wtorek, 26 marca 2013

Drogówka – bilans wykroczeń

Wesele Smarzowskiego ujęło mnie błyskotliwością, z seansu Domu złego wychodziłam wstrząśnięta, ale z czasem uznałam go za zbyt grubo ciosany, Róża mnie rozczarowała. Tymczasem wczoraj widzieliśmy Drogówkę. Co się udało, a co mniej, w tej filmowej trasie Smarzowskiego?
JAZDA BEZWYPADKOWA:
  1. Aktorstwo. O tym, że Bartłomiej Topa jest genialny, wiemy nie od dziś (przy okazji, Maryna, przypomniało mi się – Prosta historia o miłości to przykład polskiego kina bez pretensji!), jestem też zagorzałą fanką Braciaka, Kuleszy, Andrzeja Grabowskiego (który tu w epizodzie, acz niezawodny), lubię Jakubika i Lubosa. Doceniam też Dorocińskiego, który ostatnio stanowczo mi się przejadł – w Drogówce na szczęście wystąpił w niewielkiej roli. Na deser Maciej Stuhr, Andrzej Chyra i wielu, wielu innych... Tak, Smarzowski niewątpliwie ma oko do niebanalnych aktorów – marzy mi się, by nakręcił film z serią kobiecych postaci, obsadzając w rolach głównych np. Maję Ostaszewską, Magdę Popławską i (ponownie) Kingę Preis.
  2. Dialogi. Nie wnikając w wiarygodność sytuacji przedstawionych na ekranie (spotkałam się z opinią, że Drogówka, owszem, ukazuje realia polskiej policji, ale te sprzed 20 lat), twierdzę zdecydowanie, że Smarzowski ma znakomite wyczucie języka – żywego, soczystego, emocjonalnego. Wiele scen z Drogówki z pewnością zostanie zapamiętanych (choćby na YouTube) jako samodzielne perełki, dowcipne i błyskotliwe. Ja szczególnie doceniam zręczność, z jaką przy pomocy kilku słów reżyser jest w stanie kapitalnie zbudować postać. Czy to pierwszoplanową, czy epizodyczną (Pies marki wilczur albo, pięknie osadzone w kontekście: Kilometr masy bitumicznej za milion? Ja cię pytam, k..., jak żyć?). W tej kwestii talent niemal tarantinowski!

niedziela, 24 marca 2013

Żyj tak, jak chcesz

Na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Nie możemy spowodować, by klimat w Polsce się ocieplił, by padalec z pracy zaniechał złośliwości albo by nasze nogi wydłużyły się o 10 cm. Jednak, nie oszukujmy się, istnieje cała masa kwestii, które zależą wyłącznie od nas.

Właśnie im poświęcam nowy cykl – Żyj tak, jak chcesz. Będą to swobodne listy rzeczy, przy pomocy których ostatnio byłam tym, kim chciałabym być. Drobne cele, które udało się zrealizować, działania (czasem wykraczające poza tzw. strefę komfortu), które podjęłam, aby moje życie wyglądało tak, jak mi się marzy.

Nowy cykl wyrasta z wcześniejszej kolekcji przyjemności – nie wiem, czy zastąpi ją w całości, ale na pewno obu seriom przyświeca podobny cel: chęć schwytania pozytywnych zjawisk, przyjrzenia się im z bliska, uzmysłowienia ich sobie i zatrzymania na dłużej. Agnieszka Holland, cytując Janusza Korczaka, powiedziała kiedyś: Większość naszych marzeń się spełnia, ale w takiej formie, że tego nie zauważamy. Postulat Kieszeni brzmi – zauważajmy! Więcej – wychodźmy im naprzeciw, bierzmy sprawy we własne ręce i, zamiast oddawać się żywiołowi narzekania, powiedzmy głośno, czego chcemy.

