Pamiętacie bajkę Zaczarowany ołówek? Ja pamiętam. Nie przepadałam za nią, trochę mnie nudziła, ale tytułowy ołówek marzył mi się szaleńczo. Wyobrażałam sobie, jak wspaniale byłoby powoływać do życia wszystko, co da się narysować... i właściwie był to główny powód, dla którego uważałam, że warto umieć rysować, bo przy niewprawnej ręce można sobie zafundować co najwyżej koślawe krzesło albo pokracznego misia.
Zaczarowany ołówek przypomniał mi się przed chwilą, kiedy znalazłam naczynia nakreślone przez Mayę Selway. Użyteczne? Niekoniecznie, chyba tylko świecznik może mieć praktyczne zastosowanie. Pomysłowe? No pewnie!
Na dziś tylko tyle, bo przez ostatnie dni kaszlę jak wariatka i - w przerwach między pracą a spaniem - próbuję wygrzać się pod kocem. Ale bez obaw, wszystkie dobra, które mają trafić do Kieszeni, tu trafią. Dbajcie o siebie i pamiętajcie, że częściej daję o sobie znać w małej kieszonce na FB.
Genialnie to wygląda! Bardzo oryginalne podejście do tematu :D A co do "Zaczarowanego ołówka", to też mi się marzył takowy, choć za bajką nie przepadałam ;)
OdpowiedzUsuńale świetnie to wygląda! ;) o ołówku takim magicznym jako dzieciak marzyłam :)
OdpowiedzUsuńEfekt robi. A sztuka nie musi być przecież użyteczna. Mi się podoba.
OdpowiedzUsuńDużo bardziej mnie ruszała "Karolcia" - w drugiej części dziewczynka znajduje niebieską kredkę i wreszcie wpada na oczywisty dla mnie pomysł: rysuje nią niebieski koralik! :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń