piątek, 27 kwietnia 2012

Dobrego zamka w drzwiach

I udało się – wczoraj, tuż po 17, dotarliśmy z R. na spotkanie z Zygmuntem Miłoszewskim, autorem m.in. Ziarna prawdy i Domofonu. Spotkanie, o którym wspominałam na końcu tej notki okazało się zdecydowanie kameralnie, bo zgromadziło jakieś... 15 osób (a krzeseł ustawiono czterokrotnie więcej). Dla nas tym lepiej, ale trochę żal – po raz kolejny nasunął mi się smutny wniosek, że promocja ciekawych wydarzeń bywa w Toruniu... zerowa.
 Zdjęcie ze strony pisarza
Miłoszewski, podobnie jak na spotkaniu w Kazimierzu, wypowiadał się barwnie i swobodnie. Rozwijał niektóre wątki z książek, określając np. wystrój sandomierskiej katedry jako komiksowo-pornograficzny (z uwagi na drastyczne malowidła ścienne), wyjaśniał, jak za sprawą burmistrza, miłośnika Ojca Mateusza, stał się niemile widziany w Sandomierzu, wreszcie zadeklarował, że trzecia część przygód komisarza Szackiego (po Uwikłaniu i Ziarnie...) będzie jego ostatnim kryminałem (!). Uzasadnienie brzmiało bardziej światopoglądowo, niż artystycznie – Miłoszewski, który uważa media za szkodliwe i promujące negatywne zjawiska, „takie, które są faktycznie tylko marginesem (choć radykalnym i wyrazistym) polskiej rzeczywistości”, czuł się nie w porządku, „pisząc de facto fikcyjną wersję tvn24”.

Ciekawe były uwagi na temat wielkich, nagradzanych na światowych festiwalach, koprodukcji filmowych (np. Essential Killing czy W ciemności) i ich startu w konkursie na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie Miłoszewski w tym roku będzie jurorem. Wątek filmowy właściwie rozpoczął spotkanie (co bardzo przypadło mi do gustu) – zahaczając również o ekranizację Ziarna prawdy (tym razem, inaczej niż w przypadku adaptacji Bromskiego, z Szackim jako mężczyzną).

Znalazło się miejsce na rozmowę o dobrych książkach i serialach, w tym – na wzmiankę o Sherlocku (wzmiankę, dodajmy, zainicjowaną przez R. ;-), przy której Miłoszewski przytaczał urocze określenie grupy fanek Benedicta Cumberbatcha
cumberbitches.

Zdecydowanie udane czwartkowe popołudnie. Gdy patrzę na liczbę linków powyżej, tym bardziej rozumiem swój entuzjazm – wiele tematów było jakby stworzonych dla mnie. Na koniec życzę autorowi żelaznej dupy i dobrego zamka w drzwiach – zgodnie z jego własnym życzeniem co do najbliższych planów pisarskich!

P.S. A w niedzielę... długo wyczekiwana i wyobrażana wycieczka!
P.S. 2 R. naiwnie myśli, że szereg butów w walizce z tamtej ilustracji to jakaś metafora.
 Cudny kolaż Alexandry Valenti

Park Bydgoski w kółkach

Park Bydgoski to jedno z sympatycznych miejsc Torunia – choć sympatycznych głównie za dnia. Którejś niedzieli, spacerując sobie (nomen omen, w kółko) po parku, zaczęłam zauważać wokół kuliste kształty... Od zauważania przeszłam do wyszukiwania – i proszę bardzo, powstała relacja ze spaceru narysowana cyrklem (prawie). Zamiast okrągłych słówek – kadry bez kantów! Ciekawe, czy toruńscy czytelnicy Kieszeni rozpoznają tu  zaprzyjaźnioną latarnię lub znak drogowy ;-)

środa, 25 kwietnia 2012

Jesteś, tylko o tym nie wiesz

Ostatnio, będąc u mamy, przeglądałam kwietniowy numer Pani i zatrzymałam się na wywiadzie z Marianem Opanią. Rozmowa dość ciekawa, z całym dobrodziejstwem inwentarza związanym z prowadzeniem Małgorzaty Domagalik (czyli niektóre pytania, owszem, niebanalne, inne – sprawiające wrażeniem, jakby autorka rzucała je w przestrzeń, czekając, aż odpowiedź rozmówcy nada im sens ;-) Moją uwagę zwrócił jeden fragment, obecny zupełnie na marginesie:
Opania: A zasady mam raczej konserwatywne, nie ulega wątpliwości. Ten dzisiejszy świat nie jest już mój. Jestem, na przykład, głęboko przeciwny ruchowi feministycznemu.

