czwartek, 30 września 2010

Strzel sobie fryzurę!


Wspominałam już, że oddech od pracy zapewniają mi ostatnio prozaiczne, domowe czynności? Pozostając w temacie, prezentuję absolutnie rozbrajającą (paradoksalnie ;-) suszarkę do włosów!
Prawda, że urocza? Wystrzałowy gadżet do nabycia za jedyne 225 dolarów na etsy :-)

środa, 29 września 2010

Produkcja energii kosztuje!

Siedzę przed komputerem, piszę artykuł i zużywam dużo energii – nie tylko własnej, ale i elektrycznej. Dlatego bez wyrzutów sumienia odrywam się od pracy, żeby zaprezentować gadżet promujący oszczędność prądu!
Przedstawione obrazki to naklejki ścienne, przeznaczone do umieszczenia wokół włączników światła i gniazdek elektrycznych. Mają przypominać lekkomyślnym marnotrawcom prądu o tym, jak wiele zachodu kosztuje jego produkcja. Mój faworyt to rozpędzony chomik.
Obrazkowe opowieści edukacyjne nie są może zbyt lakoniczne, ale z pewnością pomysłowe. Znalezione tutaj.

poniedziałek, 27 września 2010

Weekendy powszednie

Ostatnie dni mijają mi przede wszystkim pod znakiem pracy – również etatowej, ale głównie związanej z doktoratem. Dlatego zamiast zbierać jesienne liście czy opalać nos na Bulwarze Filadelfijskim, tkwię w mieszkaniu – fundując sobie od czasu do czasu niewyszukane, domowe rozrywki ;-)

Rysunek portugalskiej ilustratorki – Ines do Carmo (tutaj jej blog)
Serce i nogi rwą mi się do jesiennych spacerów. I nie jest łatwo oprzeć się pokusie, bo słońce nonszalancko przypomina o swojej obecności :-)
Ilustracja Helen Dardik
A w tyle głowy pobrzmiewają mi tematy, o których chciałabym napisać w Kieszeniach – choćby zamknięcie toruńskiego kina studyjnego, radosna (dla przeciwwagi) wiadomość związana z festiwalem w Kazimierzu, parę ciekawych znalezisk z sieci czy wrażeń książkowych... Póki co, będą musiały poczekać – bo przede mną konieczność doszlifowania artykułów konferencyjnych. Co wcale nie jest tak proste, jak się wydaje ;-)
Ilustracja Ines do Carmo
 Trzymajcie kciuki! A  ja życzę miłego poniedziałku – i do usłyszenia wkrótce :-)

piątek, 24 września 2010

Rzucik Dardik

Helen Dardik to artystka pochodząca z Odessy (kto by pomyślał, że Morze Czarne wyzwala takie pragnienie koloru? ;-), a obecnie mieszkająca w Kanadzie. Jej portfolio obejmuje  ilustracje, projekty zabawek czy animacje – lecz mnie szczególnie urzekły dardikowe desenie. Zdolna Ukrainka przygotowuje je z myślą o tkaninach i tapetach.
Prawda, że urocze? Wiele z tych wzorów z powodzeniem mogłoby zdobić dziecięce pokoje (co zresztą sugeruje sama artystka, wspominając szare, symetryczne tapety, które nużyły ją, gdy była dzieckiem).

Jeśli jednak nie dysponujemy pokojem dziecięcym – nie szkodzi! Desenie Dardik ubarwią każdą przestrzeń – choćby wirtualną. Kieszenie na przykład wytapetowałabym takim wzorem!

