesięciu dublach. To bardzo nieznośne, gdy największym wrogiem człowieka są jego własne myśli.
Ilustracja Marii Inez - polskiej ilustratorki
Najdziwniejsze, że zdarzały się i momenty _obiektywnie_ miłe, jak spotkanie z dziewczynami z pracy (tzw. klosikowe), grzanie stóp o R., rozmowa z internetowymi koleżankami, chwile nad książką czy... Wasze kropki. Tyle, że nie zmieniły ogólnie obowiązującej tendencji, nie zdjęły z oczu przydymionego filtra.

Dzisiejszy dzień był już spokojniejszy (może z powodu zmęczenia, które stępiło nawet przygnębienie). Wieczorem spotkaliśmy się z Magdą i Pawłem i siedząc w czwórkę, wymienialiśmy się nerwami z minionego tygodnia. Okazało się, że napięcie, żal czy stres przygwoździły w tym tygodniu wszystkich. Demokratycznie.

Dobrze, że jutro sobota. Dziś w pracy, rozmawiając z kolegą, próbowałam oprzeć się o futrynę i... nie trafiłam. Przed chwilą kichnęłam i sama sobie powiedziałam "na zdrowie"... Gdyby nie śmiech R. z drugiego pokoju, nawet bym nie zauważyła.

Tak. To był zdecydowanie ciężki tydzień :-)

piątek, 24 lutego 2012

Historia zatoczyła koło

Oto iPhone, który wygląda jak tradycyjny (czy może należałoby powiedzieć – staromodny?) aparat fotograficzny. Co sądzicie o takiej obudowie? 
Więcej informacji na tej stronie.

środa, 22 lutego 2012

Milczące oczy

Blog posiada swój adres, jest zakorzeniony na konkretnym serwerze, rozpoznawalny po grafice. Można go przewertować, można na niego trafić szukając komody w grzeszki albo mortadeli z filcu (moje ostatnie wyniki wyszukiwania), można zajrzeć do dowolnej szuflady czy skrytki z jego archiwum. Blog dokumentuje codzienność – często przefiltrowaną przez wybrane tematy i przez celową dyskrecję, ale między wierszami zdarzają się przecieki. Z pewnością blog nie byłby tym samym miejscem, gdyby nie czytelnicy – którzy odwiedzają, komentują, dzielą się opiniami czy podsuwają inspirujące pomysły.

Ale istnieją również ci, którzy nie komentują. Którzy tylko zaglądają, czytają, śledzą (czasem bardzo wiernie!) losy Kieszeni, jednak nie pozostawiają po sobie śladu. Wiem o ich istnieniu ze statystyk, wiem z rozmów z przyjaciółmi, których znajomi czytają – ale rzadko mam okazję się z nimi skontaktować.

Dziś więc notka dedykowana czytelnikom milczącym – cichym oczom, które zaglądają do Kieszeni z różnych stron świata. Gościom bezgłośnym, dyskretnym, którzy nie chcą się ujawniać, nie chcą zwracać na siebie uwagi, a jednak czują się tu dobrze i z różnych powodów wracają. Miło mi, że zaglądacie i że czasem wyślecie w stronę Kieszeni pozytywną myśl (tak, tak – odbieram je!)
.

(Zresztą może warto by ustanowić Dzień Milczącego Czytelnika Bloga? 22 lutego jako data idealnie neutralna nadaje się świetnie).


A zatem – widzę Was, milczący goście! Dziękuję, że czytacie Kieszenie i przesyłam, całkiem nie nieme, pozdrowienia. Odpowiedzieć na nie możecie zostawiając np. kropkę w komentarzach ;-)
Obrazek z Poppytalk

wtorek, 21 lutego 2012

Fiona nie zielona

Niedawno prezentowałam Wam portrety wodne Cate Parr, a dziś – niezwykłe akwarelowe wnętrze mieszkania Fiony Douglas.
Fiona jest szkocką projektantką tkanin i wielbicielką błękitów – lubi je do tego stopnia, że nazwy odcieni niebieskiego wypisała na swoich schodach. Wnętrze domu podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż same akwarele – w zestawieniu z ostrymi krawędziami mebli,  geometrycznymi wazonami, jednolitą barwą ścian, wyraźnymi nadrukami na pufach, rozmyte wzory ujawniają niebywały wdzięk.