Domagalik:
Jestem feministką.

Opania: To akurat nieprawda. Ja panią darzę wielką sympatią. 

Uśmiechnęłam się, bo jest to dokładne przeciwieństwo mojego podejścia do feminizmu. Zawsze, gdy słyszę, że jakaś kobieta gorliwie zarzeka się, iż nie jest feministką, myślę, odwrotnie niż Opania: To akurat nieprawda. Jesteś, tylko o tym nie wiesz ;-)

Dlaczego? Bo feminizm oznacza dla mnie taki zbiór przekonań, że naprawdę trudno mi wyobrazić sobie kobietę, która świadomie by się ich wyrzekała. W moim rozumieniu feminizm to naturalne, odruchowe już dla nas
– żyjących w określonej rzeczywistości historyczno-społecznej – przekonanie, że zasługujemy na swoją niezależność, wolność i swobodę decydowania o sobie, w każdej dziedzinie życia. Feminizm to solidarność jajników, to troska o inne kobiety i przeświadczenie, że gdy można coś zrobić dla przedstawicielki swojej płci – warto. To ciekawe inicjatywy, takie jak udział znanych kobiet w kampaniach na rzecz raka szyjki macicy lub raka piersi, to walka o prawa kobiet dyskryminowanych w pracy (choćby na swoim własnym podwórku – poprzez dążenie do tego, by mężczyźni nie byli wynagradzani za tę samą pracę lepiej niż kobiety). To wreszcie ruch bra-fitterski, w internecie zebrany np. na forum Lobby Biuściastych lub Stanikomanii, a w realu praktykowany w sklepach z bielizną (praktykowany, zaznaczmy, głównie przez kobiety – rzecz jasna, dla innych kobiet).

Feminizm to także wzajemne, prywatne wsparcie, to rozmowy z koleżanką, która – podobnie, jak my – przejmuje się pracą, przeżywa rozterki związane z godzeniem różnych obowiązków albo nieustannie walczy z wewnętrzną matką-Polką (i nie potrafi odpoczywać, nie robiąc niczego pożytecznego). Feminizm to dla mnie żywioł kobiecej energii, realizowany w inicjatywach takich, jak ta animacja.
Słowem – feminizm ze sztandarami to tylko jedna odsłona tego ruchu (również budząca we mnie uczucia pozytywne, nie ukrywam), ale – jedna z wielu. Czasem skrajna, radykalna, lecz towarzysząca tysiącu innych wcieleń feminizmu. Codziennego, oczywistego, moim zdaniem – wpisanego w świadomość każdej kobiety, która chce decydować o sobie.

Myślę, że w powszechnej świadomości feminizm wciąż bywa utożsamiany z fanatyzmem. A, choć może zahaczać o fanatyzm
– jak każdy system przekonań – absolutnie nie jest z nim jednoznaczny.

A jakie skojarzenia hasło feminizm wyzwala w Waszych głowach? Pozytywna energia kobiet czy rozkrzyczane panie z wąsami?
Bajeczne zdjęcie stąd

A jeśli ktoś mylnie sądził, że w tej podróży była strata...