Wywiad z Helen znajdziecie tutaj – na całkiem ciekawym blogu, który prezentuje artystów-blogerów. A więcej prac projektantki możecie zobaczyć w jej pomarańczowym zakątku. Zwróćcie uwagę, jak Dardik bawi się ilustrowaniem fotografii – np. tutaj, tutaj czy tutaj. Zabawny sposób na podkreślenie kolorytu wspomnień :-) 
A na zakończenie obrazek optymistyczny. Dla tych, których – podobnie jak mnie – przygnębia ostatnio nawał pracy... Korale tej pani każdemu poprawią nastrój! ;-)


piątek, 17 września 2010

Notka z dedykacją


Specjalnie dla Arka, który ma urodziny – obrazkowe życzenia! A dla pozostałych –  po prostu porcja pomysłów Marka Raczkowskiego.
Na początek – wprowadzenie w temat...
 Następnie – życzę sukcesów w życiu zawodowym!
...w razie potrzeby – pomysłów na alternatywną ścieżkę kariery:
Na co dzień – wybitnych talentów wychowawczych:
W czasie wolnym – uczestnictwa w życiu kulturalnym:
...i własnych twórczych działań, które zostaną docenione przez odpowiednie gremia!
Wolności od nałogów...
...i ogólnej troski o zdrowie:
Na przyszłoroczny urlop – fantastycznej pogody!
Dobrych kontaktów z innymi:
...otwartości i tolerancji!
Powodzenia w życiu...
Dalszych sukcesów w roli człowieka zmotoryzowanego:
Mówiąc w skrócie – świetlanej przyszłości! :-)
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Dziękuję Markowi Raczkowskiemu za inspiracje do życzeń. Wszystkie obrazki pochodzą z galerii artysty w Przekroju.
A na zakończenie – już poza wątkiem urodzinowym – uroczy akcent regionalny (wspominałam już kiedyś o tym temacie...) Miłego weekendu!

środa, 15 września 2010

Pod wąsem


Na pochmurny dzień – wąsata piłeczka dla psa! Zabawka, która nada dostojny wygląd nie tylko buldogowi... Może warto by pomyśleć o podobnych smoczkach dla dzieci? ;-) Produkt wyszperany tutaj.
P.S. To już kolejna notka, w której pojawia się motyw wąsów – wcześniej prezentowałam Wam oryginalne filiżanki czy twarzowe filcówki. Utwierdzam się w przekonaniu, że wąsy doskonale sprawdzają się jako element dekoracyjny... pod warunkiem, że nie są prawdziwe ;-)

poniedziałek, 13 września 2010

Pojedynczy

Drugi spośród obejrzanych przeze mnie ostatnio (obok Między słowami Sophii Coppoli) kameralnych filmów, które bezceremonialnie grają mi na emocjach. Dyskretnych i nastrojowych, poruszających – choć bez fajerwerków – i jakby niepostrzeżenie zapadających w pamięć. Od razu jednak zastrzegam – jeśli niespieszna narracja w kinie Wam nie odpowiada,The Single Man może wydać się nużący.
W fabułę filmu wprowadza nas kapitalna scena początkowa (nie będę streszczać, to po prostu trzeba zobaczyć). Dowiadujemy się, że George, wykładowca literatury angielskiej (w tej roli rewelacyjny Colin Firth), niedawno stracił ukochanego mężczyznę. Jego wieloletni partner, Jim – młody, przepełniony radością życia człowiek – zginął tragicznie w wypadku samochodowym.
Obserwujemy więc dramat tytułowego samotnego mężczyzny, którego świat niespodziewanie runął – a który nie może nawet pożegnać najbliższej osoby w sposób, jakiego by pragnął (akcja filmu dzieje się na początku lat 60., a widzowi nie pozostawia się złudzeń, że związek bohaterów był potępiany przez sąsiadów i rodzinę Jima). Śledzimy mężczyznę pogrążonego w marazmie i rezygnacji, przeświadczonego o bezcelowości życia – jego żal przeplata się ze wspomnieniami lat spędzonych z Jimem. Impresyjne retrospekcje ujawniają początki znajomości obu mężczyzn, ich letnie wycieczki czy wieczory spędzane na wspólnej lekturze – i jeszcze bardziej uzmysławiają obezwładniającą samotność George'a.