Dodatkowo urzekła mnie kolorystyka – połączenia niebieskości i fioletów to ulubiona gama ubrań (obecna np. na najlepszej bluzie świata), a do tego jeszcze te litery na ścianie...
Więcej zdjęć mieszkania Fiony możecie znaleźć w serwisie Design Sponge (który generalnie polecam miłośnikom aranżacji wnętrz), a produkty z tkanin Fiony – obejrzeć w jej sklepie Bluebellbray. Ale lepiej tam nie zaglądajcie, bo skończycie jak ja, gapiąc się na poduszki, z wypiekami na twarzy znacznie intensywniejszymi niż akwarele.
Tę makatkę przygarnęłabym wraz z krzesłem, stołem i podłogą... a nawet listwą podłogową!

piątek, 17 lutego 2012

Figa marzy, by wyjść za mąż

Niedawno były Walentynki, wczoraj Tłusty Czwartek, dziś Dzień Kota. Wszystkie te święta Figa obchodzi z wielkim zapałem. Dziś zdecydowała się śledzić w telewizji śluby. Bo kto powiedział, że jedyną rudą marzycielką ma być Ania z Zielonego Wzgórza?
(Kto nie zna Figi, niech nadrobi.)

Siedemnastego 12

Jeden jedyny krok, nic więcej... ;-)


czwartek, 16 lutego 2012

Kto dziś na tapecie?

Peruwiańska artystka Cecilia Paredes i jej niesamowite kamuflaże. Bo kto powiedział, że barwy maskujące to wyłącznie moro?
Intrygujące obrazki stąd

Już kiedyś wyznałam, że jestem tapeciarą – wprawdzie zwykle podobają mi się skromniejsze wzory, ale na zdjęciach Paredes oczarował mnie różowy ornament (pierwszy od góry). A ogólnie – wszystkie aranżacje zachwycają precyzją wykonania... i ciut przypominają pana, który wtapia się w ścianę z końcówki tej notki).

A Wy, które wcielenie Paredes gotowi bylibyście zaadaptować do swojego salonu? ;-)

P.S. Jeszcze suplement, podsunięty bezbłędnie przez Marynę – kadr z filmu Powrót do Garden State! Na pierwszym planie Zach Braff, aktor z najlepszego serialu medycznego wszech czasów wg Pawła ;-)


wtorek, 14 lutego 2012

Walentyna twista ma (w głowie)

Podsumowanie ostatnich dni, rozpiętych między pracą, pracą a pracą (z małym acz bardzo przyjemnym przerywnikiem w postaci urodzin Magdy).
Uff. Czekam na spokojniejszy czas. Tymczasem – różowych myśli!

czwartek, 9 lutego 2012

Lomo sapiens

Lomografia, czyli fotografowanie przy pomocy kompaktowych aparatów analogowych, cieszy się obecnie bardzo dużą popularnością. Na pewno zdarzyło Wam się natknąć na blogach czy w serwisach społecznościowych na zdjęcia o charakterystycznej, ziarnistej fakturze, często nieostre, niedoświetlone, a przede wszystkim – nienaturalnie (czasem bajecznie) kolorowe. To właśnie owoc pracy analogowych kompaktów – niewielkich, wyposażonych w tradycyjne klisze aparatów, po które sięgają coraz większe rzesze wielbicieli fotografii. (Istnieje oczywiście masa filtrów graficznych, które pozwalają wystylizować zdjęcia cyfrowe na klimat retro – i od takich obrazów też gęsto w sieci – ale to zupełnie inna para kaloszy).
Soczysty aparat Diana – stąd
Zdjęcie z galerii i.shoot.people
Słowo Lomografia zostało ukute z marki radzieckich aparatów LOMO (Leningraskoe Optiko Mechanitsheskoe Objedinienie) – jeśli macie ochotę dowiedzieć się więcej na ten temat, polecam polski serwis Lomografia (elementarz i bogata baza zdjęć). Poza bajecznymi modelami aparatów fotograficznych, które są gwiazdami tej notki, w serwisie Lomografia znajdziecie sporo uwag na temat filozofii fotografii analogowej.