Ostatnio dużo pracuję, więc mało jest o książkach a jeśli już, to pojawiają się historie obrazkowe. Dziś tom wprawdzie bogaty w teksty, ale zdecydowanie rekreacyjny Podróże małe i duże Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny.
Autorów przedstawiać nie trzeba. Swoją drogą, pamiętam, że w 2010 roku, wspominając w Kieszeniach cykl Za chwilę dalszy ciąg programu, zastanawiałam się, jak to możliwe, że jeszcze nikt nie wykorzystał tego programu w reklamie skoro z dawnych ramówek wracały i Dynastia, i Kaszpirowski, i inne pamiętne zjawiska (choroba zawodowa, musicie mi wybaczyć). Dziś moje rozważania są już nieaktualne, bo wcielenia siostry Ireny goszczą w spotach Kredyt Banku.
Ad rem. Podróże to spis wspólnych wypraw, odbywanych, najczęściej w celach zarobkowych, przez Manna i Maternę (co obiecuje już podtytuł Jak zostaliśmy światowcami). Od rejsu „Stefanem Batorym” po upragniony reportaż z wyścigu Formuły 1. Od obserwacji handlarzy dywanami holenderskimi po przypadkową znajomość z mafią sycylijską.
Nie spodziewajcie się tu wybuchów śmiechu relacje z podróży są raczej pogodne, autoironiczne i błyskotliwe, niż tętniące humorem. Co nie zmienia faktu, że książkę czyta się z uśmiechem. A co jakiś czas pojawiają się ciekawe, acz gorzkie, akcenty historyczne jak wieść o wybuchu stanu wojennego, która zastaje Wojciecha Manna w Stanach Zjednoczonych i ucina wszelkie możliwości jego kontaktu z rodziną.
Serdecznie polecam zdjęcia (a tych jest w Podróżach mających generalnie przystępną, barwną formę - bardzo dużo) nieraz rechotałam, czytając podpisy pod nimi.
No i koniecznie, choćby w księgarni, przeczytajcie wstęp, w którym autorzy opisują się wzajemnie. Poniżej mała próbka na zaostrzenie apetytu – Mann o Maternie:

Nie podoba mi się wygląd Krzysztofa Materny, ponieważ nie jest on kobietą ani drzewem, ani niektórymi budynkami. Nie da się jednak długo pracować z kobietami, drzewami czy budynkami, a z Krzysztofem Materną, jak się okazało, można. Choć z ostrożna. Krzysztof Materna wygląda trochę jak posunięty w latach bocian: jest dosyć elegancki, dużo rusza dziobem i udaje, że ma ciągle dobry wzrok. Podoba się całej masie młodych panienek (z wzajemnością!). W seksie wytrwały, czuły i punktualny. Z charakteru jest dokładnie taki, jak jego znak Zodiaku, czyli Skorpion. To znaczy że jest szczery, dobroduszny, ma ogromne poczucie humoru na swój temat (ale jeszcze większe na inny), jest ciepły, pogodny, optymistyczny, wyzbyty jakiejkolwiek złośliwości, po prostu słodki* (Uwaga, Czytelniku,* oznacza, że nie jestem tak całkiem pewien słuszności swojej opinii, a nawet, że tak wcale być nie musi).

Podróże trafiły u mnie na półkę z książkami w kuchni (czyli parapet), bo idealnie nadają się do czytania porcjami, przy śniadaniu czy kawie. Polecam jako źródło barwnych, niezobowiązujących przyjemności.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Smartphotos 2