Reżyser oszczędza nam jednak spektakularnych wybuchów rozpaczy i dosłownych wyznań
– nawet scena, w której George – tuż po otrzymaniu tragicznej wiadomości – odwiedza przyjaciółkę (Juliane Moore), zrealizowana jest w sposób subtelny i wysmakowany. Jesteśmy świadkami łez i rozpaczliwych gestów, ale nie słyszymy ani słowa – całej krótkiej scenie towarzyszy jedynie odgłos padającego deszczu.
Myli się jednak ten, kto uzna Samotnego mężczyznę za przewidywalne studium rozpaczy. Scenariusz naprawdę potrafi tu zaskoczyć...
Polecam gorąco tę prostą a przejmującą historię. Tym bardziej, że opowiedziana zostaje przy pomocy przepięknych zdjęć autorstwa Eduard Grau (niestety, w sieci udało mi się znaleźć tylko kadry dość słabej jakości). Spotkałam się z zarzutami, że obraz Forda jest przestylizowany (niektórzy recenzenci, idąc szlakiem dość prostych skojarzeń, nawiązywali tu do związków reżysera z modą) – ja nie odniosłam takiego wrażenia. Starannie komponowane kadry i zmienne nasycenie barw wydały mi się doskonałym środkiem do opowiedzenia tej historii. A zmysłowość zdjęć przejmująco kontrastuje tu z powściągliwością aktorstwa Firtha...

środa, 8 września 2010

Wzburzone wspomnienia

Mojry to mityczne boginie przeznaczenia, uchodzące za czujne i nieubłagane. Decydują o rozpoczęciu ludzkiego życia, strzegą jego trwałości, wreszcie – doprowadzają do końca. Ciążą nad losem każdego człowieka – niezauważalne, lecz wszechmocne.
Moira, główna bohaterka Ostrygojadów Susan Fletcher, wydaje się podobna. Zamknięta w sobie, niepozorna 27-latka, która przez wiele lat ostentacyjnie zaniedbywała kontakty z młodszą siostrą – a jednak z pewnością miała znaczący wpływ na jej życie...
Kobietę poznajemy w szpitalu, gdzie po raz kolejny odwiedza swoją siostrę, Amy – od czterech lat  i dziesięciu tysięcy przypływów pogrążoną w śpiączce. Nieprędko dowiadujemy się, co doprowadziło do jej stanu, nie od razu orientujemy w relacjach między dziewczętami. Od pierwszej chwili jednak stajemy się słuchaczami niezwykłej opowieści, utkanej ze wspomnień Moiry, jej dziecięcych marzeń i młodzieńczych rozczarowań – a dedykowanej właśnie milczącej Amy.
Starsza od siostry o 12 lat, Moira nigdy nie wybaczyła rodzicom, że zdecydowali się na drugie dziecko – burząc w ten sposób fundamenty spokojnego świata jedynaczki. Celowo wybrała więc szkołę z internatem oddaloną od domu o setki kilometrów, umyślnie ignorowała listy od matki i świadomie unikała rodzinnych spotkań. Mając dodatkowo trudności z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, bohaterka coraz bardziej pogrążała się w samotności i rozgoryczeniu:
Zjawiłaś się. Najeźdźca, z oddechem pachnącym gumą do żucia (...). Czasem cię przeklinałam. Jako dziecko byłaś różowa jak robak. A ja tęskniłam za dawnym światem. Za dawnym biegiem rzeczy. I sama doprowadziłam do tego, że stałam się taka twarda. (s. 15)
Zwierzenia Moiry – gorzkie i melancholijne – płyną zmiennym nurtem. Podobnie jak – ukochane przez nią – morze, chwilami urzekają łagodnością, by nagle zaskoczyć siłą i bezwzględnością. Znamienne, że we wspomnieniach starszej siostry Amy jest prawie nieobecna – pojawia się tylko podczas szczątkowych rozmów telefonicznych czy sporadycznych spotkań. A jednak mamy wrażenie, że cała opowieść przesycona jest jej obecnością, że wiele wydarzeń Moira relacjonuje w odniesieniu do Amy – i to nie tylko dlatego, że pogrążona w śpiączce nastolatka jest bezpośrednim adresatem opowieści.
Fletcher udało się w wiarygodny sposób odmalować relacje między siostrami, uchwycić odcienie matczynej miłości czy bezmiar lęków introwertycznej nastolatki. Podoba mi się styl pisarki – prosty i niezobowiązujący, naznaczony dystansem do przeszłości. Pamiętam, że podobne wrażenia towarzyszyły mi przy lekturze Eve Green – jeśli więc nie odpowiadała Wam senna atmosfera tamtej powieści, Ostrygojady z pewnością Was znużą.
Pełnoprawnym bohaterem książki jest morze. Wzburzone fale, fiordy o stromych brzegach czy donośne okrzyki wodnych ptaków bezustannie towarzyszą bohaterce – czy to współcześnie, czy we wspomnieniach. Chłód i surowy pejzaż walijskiego wybrzeża współgra z mroczną tonacją wypowiedzi Moiry.
Polecam powieść Fletcher. Jeśli tęsknicie za jesienią, ta książka z pewnością ją do Was przywiedzie ;-)