Nie ukrywam, we mnie deklaracje typu Społeczność Lomograficzna to szalona, niezależna banda zdumiewających ludzi, indywidualistów, pragnących ekscytacji budzą zawsze... ekhem, dystans – jednak samym zdjęciom nie mogę odmówić uroku i trend wydaje mi się bardzo sympatyczny (nic nowego – Kieszenie lubią sentymenty i styl retro!). A i aparaty cieszą oczy – zobaczcie sami – aż chciałoby się dorwać taką Sardynkę lub Dianę.
 
Zdjęcia z tego sklepu, serwisu Lomografia i galerii Sardynek
Zainteresowanym polecam dekalog lomograficzny – czyli zbiór zasad, którymi kierują się wielbiciele analogowych kompaktów. Wprawdzie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wśród znanych mi miłośników fotografii, niejeden stosuje te same reguły przy zwykłym aparacie cyfrowym (spontaniczność, swoboda, noszenie aparatu zawsze przy sobie itp.), ale... już się nie czepiam ;-) Nacieszcie oczy lomo-kolorami!

piątek, 3 lutego 2012

Co robicie w weekend?

Bo ja to:
Nie dajcie się 20-stopniowym mrozom! A zdjęcie stąd :-)

czwartek, 2 lutego 2012

Szymborska bez rutyny

Szymborska zawsze kojarzyła mi się z pogodą ducha, dystansem do świata, błyskotliwością i bezpretensjonalnością. Dlatego, choć dziś naturalnie nasuwają mi się frazy zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny albo umrzeć – tego nie robi się kotu (swoją drogą, kapitalny wiersz – kto nie zna, polecam), przytoczę kilka limeryków Szymborskiej. Wspominajmy poetkę bez patosu!

Jędruś, gospodarz z Limanowej,
żywności nie uznawał zdrowej.
Na domiar złego nie był święty,
sypał do zupy detergenty
i niósł na stryszek do teściowej.

Pewien młody wikary w Lozannie
lubił chodzić w rozpiętej sutannie.
Lecz na widok kardynała
gasła w nim fantazja cała
i zapinał się starannie.

Stary sklerotyk, rybak z Helu,
nagle zakochał się w Fidelu
.

Do Kuby go pędziła chuć –
ale gdy tylko wsiadł na łódź,
zapomniał, w jakim płynie celu.

Pewien Chińczyk nieboszczyk w Kantonie
ukazywał się nocą żonie.
A że obok małżonki
spał tylko marynarz z dżonki,
noc mijała im w niedużym gronie.

Zwyrodnialec jeden na Seszelach
bardzo lubił hulać na weselach.
Nie bacząc na pogróżki
przydeptywał w tańcu druhnom nóżki
w sobie tylko wiadomych celach.


Raz Mozarta bawiącego w Pradze
obsypały z kominka sadze.
Fakt, że potem, w ciągu pół godziny,
wymorusał aż cztery hrabiny,
jakoś uszedł biografów uwadze.

Na przedmieściach żył Singapuru
pewien słynny z przemówień guru.
Lecz raz wyznał mi z płaczem:
"Mam kłopoty z wołaczem
i do szczura wciąż mówię: szczuru!".

Wszystkie utwory pochodzą z tomiku Rymowanki dla dużych dzieci – polecam, świetny prezent na okazje wszelakie (wiem, bo sama dostałam w prezencie, ha!).