Druga porcja wrażeń utrwalonych telefonem.
 Ścieżka rowerowa ustanowiona samowolnie przez dzieci.
Chodnikowe wykrzykniki.
 Dobre pytanie. Postawione – gdzieżby inaczej – przy ulicy Mickiewicza na toruńskim Bydgoskim (pozorna sprzeczność ;-) Przedmieściu. A dokładnie w tej smutnej scenerii:
Mamy w firmie taki zwyczaj, że zawsze na święta urządzamy losowanie i przygotowujemy sobie drobne prezenty. W zeszłym roku wylosowała mnie niezrównana Magda, od której dostałam wegetariańskie babeczki – w takim opakowaniu!
 Na początku tego roku – kilkanaście lat po tym, gdy robiłam to po raz ostatni – nabrałam ochoty na... układanie puzzli. Poszłam więc do sklepu, kupiłam puzzle i ułożyłam. Teraz leżą w kartonie na szafie i nigdy więcej do nich nie zajrzę. Jeśli ktoś ma ochotę dostać w prezencie, niech napisze – chętnie prześlę za koszty przesyłki :-)
  Widok z okien drogiego Collegium Maius, w czasie kryminalnej konferencji.
Fragment wywiadu z Agnieszką Holland – nie mogłam się oprzeć.
Przed oknem sklepu mydlanego przy ul. Mickiewicza, najświeższe zdjęcie, bo sprzed paru dni.
Toruński Urząd Stanu Cywilnego – miejsce, o którym myślę bardzo, bardzo ciepło.
R. i ja niestety nie schodziliśmy po tych schodach, bo nie są udostępniane zwykłym śmiertelnikom – zdjęcie zrobiłam od zaplecza budynku, sięgając ręką z telefonem przez płot. A szkoda, już sobie wyobrażam sukienki łopoczące na tych schodach..!
 W czasie porządkowania regału z książkami. Znam parę osób, które mogą rozpoznać tu swoje książki... ;-) Krzesło od paru tygodni już nie jest pomarańczowe.
Niezwykły tort z radosnego babskiego spotkania. A w pasiaczku osoba, która każdego dnia przypomina mi, że istnieją na świecie ludzie całkowicie pozbawieni zawiści :-)
Obserwatorzy (obserwatorki?) Szosy Chełmińskiej.
Ogłoszenie z osiedlowej biblioteki, do której zapisałam się w zeszły poniedziałek.
Oczywiście uważam za nieprzypadkowe, że idę tam po raz pierwszy, spontanicznie, i wpadam akurat na ogłoszenie o Miłoszewskim. Mam nadzieję się wybrać, choć nie wiem, czy zdążę po pracy. [Suplement: muszę się upewnić, czy chodzi o wtorek, czy czwartek ;-)]

Co łączy mężczyzn, kawę i czekoladę?

Zanim poznamy odpowiedź, inne pytanie: co zrobić, by oswoić sobotę pracującą? Oczywiście – rozpocząć ją i zakończyć pozytywnym akcentem.
Najpierw – drugie śniadanie z TomaSzkiem, kolegą z liceum. A w trakcie – odkrycia, że Wisła jest zawsze od strony ściany (!), że biedronki marcują w kwietniu oraz że niektórzy autorzy anonimowych donosów proszą o... zachowanie anonimowości. Podczas spaceru również przypadkowa rozmowa z kobietą, która hoduje smoka (a konkretnie – mieszka nad ceramiczną figurą przy ul. Przedzamcze w Toruniu). Dzięki niej zapamiętałam nazwisko autora mieszczan z Podmurnej, o których Wam kiedyś wspominałam (Przewięźlikowski). Podobno gdy gościł na wystawie lub targach we Francji, po bezskutecznych próbach wyartykułowania jego nazwiska, zaanonsowano go po prostu jako „artystę z Polski”. Prawie jak Brzęczyszczykiewicz.
 
Tabliczka z kawiarni Atmosfera w Toruniu (stamtąd też – wystawowe filiżanki),
gdzie piliśmy z Tomkiem pyszną gorącą czekoladę z espresso (polecam!)
Collegium Maius, czyli mój drogi wydział. Kto studiował, rozpozna magnolie!

Pozdrawiam więc Tomka, życząc mu szybkiego znalezienia mieszkania (niekoniecznie z 3,5-metrowym stołem!).
A wieczorem – wyjście do kina z Magdą na Lęk wysokości Bartka Konopki. Film średni, ze wskazaniem na dobry. Temat relacji mężczyzny (Marcin Dorociński) z podejrzewanym o chorobę psychiczną ojcem (Krzysztof Stroiński) bez wątpienia ma potencjał i chwilami był przedstawiony przejmująco, ale skłamałabym mówiąc, że Lęk zaangażował moje emocje (bądź rozum) bez reszty. Miejscami fabuła wydawała mi się chaotyczna, innym razem – nużąca. Co nie zmienia faktu, że parę scen zapadnie mi w pamięć.

Bez wątpienia brawa należą się za aktorstwo – Stroiński był kapitalny (niektóre zbliżenia na jego twarz chwytały mnie za gardło, znacznie skuteczniej, niż sama akcja), Dorociński dotrzymywał mu kroku, ba! – nawet Anna Dymna, która wystąpiła tu w epizodycznej roli, wydawała się znakomita, idealnie skomponowana z różnych środków aktorskich do postaci, w którą się wcieliła. Natomiast o reżyserze, Bartku Konopce, mogliście słyszeć przy okazji Królika po berlińsku, ciekawego dokumentu (o którym kiedyś, zdaje się, wspominałam w kontekście festiwalu w Kazimierzu).
Tyle o filmie, ale samo spotkanie z Magdą, a zwłaszcza rozmowę w drodze do kina, wspominam bardzo ciepło!

