Wiele miałam w swoim życiu tygodni, w których byłam głównie pracą. Przychodziłam do firmy w poniedziałek, tornado projektów porywało mnie już od progu – miksując moją świadomość z dziesiątkami marek, celów do osiągnięcia, z kwotami kosztorysów, twarzami współpracowników, żarzącymi się wizjami deadline'ów... – i wypluwało w piątek po południu. Szczególnie odczuwalne było to w ubiegłym roku, zawodowo dla mnie przełomowym, i przy jednym Rewolucyjnym Zleceniu, które pozwoliło nam mocno się rozwinąć, ale jednocześnie - wycisnęło z zespołu siódme poty.
Ponieważ z początkiem tego roku postanowiłam odejść od zerojedynkowego systemu (poniedziałek-piątek: głównie praca, weekend: mój świat), a jednocześnie okrzepłam trochę na swoim kierowniczym (sic!) stanowisku, aktualnie rozglądam się... za przygodami.
Co to znaczy? Chodzi o wzbogacenie zwykłych, powszednich tygodni o niecodzienne wrażenia. Chodzi o przezwyciężenie - ogromnego czasem, nie ukrywajmy - zmęczenia i marazmu, i wyciśnięcie z każdego popołudnia czegoś ciekawego. Chodzi o odporność na odruch: "Padam na twarz, włączę telewizor, zarzucę kota na plecy i doczekam do jutra".
Zdjęcie amerykańskiej fotografki, Franceski Woodman (1958-1981)
Oczywiście, że świat pozostanie taki sam. Oczywiście, że moja praca (o ile jej nie zmienię, a tego nie chcę) zawsze będzie wymagająca. Oczywiście, że zdarzy mi się myśleć w wannie nad scenariuszem eventu albo nowym brandem czekoladowych ciastek. Rzecz w tym, by nie dać się zmonopolizować tym myślom, by wykrzesać energię na więcej i świadomie wykorzystać godziny, które - jeśli o nie nie zadbamy - będą skazane na rutynę.
Moje kryterium wyboru aktywności jest proste: robić to, o czym będę pamiętała za miesiąc. Wyjście na koncert? Jak najbardziej. Lot pikujący na kanapę? Nie. Spotkanie na piwie w środku tygodnia? Tak. Oglądanie przypadkowego serialu, tylko dla odprężenia mózgu? Nie.
Zaczęłam w zeszłym tygodniu - od weekendu, więc z przytupem, ale udało się utrzymać tę energię do dziś!
- PIĄTEK: juwenalia. Z lekką trwogą, czy nie wypomni się nam wieku, wybraliśmy się z ludźmi z pracy na koncert Strachów na lachy i Kultu. Gdy Kazik śpiewał Dobrze być dziadkiem (piosenkę, której nie może wybaczyć mu Agatka), ja myślałam: Dobrze być dziadkiem na juwenaliach.
- SOBOTA: jeszcze silniejszy powrót do przeszłości, bo spotkanie z kolegami z liceum. Ożywcze!
- NIEDZIELA: bardzo późny seans filmowy, zamiast przedponiedziałkowej mobilizacji - Panaceum z R. (i z Judem Law). Polecam film tym, którzy mają ochotę na porcję rozrywki - scenariusz zgrabnie wodzi na manowce.
- PONIEDZIAŁEK: wieczór z Magdą i Pawłem przy ostatnim odcinku Gry o Tron. Był niedźwiedź.
- WTOREK: wydarzenie, którego nie zdradzę, oraz... wyprawa do biblioteki przed 22 (kto zgadnie dlaczego?).
- ŚRODA: Majowy Buum Poetycki w OdNowie. Spotkanie na piwie z osobą, która jest dla mnie ważna, ale czasem szwy znajomości nam się rozłażą. Słuchanie młodych poetów (zapamiętałam jedno zdanie z sielskiego wiersza Małgorzaty Lebdy: Nie używajmy słów zaczynających się na śmierć) oraz Kazimiery Szczuki, która frapująco opowiadała o Marii Janion. Jak również podzieliła się refleksją życiową: Różnica pomiędzy czterema a dwoma kotami w mieszkaniu jest jednak ogromna.
- CZWARTEK: zaraz znowu Buum (spotkanie z Dorotą Masłowską!), a po nim koncert Świetlików.
Spędźcie ten wieczór inaczej, niż zwykle, Kieszeniarze!