RGB pod kloszem

Dziś materiały z dedykacją dla wszystkich, których praca ma związek z drukiem. Oto lampa, inspirowana modelem kolorów RGB. Jestem ciekawa, jak w rzeczywistości wygląda światło filtrowane przez taki kolorowy klosz – czy da się wyodrębnić z niego smugi red, green i blue? Pomysł wyszperany tu.
 
 

wtorek, 7 września 2010

Talia i Melpomene

Rzadko się zdarza, że nie kojarzę któregoś z filmów Woody'ego Allena. Zwykle albo znam je na pamięć (jak Miłość i śmierć), albo wspominam jako silne rozczarowania (jak Koniec z Hollywood). Tym bardziej zaskoczyło mnie odkrycie, że ni w ząb nie przypominam sobie, o czym była Melinda i Melinda. Ba, zapomniałam nawet o istnieniu tego filmu. Sięgnęliśmy po niego z R. w poniedziałkowy wieczór, w mglistym przeświadczeniu, że dotąd nie mieliśmy okazji Melindy oglądać. W trakcie seansu stopniowo docierało do nas, że byliśmy w błędzie.
Rzecz dzieje się – tu zaskoczenie! ;-) – w Nowym Jorku. Kilkoro bohaterów w średnim wieku spotyka się w restauracji. Popijając drinki i śmiejąc się, dyskutują na temat tragicznego i komicznego wymiaru ludzkiego życia. Dla potwierdzenia swoich opinii zaczynają snuć opowieść o losach młodej kobiety – Melindy – która ni stąd, ni zowąd pojawia się w mieszkaniu swoich nowojorskich znajomych.
W tym momencie losy Melindy rozgałęziają się w dwa możliwe scenariusze – jeden lekki i optymistyczny, drugi – przesycony rezygnacją i melancholią głównej bohaterki. Granice między nimi dość szybko się zacierają i – moim zdaniem trochę przedwcześnie – zaczynamy te opowieści rozróżniać tylko po postaciach drugoplanowych.
Jednak całkiem przyjemnie śledzi się te równoległe wątki – zabawnie jest wychwytywać szczegóły (przedmioty czy miejsca), które rozbłyskują w obu historiach, a zdarzają się i akcenty typowo komediowe (zwłaszcza w wydaniu Willa Ferrela, który uosabia tu wiele cech, odtwarzanych zwykle przez Allena ;-) 
Ogólny wydźwięk filmu – a zdaje się, że i opinię samego reżysera – zdradza krótka wypowiedź Melindy. Rozmawiając na przyjęciu z utalentowanym pianistą, bohaterka wyznaje, że piosenka, którą usłyszała, przypomina jej początki pewnej znajomości. Widząc łzy w oczach Melindy, mężczyzna pyta:
– To z żalu czy z radości?
– A czy to nie wszystko jedno?
– odpowiada kobieta.
Tę tonację znamy doskonale – w większości filmów Allena wątki tragiczne i komiczne przeplatają się, dowodząc, że to, co w danej chwili wydawało nam się życiowym dramatem, po roku sprowadza się do lekkiej anegdoty. Lubię ten allenowski dystans, ironiczne spojrzenie na ludzkie ambicje i wzniosłe, dalekosiężne plany – tyle, że Melinda po prostu nie jest zbyt błyskotliwą wypowiedzią w tym temacie.
