Ależ to był weekend. Wyjechaliśmy zaraz po pracy w piątek, wróciliśmy w niedzielę wieczorem, a w kieszeniach mam tyle wrażeń, co po tygodniowej podróży! I potwierdziły się moje rekreacyjne teorie: pierwsza, że weekend spędzony poza domem trwa zawsze dłużej, niż weekend w domu - myśli są wolne od powszednich skojarzeń, nie wpadają w rutynowe koleiny, a zamiast tego błądzą sobie po tafli jeziora, pniu drzewa albo czyimś uśmiechu, i przyjmują rozkoszny tryb Marceli Szpak dziwi się światu. Druga, że najprzyjemniej upływają chwile, których nie planuje się co do minuty, wobec których nie ma się oczekiwań, tylko zanurza się w nie i... pozwala dziać.
A co się działo?
- chodziłam boso po najbardziej trawiastej plaży świata,
- kibicowałam R. w nowo odkrytej dyscyplinie – flunky ball (na barowy turniej pojechałam obojętna, z nastawieniem, że w nudniejszych chwilach porobię zdjęcia... a po pierwszej rundzie darłam się na całe gardło i całe Giżycko!),
- roztapiałam buty przy ognisku, a masło na pieczonych ziemniakach,
- pływałam w jeziorze, które tylko początkowo przyjęło mnie chłodno (i z tego miejsca: kisses for Kisajno),
- cieszyłam się towarzystwem fajnych ludzi w wieku od 1,5 do 32,5 lat,
- zabujałam się w hamaku (JS, czy odkąd rok temu napisałam dla Ciebie ten tekst, zdążyłaś się już powylegiwać? :)
- nie zaglądałam do sieci – komórka cały weekend przespała w pokoju,
- uczestniczyłam w wodowaniu statku HMS Śmietnik,
- zachwycałam się frazą: Poganty-Roganty,
- zasypiałam i budziłam się zupełnie rozmazurzona.
Ech, bardzo mi dobrze z tegorocznym latem. Trochę dzięki nastawieniu przygodowemu, a trochę - sprzyjającym okolicznościom, zdążyłam naprawdę wynurzać się w tej porze roku, nacieszyć słońcem, wodą i wiatrem. Dużo z R. podróżowaliśmy, już od wiosny, a ostatnie tygodnie to świetna seria sierpniowa: urlop (z przytulnym Kazimierzem Dolnym i bajeczną Czarnogórą), weekend na Kaszubach u Maryny - tak relaksujący, że myśli wyostrzyły nam się jak wysokogórskie powietrze, a teraz Mazury. W międzyczasie jeszcze rower, wyjście na piwo z dawno-nie-rozmawianym-kolegą, radlery na balkonie... Miód!
A Wy, jak przyjmujecie tegoroczne lato? Rozkoszujecie się nim, czy wymyka Wam się z rąk? Jeśli niepostrzeżenie wpadliście z kwietnia w sierpień, bez obaw - przed nami jeszcze parę dni, śmigajcie nad jezioro, zanim się ściemni!
A Wy, jak przyjmujecie tegoroczne lato? Rozkoszujecie się nim, czy wymyka Wam się z rąk? Jeśli niepostrzeżenie wpadliście z kwietnia w sierpień, bez obaw - przed nami jeszcze parę dni, śmigajcie nad jezioro, zanim się ściemni!
Cud-malina i R. Kadr z weekendu na Kaszubach, tydzień temu.
Ach, Mazury... Byłam tylko raz, ale od tego czasu ciągle planuję wrócić. Niezwykły region, a mam wrażenie że ciągle w Polsce niedoceniany.
OdpowiedzUsuńJ.
Niedoceniany? Mam przeciwne wrażenie :)
UsuńA będzie więcej wpisów o Czarnogórze? :)
OdpowiedzUsuńBędzie :)
UsuńA ja mam wrażenie, że Kieszenie wciąż zalegają nieco z hiszpańskimi wpisami... Albo coś przegapiłam ;)
UsuńHa, czujność czytelników jest ujmująca! To prawda, z Hiszpanii będzie jeszcze reportaż pozabarceloński, czyli Figueres, Girona i inne cuda :) Kiedy? Przewiduję, że w pierwsze pochmurne popołudnie, gdy rower pójdzie w odstawkę.
UsuńTak sądziłam, że muszę poczekać na deszcz ;)
UsuńOstatnio polecałam Kieszeniowe ścieżki po Barcelonie koledze i zauważyłam, że jeszcze nie wszystkie są na blogu :)
U mnie lata nie było ;) Ale Mazury kocham całym sercem, zwiedziłam je wielokrotnie jako żeglarka...i nawet coraz większa moda na nie nie jest w stanie zabrać wielu cudownych wspomnień.
OdpowiedzUsuńPowoli przekonuje się do ich lustrzanego odbicia, jeszcze nieodkrytego i nieskażonego - Bory Tucholskie, Kaszuby...Ale zawsze w sercu będą Mazury. Kisajno, Giżycko, Mikołajki. Wolę południową część jezior :)
pozdrawiam ciepło!
Heart Chakra, dużo dobra przed Tobą! Bory Tucholskie i Kaszuby znam lepiej, niż Mazury i zdecydowanie warto się do nich przekonać.
Usuńnie za dobrze Wam? ;)
OdpowiedzUsuńa swoją drogą, tak blisko Piczendorfu to pewnie jeszcze nie byliście co?
Grabusik, ja liczę, że będzie jeszcze lepiej! Fakt, miejsce, w którym byliśmy, to już rewir Pieckowo Rangera - aż dziwię się, że nie wpadł z interwencją...
UsuńPiczendorf Ranger patrolował w tym czasie rejony powiatu inowrocławskiego :) Niemniej jednak dotarły do niego wieści o nawiedzających jego rewiry tajemniczych gościach. Dzwony kościoła w Świętej Lipce zabiły na alarm, jednak uznawszy, że przybysze nie zaszkodzą jego ziemiom odwołał czerwony alarm i kontynuował wiejską sielankę na Kujawach :)
Usuń(grabusik, jakby co, to milcz, Piczendorf Ranger tu jest..!)
UsuńWciąż jestem na etapie szukania drzew, na których zawiśnie :)
OdpowiedzUsuńNo tak, bo prawdziwa kobieta musi najpierw zbudować dom, posadzić drzewo... :)
UsuńI w końcu R. na zdjęciu! :)
OdpowiedzUsuńKS., cudem go złapałam, gdy przebiegał przez kadr, zarobieni tam byliśmy!
Usuń