Pomysł fajny :)
OdpowiedzUsuńAle ja chyba jestem zbyt dużą domatorką, żeby w każdy wieczór wyłazić z domu i coś robić. Nie po to wybrałam pracę w domu, żeby wieczorami się gdzieś łazikować ;)))
No i nie lubię wyciskania maksimum ze wszystkiego ;)
Co do koncertów, nie przesadzaj, starsza jestem, łażę dalej, łazić będę, babcią ani dziadkiem się nie czułam.
Aczkolwiek z pewnością poczułam się staro na maratonie filmowym, na którym po pierwszym filmie odpadłam i pojechałam spać do domu :P
Wiesz, Yago, ja nie zakładam, że to zawsze wyjście z domu - w tym tygodniu tak się ułożyło, ale równie dobrze pomysł może brzmieć: rysuję cały wieczór. Dla mnie osobiście najważniejsze jest, by zatroszczyć się o ten czas, nie dać się poprowadzić rutynie, bo po takich naprawdę męczących dniach ona prowadzi mnie zawsze w kanapowe zniechęcenie.
UsuńCo do koncertów - chodziło o pójście na juwenalia, nie na koncerty same w sobie :)
A maraton - może film był po prostu słaby? ;)
Ja też zawsze zasypiam na maratonach :)
UsuńW.
A nie, to rutyna aż tak mnie nie zabija. No i ze względu na specyfikę mojej pracy wszystko zalezy też od dnia, bo zamiast wolnych wieczorów mogę mieć np. wolny środek dnia ;)
UsuńZ juwenaliami też nie mam problemu, podtrzymuję to, co napisałam ;)
Maraton był dobry, ale ja jestem stary człowiek, który chodzi spać o 22-23, więc w ciemnym kinie o 1 w nocy po prostu zasypiam ;)
Yaga, nie stary, tylko skrajny skowronek, jeśli mnie pamięć nie myli :)
UsuńJa jestem jeszcze krok za Tobą, bo przez ostatnie lata "jestem pracą". Ale czuję, że wkrótce dojrzeję i do takiej decyzji :)
OdpowiedzUsuńK.F.
K.F., trzymam kciuki! I nie przejmuj się, jeśli nie od razu się uda - nie ma nic złego w tym, że praca jest dla Ciebie ważna, jeśli przynosi Ci satysfakcję, rozwija albo pozwala budować fajne relacje. Dobrze jest tylko trzymać balans :)
UsuńZ jednego z maili, które jeszcze dostaję, mimo, że już nie powinnam:
OdpowiedzUsuń"ABOLICJA W BIBLIOTECE
Spóźnialscy mają szansę anulowania kar dziś, 14 maja 2013 r. w godz. 20:00:22.00."
Zgadłam? ;)
Też byłam w piątek na koncertach, jednak zmyłam się na pół godziny przed samym końcem. Mimo, że młodsza jestem, to chyba mniej odporna na małą ilość snu. Wszystko przez to codzienne wstawanie o 6 rano ;)
Iriz, nie potwierdzam, nie zaprzeczam... ;)
Usuń(Nigdy nie widziałam w bibliotece tak długiej kolejki!)
A w piątek na koncercie zahaczyłaś o pianę? Była bardzo nieprzyjemna w dotyku i pozbawiona zapachu.
Prawdę mówiąc, pierwsze słyszę o pianie. Google mówi tylko, że w Kotłowni było jakieś Piana Party (o którym też nie wiedziałam ;) ), ale odbywało się chyba 8. maja.
UsuńHaha, Kotłownia ;) Otóż w miejscu koncertu, na obrzeżach terenu (czytaj: nieopodal tojtojów ;) ulokowana była maszyna produkująca pianę. Serio. Ludzie się w niej taplali, tańczyli albo mazali nią innych. Musiałam jej podotykać, ale nie było warto.