Cieszę się z tych przyjemności, bo miniony tydzień dostarczył mi fali uderzeniowej stresu w pracy, którą – jak zwykle – odchorowałam. (Tradycyjne autoterapeutyczne hasło – Nie przejmuj się tak bardzo! – tradycyjnie nie podziałało ;-) Za to w dziedzinie wyzwań zawodowych, szykuje się współpraca z Ł., zapoczątkowana sympatyczną kawą w równie sympatycznym (choć bardzo zimnym) miejscu. Najwyraźniej ten tydzień sprzyjał spotkaniom po latach. Do usłyszenia!

Suplement z 25 kwietnia: Znalazłam dziś pamiątkowe zdjęcie z Królika po berlińsku z festiwalu Dwa Brzegi 2009. Jeśli ktoś nie widział jeszcze tego dokumentu, polecam – bardzo oryginalne ujęcie upadku Muru Berlińskiego. Jeśli ktoś nie był jeszcze na Dwóch Brzegach, polecam – bardzo oryginalne ujęcie wszystkiego ;-)

piątek, 20 kwietnia 2012

Jest piątek – i kropka!

Zdjęcie reklamowe z lat 60. stąd.
Radosnego weekendu, Kieszeniarze! Zacznijcie rekreację już od dzisiejszego popołudnia :-)

czwartek, 19 kwietnia 2012

PoLECam 2

Zgodnie z obietnicą – Lec na dzień powszedni.
Zegar tyka. Wszystkich.
Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia.
 Rasiści! Nie dopuszczają czarnych myśli!
Szczególnie ostatnie mnie ujęło. Pozdrawiam Was – rasistowsko!
Zdjęcie oczywiście z Torunia :-)

środa, 18 kwietnia 2012

Smartphotos

Poniżej seria telefonicznych kadrów – czyli różnej maści wspomnień. Niektóre zdjęcia są świeże, inne pochodzą sprzed miesięcy, ale dopiero dziś przyszło mi do głowy, że można zgrać je na komputer. Tak już mam ze zdobyczami techniki, że oswajam się z nimi małymi kroczkami (NAPRAWDĘ małymi). Obecnego telefonu używam od prawie roku, to mój pierwszy model z ekranem dotykowym i do dziś moje ambicje technologiczne całkowicie zaspokajała duma, że potrafię wybrać numer. No dobra, dodatkowo parę miesięcy temu odkryłam radość korzystania z internetu przez telefon (co wchodziło w grę już przy poprzednim modelu, ale cóż... najwyraźniej nie byłam jeszcze na to gotowa) oraz rozkosznie większą, niż wcześniej, rozdzielczość zdjęć.
Żeby nie było – gdy się już do jakiegoś sprzętu przyzwyczaję, użytkuję go z radością i dumą, czuję się bardzo nowoczesna, swobodnie żongluję różnymi aplikacjami (najwyżej trzema), przełączam różne kable, nic mi się nie wiesza i ogólnie jest super. Do czasu, gdy trzeba wymienić telefon...
Po tym przydługim wstępie pt. Jestem technofobem (tak nazywa mnie mój brat, któremu zresztą zawdzięczam dzisiejszą notkę), czas na – jeszcze dłuższą – porcję zdjęć. Oto różne kadry z życia ewenementa, podejrzane przez dziurkę od telefonu.
Ulubiony kubek (mieści bardzo dużo kawy i kojarzy się z barwną stroną reklamy) i ulubiona pora dnia – kiedy do pokoju wpada dużo popołudniowego słońca.
Uwaga, zły kot – przedszkole przy Szosie Chełmińskiej.
Napis przy wejściu do klatki schodowej jednej z kamienic, ul. Św. Jakuba. Cudny.
Koty i kuchnia.
Zaskroniec w Parku Bydgoskim
 Tapety, które miały zamieszkać na szafie w sypialni. Zamieszkały w telefonie.
Nasze podwórko jesienią.
 Plakat z wystawy podczas grudniowego (2011) koncertu ku pamięci Republiki.
„Widowisko baletowe z udziałem zespołu Republika” – to musiało być coś!
Toruńskie śródmieście tuż po deszczu.
Napis na kamienicy przy ul. Św. Jakuba.
Majstrowie malarscy
, a niestety – barbarzyńsko zamalowani.
Motylek z zeszłej jesieni – telefoniczny awatar mojej mamy.
Dwoje na bulwarze. Faaajnie.
Grudzień, hipermarket budowlany – oglądamy tapety, a R. pyta mnie:
Ty, kim był ten Łowodow?
;-)

