środa, 25 września 2013

Obrys na obrusie

 
Pamiętacie bajkę Zaczarowany ołówek? Ja pamiętam. Nie przepadałam za nią, trochę mnie nudziła, ale tytułowy ołówek marzył mi się szaleńczo. Wyobrażałam sobie, jak wspaniale byłoby powoływać do życia wszystko, co da się narysować... i właściwie był to główny powód, dla którego uważałam, że warto umieć rysować, bo przy niewprawnej ręce można sobie zafundować co najwyżej koślawe krzesło albo pokracznego misia.
Zaczarowany ołówek przypomniał mi się przed chwilą, kiedy znalazłam naczynia nakreślone przez Mayę Selway. Użyteczne? Niekoniecznie, chyba tylko świecznik może mieć praktyczne zastosowanie. Pomysłowe? No pewnie!


Na dziś tylko tyle, bo przez ostatnie dni kaszlę jak wariatka i - w przerwach między pracą a spaniem - próbuję wygrzać się pod kocem. Ale bez obaw, wszystkie dobra, które mają trafić do Kieszeni, tu trafią. Dbajcie o siebie i pamiętajcie, że częściej daję o sobie znać w małej kieszonce na FB.

środa, 18 września 2013

Obywatel czy Małgorzata?

Odkąd tydzień temu usłyszałam, że Małgorzata Potocka wydała książkę o Grzegorzu Ciechowskim, zastanawiam się, czy ją kupić. Z jednej strony interesuje mnie wszystko, co ukaże się o Ciechowskim, bo za jego twórczością przepadam (o czym wspominałam przy okazji toruńskich koncertów ku jego pamięci). Z drugiej strony, obawiam się tonu telenoweli i narcystycznych tonów autorki.
Dlaczego? Bo parę lat temu natrafiłam na wywiad z Potocką, w którym aktorka twierdziła z pełnym przekonaniem, że gdyby Grzegorz nie odszedł do innej, wciąż by żył (!). Ja dbałam o jego regularne badania lekarskie – uzasadniała. Potwornie mnie to wkurzyło, nie mogłam uwierzyć, że dorosły i odpowiedzialny człowiek może pisać takie rzeczy, mając świadomość, że na świecie jest ostatnia żona Ciechowskiego i ich wspólne dzieci.  
[Dla tych, którym zawirowania personalno-matrymonialne lidera Republiki nie są znane, krótkie streszczenie: Grzegorz Ciechowski miał pierwszą żonę, gdy poznał Małgorzatę Potocką. Rozstał się z partnerką i związał z Potocką na, jak się okazało, 10 lat; w tym czasie urodziła im się córka, Weronika. Ostatecznie jednak porzucił Małgorzatę dla Anny, z którą również miał dzieci – troje (a która wcześniej pracowała u Potockiej i Ciechowskiego jako opiekunka do dzieci). Przy całym moim przywiązaniu do Ciechowskiego i zachwycie wobec jego twórczości, muszę stwierdzić otwarcie: stałość w uczuciach nie należała do jego mocnych stron.]

Książka Potockiej, Obywatel i Małgorzata, obejmuje wspólną dekadę ich życia – dla mnie ciekawą o tyle, że aktorka miała swój udział w przedsięwzięciach artystycznych Ciechowskiego: reżyserowała jego teledyski, współtworzyła wizerunek sceniczny Obywatela GC, występowała na płytach itd. Potocka deklaruje, że zdecydowała się wydać wspomnienia dla upamiętnienia wielkości Ciechowskiego, dla fanów - czyli na pierwszy rzut oka - wprost dla mnie. Niestety, fragmenty książki
ze Wprost i z Gazety, skupiają się raczej na wątkach emocjonalnych i, co tu dużo mówić, rozczarowują.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że aktorka nie pogodziła się z rozstaniem i wciąż, już bezcelowo, ma potrzebę udowadniania (sobie? światu? wdowie?), że Ciechowski popełnił błąd. O jego odejściu do drugiej kobiety pisze: Bo gdyby przyjechał i powiedział: będąc w Ameryce, zakochałem się w Meryl Streep, tobym zrozumiała. Ale fascynacja kimś, kogo znał od dawna, kimś, kto nie może ze mną konkurować, kto nie da mu tego, co ja mu dawałam? Bo ja wiedziałam, co Grzegorza we mnie porwało i opętało. W jego drugim związku nie mogłam tego odnaleźć. Gdyby powiedział: bo z nią jest ciekawiej, bo to jest fantastyczny świat, bo wchodzimy na wyżyny intelektualne? Ale nie powiedział tego, bo to byłaby nieprawda.