UsuńJa baaardzo lubię wieczory w domu :-)
OdpowiedzUsuńAle dzisiaj spędziłam wieczór na maksa inaczej: poszłam z koleżanką na wieczór opowiadania bajek. I było tak pięknie, że ciągle jeszcze mam dreszcze na plecach, choć już dawno wróciłam do domu :-)
ja_joanna
Ja_joanno, wieczór opowiadania bajek... To musiało być świetne! A opowiadałaś też? ;)
UsuńHm... Wyciskanie czasu na czas i odpoczywanie na akord? - jak skuteczne i nie jest jeszcze jednym przejawem galopu - tym razem w kategorii: "wypoczywam" - to ok. Zresztą: tak czy inaczej "ok" - każdy ma swoje metody. Pozdrawiam. :-)
OdpowiedzUsuńAnonimowy, już sposób, w jaki o tym piszesz ("na akord"??) wskazuje, że to nie jest rozwiązanie dla Ciebie ;)
UsuńCieszę się, że o tym napisałaś - przyda mi się taki motywator. Jestem w trochę innej sytuacji niż Ty, bo moja praca nie jest tak dynamiczna (pracuję w środowisku prawniczym) i narzekam raczej na monotonię, niż nadmiar wrażeń w biurze. Tyle że jakiś czas temu zauważyłam, że dopadła mnie taka niebezpieczna stabilizacja. Na studiach robiłam wiele rzeczy, organizowałam sobie czas wg klucza swoich zainteresowań (a jest ich sporo - to akurat nas łączy:), po zajęciach biegłam na maraton filmowy do akademika albo na kurs językowy, bo robiłam wtedy certyfikat. Potem zaczęła się praca i z jednej strony przyniosła nowe wyzwania, ale z drugiej... takie dziwne poczucie, że już nie muszę robić tamtych rzeczy, skoro wybrałam swoją drogę i jakoś się ukierunkowałam. Niby coś tam mnie interesowało, ale nie dążyłam za bardzo do tego, żeby pogłębić te pasje.
OdpowiedzUsuńW ten sposób po paru latach złapałam się na tym, że wracam z pracy, robię obiad i.. siadam przed telewizorem. Może to nic złego, może większość ludzi tak spędza czas - podejmuje wysiłki (fizyczne lub umysłowe) w pracy, a po pracy już tylko się resetuje. Tyle, że mi brak tych moich aktywności i widzę, że nie korzystałam z nich głównie z powodu własnych wymówek.
Pozdrawiam Cię i życzę powodzenia w szukaniu przygód :)
Lubie Twoje długie wpisy :)
OdpowiedzUsuńW.
Ja też:)
UsuńTak nie na temat, ale rzuciło mi się w oczy coś w sam raz dla Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://www.tabisso.com/references.html
o jak ja Cie rozumiem... zaczęłam to stosować przypadkowo 2 tygodnie temu kiedy zepsuł mi się komputer domowy, a ten z pracy ma "za dużo kabli" aby targać go ze sobą. kiedy wracałam do domu włączałam serial bo tak było wygodniej, a przecież "ja lubie te seriale"... okazało się, że (po 2 latach pracy do 22) można wyjść wcześniej z pracy, nie odwołać spotkania, nie spóźnić się, spędzić wieczór jak nigdy dotąd! spontanicznie! Znajomi i przyjaciele zszokowani i zadowoleni, że nareszcie możemy spędzić ze sobą czas! cudowne! Oby nam sie udawało jak najdłużej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Yonska, bardzo się cieszę! I trzymam kciuki za nas obie :)
UsuńDla mnie to też wygląda na przerzucenie perfekcjonizmu (wyśrubowanych wymagań, seryjnych ambitnych celów itp.) z jednego obszaru na drugi. I nie mam tu na myśli przygód jako takich, tylko "wyciśnięcie z każdego popołudnia czegoś ciekawego", z akcentem na "każdego".
OdpowiedzUsuńAle może to kwestia możliwości organizmu. Ja po tak intensywnym miesiącu (tygodniu!) na pewno nie pamiętałabym połowy przygód (więc po co iść na ilość skoro cel pamiętania nie zostanie osiągnięty?) oraz byłabym nieziemsko zmęczona i łaknęłabym ciszy i spokoju.
Tak, czy siak - życzę miłych wrażeń i harmonii dostosowanej do osobistych potrzeb :)
Zgadzam się. W ogóle autorka tego bloga jak opisuje swoje życie, to myślę, że w wieku 40 lat zejdzie na zawał. No ale mamy wolny kraj.
Usuń> I nie mam tu na myśli przygód jako takich, tylko "wyciśnięcie z każdego popołudnia czegoś ciekawego", z akcentem na "każdego".
UsuńAnonimowy, ale to Ty położyłaś ten akcent, nie ja :) Ja umieściłam to zdanie w szerszym akapicie i to on obrazuje mój stosunek do "przygód".
