Początek roku szkolnego nastroił mnie do odkurzenia wpisu o pamiętnikach, a ten z kolei przywołał szersze wspomnienia nastoletnich myśli. Zaczęłam sobie przypominać, jak wyglądały moje romantyczne wyobrażenia spotkań z potencjalnymi chłopakami, jakie historie snułam na widok kolegów, którzy wydawali mi się interesujący i co, oprócz swetra w parasolki, składało się na mój arsenał uwodzenia w czasach szkoły podstawowej...
I przypomniałam sobie. Moje fantazje w wieku około 12-14 lat obejmowały standardową sekwencję wydarzeń:
1. Poznaję chłopca, który mi się podoba. Przy śniadaniu na koloniach patrzymy sobie w oczy, uśmiechamy się nieśmiało, a kanapki z mortadelą akompaniują rodzącemu się uczuciu. Średnio wystarcza 3,5 sekundy, aby zawiązała się między nami kosmiczna nić porozumienia (wiadomo, kto by miał czas na rozwlekłą fabułę w fantazjach?!).
2. Spaceruję z wybrankiem w romantycznej scenerii - zwykle związanej z miejscem, w którym bywamy w rzeczywistości (pozory realizmu sprawiają, że można w fantazje uwierzyć). Siedzimy więc pod trzepakiem na moim podwórku (tylko siedzimy, żeby nie wyszło na jaw, że nie umiem zawisnąć głową w dół), spacerujemy pod płotem szkoły albo rozmawiamy na schodach kolonijnej stołówki. Fasolka się gotuje, serca biją.
3. Znajomość nabiera rumieńców: w wersji całorocznej zaczynamy ze sobą chodzić, a w wersji wakacyjnej – tańczymy na kolonijnej dyskotece. Teraz już nikt nie ma wątpliwości - jesteśmy sobie przeznaczeni! (przynajmniej na czas turnusu). Pławimy się w szczęściu, mój ukochany i ja. Wreszcie zapada noc i gdy inni już śpią, ja w blasku gwiazd...
4. ...ratuję go z pożaru. Albo wyciągam z jeziora, w którym się topił. Opcjonalnie - odwracam uwagę napastnika, który właśnie kierował lufę w skroń mojego wybranka!
Nie wiem, skąd się to brało, ale za każdym razem moje młodzieńcze fantazje zawierały wątek bohaterski, w którym – z kokieteryjnym pąsem - otrzepywałam się z odłamków szkła albo miażdżyłam stopami jadowite węże. Nie sam ratunek był najważniejszy, ale zimna krew, którą zachowywałam, gdy mojej świeżo-odnalezionej-drugiej-połowie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Na nic ogień, na nic tornado, na nic terroryści, – ja z hollywoodzkim spojrzeniem To dla mnie pestka, baby ratowałam sytuację! Wychodząc z rozwianym włosem z płonącego budynku, jak Antonio Banderas, tyle że w kwiatowych legginsach, otrzepywałam się z popiołów. Jeden trzepot rzęs i wyskakiwałam spod gruzu, gotowa na dalszy ciąg płomiennej znajomości. (Dalszego ciągu nie było, kończyło się zawsze na uratowaniu życia).
A jak wyglądały Wasze fantazje, gdy mieliście (miałyście) po kilkanaście lat? Czy się spełniały (zaskoczę Was, ale moje kończyły się najczęściej na etapie mortadeli!). Uchylcie rąbka nastoletniej fantazji.
Autorem obu ilustracji jest Ben Javens, z którym najwyraźniej mi po drodze,
kiedy myślę o marzycielach.
kiedy myślę o marzycielach.
moje fantazje miały wątki rządzicielki :) najczęściej byłam księżniczką! :>
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale mając 12-13 lat marzyłam, żeby mieć 15. Uważałam to za super wiek, kiedy będę mieć chłopaka. Moje młodzieńcze fantazje z pewnością nie były bohaterskie :)
OdpowiedzUsuń"...a kanapki z mortadelą akompaniują rodzącemu się uczuciu" - super :))
OdpowiedzUsuńW ogóle bardzo fajny wpis - jakbym słuchała Cię na żywo.
Dobre! A kiedy będą fantazje z przedziału 15-19?
OdpowiedzUsuń(musiałem, znasz mnie ;)
A., błądzisz, zdecydowanie najlepsze są w przedziale 20-31 ;)
UsuńJa już w przedszkolu fantazjowałam o całowaniu się. Koniecznie na moście. Najlepiej z Kevinem z "Cudownych lat". Pamiętam że w marzeniach kłamałam, że chodzę już do 1 klasy (wstydziłam się przyznać że jestem przedszkolakiem). Całowanie na moście się spełniło (i spełnia nadal). Tylko dodawać sobie lat już nie muszę ;)
OdpowiedzUsuńW późniejszych (wczesno-nastoletnich) wątkach często wykazywałam się dużą odwagą, wręcz brawurą. Pracowałam w cyrku jako akrobatka czy treserka lwów, podróżowałam sama przez pustynie (uwielbiałam programy podróżnicze i czerpałam z nich inspirację), uprawiałam niebezpieczne sporty i.t.p. Potencjalnym kandydatom na chłopaka pozwalałam ratować swoje własne życie, albo chociaż wyjąć wielkiego gwoździa z mojej stopy bez znieczulenia (wbił mi się podczas przedzierania się przez dżunglę). Gwoździe w stopach się na szczęście nie spełniły:)
> w marzeniach kłamałam, że chodzę już do 1 klasy
UsuńCudne :) A co do gwoździ - jak to "na szczęście się nie spełniły"? Dla niektórych gwóźdź w nodze to było marzenie, podsycane tęsknotą za adrenaliną:
http://kieszeniejakocean.blogspot.com/2011/08/bedac-modym-ewenementem.html
;)
Pamiętam, że będąc nastolatką obiekty westchnień zmieniałam jak rękawiczki, a żadna z moich platonicznych 'miłości' nie ziściła się. Może to lepiej ;)
OdpowiedzUsuńImaginarium, Twój nick zobowiązuje, żeby się nie ziściły! :)
UsuńA ja zawsze marzyłam, że wywieram piorunujące wrażenie na potencjalnych wybrankach osiągnięciami sportowymi. Wyobrażałam sobie siebie jako wybitną pływaczkę, najlepszą koszykarkę lub siatkarkę (najpopularniejsze sporty w mojej ówczesnej szkole ;), która podbija męskie serca. To wszystko dlatego, że byłam kiepska na w-f :)
OdpowiedzUsuńK.
K., ha! u mnie podobnie - to wszystko dlatego, że byłam kiepska w gaszeniu pożarów ;)
UsuńHaha, świetny jest ten tekst :)
OdpowiedzUsuńJa w wieku 12 lat myślałam o koledze z obozu że mamy po 19 lat i sie romantycznie bzykamy
OdpowiedzUsuń