Gdzie indziej wspomina, niby nonszalancko, a jednak zjadliwie: (...) rozstaliśmy się także dlatego, że przestałam fascynować się każdym jego słowem i ruchem. (...) A pojawiła się kobieta, która się do niego niemal modliła. W końcu mu się nie dziwię, bo ja sterczałam rozczochrana i zziajana na drabinie, ustawiając na Grzegorza kamerę, a Ania w pożyczonej ode mnie sukience siedziała w pierwszym rzędzie wpatrzona w niego. No to która z nas była wtedy bardziej interesująca? Ludzie potrzebują takich modlących się wyznawców. 
Ta ironia, ta pożyczona ode mnie sukienka, te wspomnienia, iż Grzegorz nieustannie powtarzał, że jestem kobietą jego życia... No, parafrazując pamiętny filmik z YT - komu to potrzebne? Chciałabym przeczytać ciekawą relację o nietuzinkowym człowieku, a obawiam się, że będą to tylko darte szaty Małgorzaty. Jak sądzicie? Czy ktoś z Kieszeniarzy czytał tę książkę (albo wyszarpał większy fragment w empiku)? Dobra rzecz czy jednak tylko 260-stronicowa Gala?

sobota, 14 września 2013

Trzy recenzje moich przyjaciół (i jedna moja)

Książki na wakacje. Stereotyp mówi, że muszą być łatwe, lekkie i przyjemne, dlatego wielu wydawców w seriach Do walizki czy Pod palemką oferuje historie typu: jedź do Toskanii i odmień swoje życie. Z drugiej strony wciąż pamiętam wypowiedź felietonisty Polityki sprzed paru lat, bodajże Zanussiego, który napisał, że skoro w wakacje jesteśmy wypoczęci, wolni od obowiązków i spokojni - to czy istnieje lepszy czas na celebrowanie Czarodziejskiej góry?

Ja w wakacje lubię odpocząć od ambicji (może zwłaszcza od niej). Urlop jest przyjemnością, więc wybieram książki, które też będą dla mnie źródłem przyjemności - ulubione gatunki i autorów, z którymi nieraz świetnie się bawiłam. Eksperymenty formalne albo stylumacje intelektualne odkładam na... kiedy indziej. OK, nie sięgam po literacki fastfood czy powieści celebrytów, ale też nie czytuję ich i w ciągu roku.

Przed Wami 8 książek, które świetnie się czyta. I czworo recenzentów - Magda, Szaweu Wątroba, R. i ja (brawa dla gościnnych autorów!). Pakiet ze zdjęcia towarzyszył nam w Czarnogórze (wraz z pakietem czterech jugosłowiańskich kotów), wymienialiśmy się nimi na plaży i w samochodzie. Dziś pierwsza część recenzji (tytuły, które na zdjęciu są w kolorze). Zapraszam do dyskusji - goście Kieszeni obiecali włączyć się do dialogu!
Jeffrey Eugenides, Intryga małżeńska
Recenzentka: Magda - czyta najwięcej z nas; szczególnie lubi: reportaże podróżnicze, kryminały, zapętlone powieści o rodzinnych tajemnicach oraz Sekretne życie pszczół. Nie lubi: Masłowskiej, Murakamiego i thrillerów politycznych. W czasie lektury chętnie wyszukuje na globusie państwa, w których toczy się akcja.