W skali filmów Woody'ego Allena przyznałabym Melindzie i Melindzie 3/ 6 punktów (gdzie 6 ma Annie Hall, a 5 – Złote czasy radia czy Miłość i śmierć ;-) Natomiast w generalnej skali kina – 4/ 6. Ot, jest to sympatyczna opowiastka, która może uprzyjemnić jesienne popołudnie, ale po paru tygodniach raczej nie będzie się jej pamiętać. Patrz: dowód w postaci pierwszego akapitu tej notki ;-)
P.S. Na koniec parę słów o formie. Całkiem niedawno pisałam o filmie, który w przewrotny sposób ilustruje temat opowiadania historiiMelinda i Melinda to kolejny przykład z tej kategorii. Gdyby więc kogoś interesowały zabawy kompozycją ramową czy przenikanie się różnych narracji w filmie, niech sięgnie po te dwa tytuły. Zabawne zresztą, że jedną z głównych ról w Melindzie zagrał wspomniany już Will Ferrell – dla mnie najbardziej rozpoznawalny po filmie Przypadek Harolda Cricka (Stranger than Fiction), sztandarowego dla wątku „opowieści w opowieści”.

niedziela, 5 września 2010

Słomiana wdowa

Co robi ewenement, kiedy R. wyjeżdża na cały weekend?

1. Idzie na grzyby z Magdą i Pawłem.
2. Wyleguje się na balkonie na hamaku z Lidla, grzejąc łydki w słońcu i wyobrażając sobie, że dzięki temu opóźni nadejście jesieni.

3. Słucha pięćdziesiąt razy płyty Nosowska-Osiecka.

4. Próbuje ćwiczyć jogę. Niestety, Figa albo obgryza jej matę, albo wskakuje na plecy i mości się do snu, rujnując całą asanę.

5.
Słucha czterdzieści razy płyty Spiętego Antyszanty.

6. Czyta Ostrygojady Susan Fletcher i zamiast wczuwać się w sytuację głównej bohaterki, snuje marzenia o mieszkaniu nad fiordami.


7. Rysuje. To zdarza jej się średnio raz na trzy lata
(przed chwilą policzyła).
8. Już, już prawie zabiera się za prace nad doktoratem... gdy nagle uświadamia sobie, że znacznie pilniejsze jest wysprzątanie kuchennej szafki.

9. Stara się nie włączać komputera, bo i tak spędza przy nim za dużo czasu w tygodniu (wyjątek stanowi włączenie komputera w celu napisania notki o unikaniu komputera).

10. Przygotowuje sobie różne pyszności – zwłaszcza z owoców sezonowych (patrz punkt: zaklinanie lata).
11. Ogląda Między słowami i rozczula się na całego.

12. Nocą chodzi boso po mieszkaniu, zapala wszędzie światła i kombinuje, co by tu jeszcze przewiesić/ przemalować/ przestawić.

13. Niezmiennie planuje nauczyć się wcześnie chodzić spać.

Taaak... Weekendy są przyjemne ;-)