sobota, 22 lutego 2014

A w sercu ciągle Majdan

Ten tekst układał mi się w głowie od kilku dni. Bunt wobec wydarzeń na Ukrainie walczył z poczuciem bezradności, chęć zabrania głosu - z przeświadczeniem, że w tej sprawie potrafię mówić tylko truizmami.
A jednak bunt nie stygł. I nie mogłam nie napisać.





Wczoraj, śladem tweetów przedstawicieli Majdanu, Wyborcza opublikowała zdjęcia ofiar starć w Kijowie. Zdjęcia dwudziestolatków, trzydziestolatków, pięćdziesięciolatków. Spokojnych i zrównoważonych albo narwanych i nieprzewidywalnych. Z rozwianymi włosami albo równo przyciętą grzywką i koszulą zapiętą pod szyją. Z jasną wizją przyszłości albo mglistym jeszcze obrazem samych siebie. Uśmiechniętych, skupionych lub zmęczonych. Z miłością do gór, pasją muzyczną albo papierosami w kieszeni. Z katarem. Z dziećmi. Spontanicznych, cierpliwych albo irytująco marudnych. Żywych.

Co bym zrobiła, gdyby mój przyjaciel zginął w taki sposób? Mój R. albo brat? Nie wybaczyłabym sobie. Nie wybaczyłabym sobie, że go nie powstrzymałam albo że
nie poszłam tam z nim. Nie wybaczyłabym krajowi, w którym policja nonszalancko celuje z broni palnej do demonstrantów. Nie wybaczyłabym Europie, że w 2014 roku, w dobie, gdy prawa człowieka odmienia się przez wszystkie przypadki, a każde dziecko wyrasta wśród przekonań o oczywistości demokracji, dopuszczono do takiego rozlewu krwi (jak pisze Remigiusz Grzela o sankcjach wobec Ukrainy: Logicznie myśląc, jeśli można je wprowadzić teraz, dlaczego nie można było ich wprowadzić miesiąc temu albo dwa, zanim doszło do masakry. (...) Zamrożenie kont bankowych i polityka niewydawania wiz dla ludzi odpowiedzialnych za stan Ukrainy być może powstrzymałyby przelew krwi.). Nie wybaczyłabym światu – tej absurdalnej, niepotrzebnej śmierci, która nic dla niego nie znaczy, a mnie odbiera wszystko.