Tyle na początek – wkrótce część druga telefonicznych kadrów. Myślę, że gdyby ktoś nie czytał tego bloga i zajrzał dopiero dziś, w tym wpisie znajdzie Kieszenie w pigułce ;-)
P.S. A dziś bardzo żałuję, że nie udało mi się dotrzeć do CSW na pokaz filmu Tu było kino o starych bydgoskich kinach – wygrało zmęczenie po zeszłej nocy, przespanej w wymiarze 1,5 godziny... Gdybyście słyszeli gdzieś o seansie tej krótkometrażówki, dajcie znać!

wtorek, 17 kwietnia 2012

GOWiNO prawda

O polityce piszę rzadko. Choć staram się być z nią na bieżąco, żeby nie przegapić faktów, które mogą mieć wpływ na moje życie (lub o których mogę współdecydować), to polityka nigdy nie była i nie jest moją pasją – a ten blog służy przede wszystkim pasjom i przyjemnościom.
Zdarzają się jednak chwile, gdy ktoś podnosi mi ciśnienie na tyle, że muszę, muszę o tym napisać! W skrócie: Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości, stanowczo przeciwstawia się konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Dlaczego? Bo zdaniem ministra – którego słuchałam dziś w jednym z serwisów informacyjnych – zapisy dotyczące walki z nierównością płci zagrażają de facto konstytucyjnej definicji małżeństwa, pojmowanego jako związek kobiety i mężczyzny. A zatem konwencję, której głównym celem jest ochrona ofiar przemocy, Gowin postrzega jako próbę "wprowadzenia związków partnerskich bocznymi drzwiami".
Bardzo to przykre, że dokument, który miałby zwalczać problem nierówności płci odczytywany jest przez ministra sprawiedliwości (to drugie słowo wężykiem) tylko przez pryzmat wątku homoseksualnego, na który Gowin ma ewidentną alergię.
Wdech-wydech. Wracam do refleksyjnych ilustracji Erlbrucha. A więcej na temat opinii ministra możecie, jeśli chcecie, przeczytać w artykule z Wyborczej i felietonie o bardzo trafionym tytule.

Trochę też z powodu myszy

Nie od dziś wiadomo, że Kieszenie lubią książki dla dzieci. Rzadko kupują, ale chętnie przeglądają w księgarniach (czasem też zdarza im się dostać na imieniny).

Dziś, na chłodny, kwietniowy wieczór polecam Wam Wielkie pytanie Wolfa Erlbrucha. Książkę, którą pożyczyła mi Justyna (dzięki!), a której surowy wdzięk bardzo przypadł mi do gustu.

Tytułowe wielkie pytanie nigdy nie zostaje zadane, ale odczytujemy jego treść z odpowiedzi bohaterów – pilota, gęsi, kota czy śmierci. Zobaczcie sami. I zadecydujcie, które z wyjaśnień najbardziej Was przekonuje.
Podoba mi się ta stonowana kolorystyka, podobają mi się ilustracje w deseń pięciolinii czy kartki w kratkę, podoba mi się sam pomysł. I choć czasem łapałam się na myśli, że można by tu trochę bardziej rozpieścić czytelnika tekstem (bliższa mi jest estetyka Domowych duchów Dubravki Ugresic, o których będzie niebawem) – to całość jest bez wątpienia urocza. I świetnie nadaje się na sytuację, gdy nie macie pomysłu na prezent dla młodego czytelnika!
P.S. Za pomoc w realizacji sesji dziękuję kurkom od Kasi.