Co do ciszy i spokoju - dla mnie źródłem fajnych wrażeń może być wylegiwanie się na trawie w punkcie Torunia, w którym nigdy wcześniej nie byłam. I już jest dobrze.
Dzięki za życzenia i pozdrawiam!
Anonimowy, dziękuję za przenikliwą diagnozę. Uczyniła mnie lepszym człowiekiem.
UsuńSzczególnie trafiło do mnie zdanie: "by nie dać się zmonopolizować tym myślom, by wykrzesać energię na więcej i świadomie wykorzystać godziny, które - jeśli o nie nie zadbamy - będą skazane na rutynę".
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, u mnie były skazane na rutynę, bo przez ostatnie lata po prostu.. skapciałem. Może to nadmiar stabilizacji, może przewidywalność kieratu albo może po prostu mój... nudny charakter. W każdym razie przechwytuję Twój pomysł! Dzięki:)
A inna sprawa to, że (nie wiem czy też tak masz) ja generalnie lepiej wypoczywam, gdy coś sobie zaplanuję. Wymyślanie spontaniczne przychodzi mi gorzej, nie należę do ludzi spontanicznych. A kiedy jest już plan, to w ten wolny dzień czy wieczór po prostu z przyjemnością go realizuję:) Pozdrawiam wszystkich "Kieszeniarzy"!
Fajny pomysł, tylko szkoda czasu na te wiersze :P
OdpowiedzUsuńAsia
Asia ;)
UsuńNie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektórzy krytykujący wyrywają słowa z kontekstu albo.. zazdroszczą Ci z poziomu swojej nieśmiertelnej kanapy ;) Bo skoro oni nic nie robią, to niech cały świat nic nie robi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę jak najwięcej radości płynącej z przygód!
Jako czytelnik Kieszeni, który zna autorkę osobiście, muszę, no muszę zadać to pytanie: jakie jeszcze przygody?? Pisanie Kieszeni, zajęcia ze studentami, doktoraty, konferencje, do tego jeszcze lobby bra-fitterskie... Ty byś dotychczasowymi pomysłami mogła obdarować parę osób :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i liczę, że to się nie zmieni.
P.S. Dziś była jakaś przygoda? ;-)
Aaa, nie nadążam dziś czytać - czy to jakiś dzień komentowania Kieszeni? ;)
UsuńWiem kto, dziś po powrocie ze stolycy był rower! Wróciłam 20 minut temu, a jeszcze się szczerzę do siebie :)
A tak, słyszałem, że parę ofiar w ludziach po przejeździe oszalałej cyklistki na Wrzosach.. ;-)
UsuńKretyński blog.
OdpowiedzUsuńChyba Cię gdzieś podlinkowali czy coś, bo dziś jakiś wysyp hejterów ;).
OdpowiedzUsuńMaryna, najwyraźniej - chyba obtrąbię pierwszych hejterów jako sukces bloga!
Usuńgdy czytałem Twój wpis przypomniał mi się następujący cytat: "Ziemia płynęła czy wirowała, czy sunęła, jakkolwiek to nazwiemy, tak jak sztuczne ziemie uwięzione w swoich orbitach, a jej pasażerowie zajmowali się tym, co język malowniczo, choć lekkomyślnie określił jako zabijanie czasu, nie przewidując (jeżeli język może przewidywać), jak groźnego nabierze to znaczenia. Czas przerażał i obrażał, należało go zniszczyć i zastąpić intensywnością doznań każdej chwili, tak żeby wiele mogło się zdarzyć, zanim wskazówki zegara wskażą upływ minuty." to z "Gór Parnasu" Czesława Miłosza. nie jest tak, że organizujemy sobie czas (w sposób, o którym piszesz), by przez intensywne (różnorodne) doświadczenia o czasie zapomnieć? taka trochę sztuka dla sztuki?
OdpowiedzUsuńAcrobat, zastanawiałam się nad tym, co napisałeś. W moim przypadku - akurat w kontekście tego wpisu i jego motywacji - tak nie jest. Do działania popycha mnie świadomość czasu zabitego (czasem ze szczególnym okrucieństwem) w pracy. I pragnienie, żeby to nie praca - choć ją lubię - była źródłem moich najsilniejszych emocji, najbardziej pamiętnych zdarzeń.
UsuńAle być może to nie wyklucza miłoszowej teorii i pod chęcią nasycenia czasu wolnego wrażeniami kryje się strach przed upływem czasu. Kto wie :)