poniedziałek, 9 września 2013

Blue Blanchett

Nie mogłam nie napisać o tym filmie. Ale celowo nie spieszyłam się z formułowaniem opinii, nie notowałam świeżych wrażeń na skrawku papieru (jak mi się zdarza po udanych seansach), nie bawiłam się wyszukiwaniem w Blue Jasmine ulubionych wątków z twórczości Allena. Zamiast tego pozwoliłam nostalgicznej Cate Blanchett zapaść się miękko w moją pamięć, przejść za mgłę innych wrażeń, skąd jednak - jak się okazało - nie przestała mnie przejmować.
Cate Blanchett - bez wątpienia to jej kreacja decyduje o specyficznej atmosferze filmu. Jej szorstko rozpaczliwe spojrzenia, jej nonszalancja podszyta desperacją, jej przywiązanie do wysokich standardów życia, a jednocześnie tęsknota za prostą, niewymuszoną bliskością. Aktorka wciela się w szykowną Jasmine (a właściwie Janette, bo tak brzmi imię, porzucone przez bohaterkę na rzecz wykwintnej Jaśminy), która wskutek malwersacji finansowych męża straciła cały dobytek. W akcie bezradności przyjeżdża do San Francisco, gdzie przez kilka miesięcy dzieli mieszkanie z siostrą. Skromna kawalerka w robotniczej dzielnicy, hałaśliwe dzieci i dalekie od wyrafinowanego stylu Jasmine gusta Ginger wywołują regularne spięcia między kobietami. Jasmine nie traci jednak nadziei i niezmordowanie zakłada swoje garsonki w eleganckich beżach, wypatruje bankietów, na których mogłaby poznać kogoś odpowiedniego i uparcie udowadnia siostrze, że i ta powinna żądać od życia więcej.

Najsilniejsze wspomnienie z Blue Jasmine to właśnie spojrzenie Blanchett, w którym ironia i pogarda krzyżują się z... przepastnym obszarem złudzeń. Równie silnie, jak dopiec siostrze z powodu obcesowego narzeczonego, Jasmine potrafi zapomnieć się w dążeniu za kolejną wizją nowego życia.
Ci, którzy przeczytali tekst do tego momentu, wiedzą już, jak absurdalny jest zabieg dystrybutora, który Blue Jasmine reklamuje jako komedię. To nie jest komedia, moi drodzy, to film obyczajowy, mocno zaprawiony smutkiem; choć owszem, niepozbawiony błyskotliwych dialogów czy zabawnych scen. Obejrzyjcie, zwłaszcza w ramach rzymskich wakacji od poprzedniego Allena. Może właśnie w taki dzień, jak dziś, gdy po mieście jeżdżą autobusy zapłakane deszczem, a w powietrzu unosi się rytm do łezki łezka, aż będę niebieska w smutnym kolorze blue (jasmine).

czwartek, 5 września 2013

Multiplakacja

Lubię plakaty filmowe, z przyjemnością kolekcjonuję te najciekawsze; niektóre nawet w mają Kieszeniach swoją metkę. Z kolei śmieję się na widok wtórnych, spod sztancy, jak plakaty polskich komedii romantycznych z białym tłem, wielkim, różowym tytułem i ordynarnie wyciętymi postaciami. Gdy więc natknęłam się na to zestawienie... aż zaniemówiłam z wrażenia!

Szanowni Państwo, oto krótki kurs tendencji w światowym plakacie. Widziałeś jeden – widziałeś wszystkie. 

