W czasie, kiedy dyskusja na ten temat stała się parodią samej siebie, w czasie, kiedy widok Antoniego Macierewicza w telewizji wydaje się raczej groteskowym zwiastunem Halloween, niż symbolem debaty, w czasie, kiedy analizy ekspertów oparte są na działaniach naukowych zbliżonych do rysunku Raczkowskiego...
...próbuję przypomnieć sobie, czym były dla mnie informacje o wypadku lotniczym z 10 kwietnia 2010. Z całą świadomością, jak obciachowo brzmi dzisiaj tytuł takiego wpisu.
Pamiętam, że wiadomość o katastrofie bardzo mnie poruszyła. To jedno z wydarzeń, które potrafię odtworzyć ze szczegółami, jak odejście Ciechowskiego. W sobotni poranek, kiedy brat wysłał mi SMS-a, a potem słuchaliśmy z R., że samolot z parą prezydencką na pokładzie prawdopodobnie się rozbił, pomyślałam beztrosko: Wypadek samolotu... Pewnie jakieś awaryjne lądowanie, na pewno ranni, może nawet ktoś zginął... Gdy stopniowo docierały do nas kolejne doniesienia i okazało się, że spośród 96 osób nie ocalał nikt, łzy same mi popłynęły. I przez dobrych kilka dni pozostawałam ze ściśniętym gardłem - słuchałam wypowiedzi mądrych ludzi, podzielałam szok dziennikarzy i płakałam - częściowo z powodu skali wydarzenia, częściowo z żalu po ofiarach, które darzyłam sympatią, a najbardziej - na myśl o tych wszystkich opuszczonych mieszkaniach i tych opustoszałych sercach.
Wyszli tylko na samolot, myślałam, i stawały mi przed oczami wszystkie pospieszne śniadania, sprzeczki towarzyszące wyjazdowi, zdawkowe rozmowy, które nie miały być ostatnie. Apaszka rzucona przed wyjściem na krzesło w przedpokoju - przedmiot bez znaczenia, mąż nigdy nawet nie przyjrzał się jej wzorowi - która nagle staje się nieruchomym kadrem, pamiątką ostatniej chwili, gdy żona stała w mieszkaniu żywa. Marszczyła brwi, patrząc na swoje odbicie w lustrze, odsuwała psa, żeby nie pozostawił włosów na jej spódnicy; miała swój gust, ton głosu, plany na jutro i bijące serce. Myślałam, co znaczy nie wstać razem z mężem, który spieszył się na samolot, wymamrotać rano: nieee, wolę pospać i odwrócić się na drugi bok - a później myśleć, że miało się jeszcze szansę spojrzeć w te oczy, gdy były żywe, zobaczyć tęczówki, w których tętni cała gama wspólnych doświadczeń. Które nie są jeszcze martwą, matową tkanką. Wyobrażałam sobie kapcie, najbardziej prozaiczny przedmiot świata, który nagle został złośliwym przypomnieniem, że ich właściciel nigdy nie wróci. Tak po prostu. Nigdy. Że stopy z krążeniem krwi to jednak cud i trzeba było go doceniać, póki istniał.
Wyszli tylko na samolot, myślałam, i stawały mi przed oczami wszystkie pospieszne śniadania, sprzeczki towarzyszące wyjazdowi, zdawkowe rozmowy, które nie miały być ostatnie. Apaszka rzucona przed wyjściem na krzesło w przedpokoju - przedmiot bez znaczenia, mąż nigdy nawet nie przyjrzał się jej wzorowi - która nagle staje się nieruchomym kadrem, pamiątką ostatniej chwili, gdy żona stała w mieszkaniu żywa. Marszczyła brwi, patrząc na swoje odbicie w lustrze, odsuwała psa, żeby nie pozostawił włosów na jej spódnicy; miała swój gust, ton głosu, plany na jutro i bijące serce. Myślałam, co znaczy nie wstać razem z mężem, który spieszył się na samolot, wymamrotać rano: nieee, wolę pospać i odwrócić się na drugi bok - a później myśleć, że miało się jeszcze szansę spojrzeć w te oczy, gdy były żywe, zobaczyć tęczówki, w których tętni cała gama wspólnych doświadczeń. Które nie są jeszcze martwą, matową tkanką. Wyobrażałam sobie kapcie, najbardziej prozaiczny przedmiot świata, który nagle został złośliwym przypomnieniem, że ich właściciel nigdy nie wróci. Tak po prostu. Nigdy. Że stopy z krążeniem krwi to jednak cud i trzeba było go doceniać, póki istniał.