Trend 1: Bo w kinie trzeba mieć plecy. Mnie najbardziej kojarzy się z Pretty Woman, ale pozostałe też jakby wyglądają znajomo...
Trend 2: Oczi cziorne, oczi dziwnyje. Tęczówki pulsują krwią, płoną, zdradzają objawy zaawansowanej zaćmy, a spod powiek wyłażą osy lub... dłonie.
Trend 3: Oczi nie wiadomo, czy cziorne, bo zasłonięte. Przynależność gatunkowa filmów różna – od politycznych po horrory - ale wszystkie wydają się równie ętrygujące.


wtorek, 3 września 2013

Fantazje nastoletnich dziewcząt

Początek roku szkolnego nastroił mnie do odkurzenia wpisu o pamiętnikach, a ten z kolei przywołał szersze wspomnienia nastoletnich myśli. Zaczęłam sobie przypominać, jak wyglądały moje romantyczne wyobrażenia spotkań z potencjalnymi chłopakami, jakie historie snułam na widok kolegów, którzy wydawali mi się interesujący i co, oprócz swetra w parasolki, składało się na mój arsenał uwodzenia w czasach szkoły podstawowej...
I przypomniałam sobie. Moje fantazje w wieku około 12-14 lat obejmowały standardową sekwencję wydarzeń:

1. Poznaję chłopca, który mi się podoba. Przy śniadaniu na koloniach patrzymy sobie w oczy, uśmiechamy się nieśmiało, a kanapki z mortadelą akompaniują rodzącemu się uczuciu. Średnio wystarcza 3,5 sekundy, aby zawiązała się między nami kosmiczna nić porozumienia (wiadomo, kto by miał czas na rozwlekłą fabułę w fantazjach?!).

2. Spaceruję z wybrankiem w romantycznej scenerii - zwykle związanej z miejscem, w którym bywamy w rzeczywistości (pozory realizmu sprawiają, że można w fantazje uwierzyć). Siedzimy więc pod trzepakiem na moim podwórku (tylko siedzimy, żeby nie wyszło na jaw, że nie umiem zawisnąć głową w dół), spacerujemy pod płotem szkoły albo rozmawiamy na schodach kolonijnej stołówki. Fasolka się gotuje, serca biją.

3. Znajomość nabiera rumieńców: w wersji całorocznej zaczynamy ze sobą chodzić, a w wersji wakacyjnej – tańczymy na kolonijnej dyskotece. Teraz już nikt nie ma wątpliwości - jesteśmy sobie przeznaczeni! (przynajmniej na czas turnusu). Pławimy się w szczęściu, mój ukochany i ja. Wreszcie zapada noc i gdy inni już śpią, ja w blasku gwiazd...

4. ...ratuję go z pożaru. Albo wyciągam z jeziora, w którym się topił.
Opcjonalnie - odwracam uwagę napastnika, który właśnie kierował lufę w skroń mojego wybranka!

Nie wiem, skąd się to brało, ale za każdym razem moje młodzieńcze fantazje zawierały wątek bohaterski, w którym – z kokieteryjnym pąsem - otrzepywałam się z odłamków szkła albo miażdżyłam stopami jadowite węże.
Nie sam ratunek był najważniejszy, ale zimna krew, którą zachowywałam, gdy mojej świeżo-odnalezionej-drugiej-połowie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Na nic ogień, na nic tornado, na nic terroryści, – ja z hollywoodzkim spojrzeniem To dla mnie pestka, baby ratowałam sytuację! Wychodząc z rozwianym włosem z płonącego budynku, jak Antonio Banderas, tyle że w kwiatowych legginsach, otrzepywałam się z popiołów. Jeden trzepot rzęs i wyskakiwałam spod gruzu, gotowa na dalszy ciąg płomiennej znajomości. (Dalszego ciągu nie było, kończyło się zawsze na uratowaniu życia).

A
jak wyglądały Wasze fantazje, gdy mieliście (miałyście) po kilkanaście lat? Czy się spełniały (zaskoczę Was, ale moje kończyły się najczęściej na etapie mortadeli!). Uchylcie rąbka nastoletniej fantazji.
Autorem obu ilustracji jest Ben Javens, z którym najwyraźniej mi po drodze,
kiedy myślę o marzycielach.