Zdjęcie Laury Ruth z Etsy
Od czasu wypadku minęło dwa i pół roku, a galeria osobliwości wysnutych z tego tematu wciąż rośnie. Już na kilka miesięcy po katastrofie Smoleńsk stał się synonimem absurdu. Kojarzył się z patosem wawelskiego pochówku, z wydmuszką żałoby narodowej, z kiełkującymi teoriami spiskowymi, z zagadką detektywistyczną gdzie jest krzyż. A co dopiero dziś, gdy konferencji i oskarżeń nikt już chyba nie śledzi z zainteresowaniem. W międzyczasie żonglowano szczątkami ofiar po błędnej identyfikacji, wydano układankę dla dzieci z lokalizacją "prawdopodobnego zamachu", a walki pod krzyżem zdążyły znaleźć odzwierciedlenie w filmie fabularnym (Stacja Warszawa). Co wątek, to bardziej podatny na parodię. Zbliża się 1 listopada, kroją się dalsze niedorzeczności. W ramach ciekawostki wpisałam smoleńsk w google'a.
Szczególnie ironicznie brzmi szczęśliwy traf przy pierwszym pytaniu, nie sądzicie?
Wobec wszystkich medialnych absurdów, które tak łatwo traktować prześmiewczo, czasem celowo chcę przypomnieć sobie, co wywołało moje prawdziwe emocje. Nie trywializować tej katastrofy, nie wpadać w kanał skojarzeń, które na hasło: Jego ciocia zginęła pod Smoleńskiem stawiają tę ciocię obok rozwścieczonego Macierewicza, a nie - wśród ofiar tragedii. Czasem, na przekór, chcę pomyśleć ciepło o tych apaszkach, kapciach i gasnących spojrzeniach.
Usiłuję napisać ten komentarz od kilku minut, ale jakoś słowa mi się nie składają.
OdpowiedzUsuńBardzo mądry tekst. I żal mi, że emocje związane ze Smoleńskiem nie mogły zostać na tym etapie, który opisujesz jako "tuż po".
Te wyniki wyszukiwania bardzo obrazowe...
OdpowiedzUsuńPatrzcie ją, ona nawet na obciachowy temat potrafi napisać tak, ze w pięty idzie ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Twoim sposobem myślenia. Zwłaszcza ostatni akapit przemówił mi do wyobraźni. A w ogóle, ewenemencie, miałaś kiedyś pod notkami możliwość kliknięcia "lubię to", często korzystałem, a od paru miesięcy(?) nie widzę. Czemu?
Tomaszu, opcja zaginęła w akcji między zmianami szablonu. Ale pracuję nad jej przywróceniem, bo wiem, że więcej osób wyraża reakcję kliknięciem, niż komentuje.
UsuńAch, nic dodać nic ująć...
OdpowiedzUsuńPIĘKNIE to napisałaś. Myślę dokładnie tak samo. Podobnie rozmyślałam po tej tragedii....
OdpowiedzUsuńPamietam jak siedzialam zmartwiala przed komputerem. I te mysl, ze smierc wiekszosci tych osob bylaby informacja z pierwszych stron gazet. Gosiewski, Jaruga-Nowacka, BOR-owiec Janeczek. Wiecej - po smieci Kaczorowskiego mielibysmy krotkie repetycje z sensu istnienia rzadu na uchodzstwie, po smierci Walentynowicz parodniowe wspominki z Solidarnosci. To byly wazne tematy, ktore zignely przykryte ta mierzwa posmolenska.
OdpowiedzUsuńTeż płakałam, z tego samego powodu. Wyobraźnia po pierwszym szoku ruszyła mi serią obrazów bardzo podobnych do tych, które opisałaś.
UsuńJak mam tak z dniem śmierci JP2. Do dzisiaj pamiętam, jak myłem wtedy naczynia w zlewie i płakałem... Nikt w to nigdy nie uwierzy, ale tak właśnie było...
OdpowiedzUsuńpamiętam... kiedy Papież Polak konał, poszedłem kupić porcje rosołowe i uśmiechałem się do mijanych ludzi, którzy jeszcze o tym nie wiedzieli... był pochmurny poranek... ale będzi kwik, ale będzie jazgot, myślałem...
Usuńnie wiedzieli, że kupuję porcje rosołowe oczywiście
UsuńAnonimowi-nieanonimowi, miło Was widzieć ;)
UsuńStanowczo protestuję przeciwko brakowi anonimowości!!! To pogwałca moje uprawnienia konstytucjonalne!!! I zgłoszę to, zgłoszę do Sztrasburgera!!!
UsuńAnonimowy, styl wypowiedzi demaskuje ;)
UsuńA mi popłynęły łzy teraz. Czytając Kieszenie.
OdpowiedzUsuńm
Bardzo trafne spostrzeżenia. Dzięki za taki punkt widzenia. Wiem, jak to jest nie wyjaśnić nie załatwionych spraw, nie pomóc bliskiej osobie, nie uśmiechnąć się, nie porozmawiać na ważne tematy przed........ jej nagłą śmiercią. Potem to wszystko bardzo boli. M
OdpowiedzUsuńPewnie Twój ojciec nie używa komputera, ale gdyby używał, to nawet ekran zalałby się łzami.
OdpowiedzUsuńA ojca poniosłoby do nieba, jak balon. Z dumy...
Wzruszył mnie Wasz pozytywny odzew na ten tekst. Dziękuję za podzielenie się swoimi historiami.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wpis. A skrin z googla dopełnia całości...
OdpowiedzUsuń