(No dobra, jest i powód ukryty nowego cyklu – zatęskniłam za kolażami). Ad rem:


Co zrobiłam ostatnio, by żyć tak, jak chcę?
1. Pisałam, fotografowałam, tworzyłam – zrobiłam urodzinowy kolaż dla Agaty, napisałam historię pewnej znajomości i kilka innych tekstów. Zgodnie z zasadą, żeby praca nie była jedynym miejscem, w którym wyżywam się twórczo.
2. Spotykałam się z ludźmi. Inicjowałam imprezy, korzystałam z zaproszeń, łakomie rozmawiałam z przyjaciółmi. To moje, bodaj jedyne, noworoczne postanowienie – dbać o relacje, na których mi zależy, nie zapominać o nich w ferworze codzienności. Co też, poniekąd, zaowocowało punktem 1 ;-)
3. Pracowałam nad doktoratem. Spotkałam się z promotorką, wyznaczyłam kolejne etapy pracy, zrobiłam krok do realizacji celu. Bo w tym przypadku to nie marzenie, lecz cel.
4. Wkładałam wiele staranności w to, by w pracy być taką szefową, jak chcę i takim współpracownikiem, jak chcę.
5. Zjadłam kilka bardzo zdrowych posiłków – w ramach walki z notorycznym podjadaniem byle czego, byle jak.

Tradycyjnie zachęcam Was do tworzenia własnych list – w komentarzach Kieszeni, na kartce papieru albo na własnym blogu. Co zrobiliście ostatnio, by być takimi, jakimi chcecie, by Wasze życie zbliżyło się do wymarzonego? Do dzieła!

czwartek, 21 marca 2013

Wyszło szydło z worka! (czyli historia pewnej znajomości)

Zaczęło się niepozornie. Ot, pewnego dnia, w odpowiedzi na jego czułe spojrzenia, ONA zadała kilka pytań…

„Będziesz moim przyjacielem?
Kupisz nowy mi pędzelek,
dłuto albo akwarele?
Na kolację w tę niedzielę
zrobisz pastę z beszamelem?
Dojrzysz bóstwo w moim ciele
(już nie wspomnę, że w mej duszy
wnet zakochasz się po uszy)?
Będziesz mówił do mnie śmielej
i mnie kręcił jak serdelek,
śpiewał mi słowicze trele
i rysował mi piksele?
I odważysz się, by lato
spędzić ze mną w Ułan Bator?"

A on na to: „Mój aniele!
Od dziś stale, przez dni wiele,
(a nawet przez kilka wcieleń)
chcę podziwiać Twe piszczele,
kręcić z Tobą karuzele,
wina wypić sto butelek,
kupować Ci na niedziele
Guczi, Diory i Szanele.
Moja droga, powiem śmielej – 
lubię cię, że ja pierdzielę!”
(Tu popatrzył w jej źrenice,
mierząc pizzy jej średnicę).

[Jak się domyślacie, dzisiejszy wpis to dedykacja :) Najlepszego, J&T!]

L... is in the air!




wtorek, 19 marca 2013

Zielono. Paskldjfaios.

Bywają takie dni, kiedy człowiek chciałby żyć jeszcze w dwóch równoległych światach, żeby ze wszystkim zdążyć. Bywają takie dni, gdy pierwsza kawa jest śniadaniem, obiadem, a nawet awansuje do kolacji! Bywają takie dni, kiedy okazuje się, że materiał reklamowy stworzony dla nastolatków najbardziej zachwyca pewną 5-latkę :-) Bywają takie dni, gdy po pracy wypowiada się już same nieistniejące słowa.

Ale tylko bywają. Taki urok branżowej sinusoidy. Co pozwala wytrwać odcinki szaleństwa, to znajome uśmiechy i bezinteresowne, serdeczne gesty. Takie jak życzenia urodzinowe z ostatniej niedzieli. Kto śledzi Kieszenie na Facebooku, już widział ten obrazek, ale postanowiłam zamieścić go i tu – raz jeszcze bardzo dziękuję wszystkim, którzy pamiętali o mnie i zdobyli się na chwilę zastanowienia, o czym marzy ewenement... :-)


sobota, 16 marca 2013

Jak to dobrze, że nie jestem uzdolniona wokalnie

Niedawno ruszyły nowe ramówki telewizyjne, stacje prześcigają się w konkursach talentów – a ja przy każdym zwiastunie tego typu programu, słysząc fragmenty dziesiątych wykonań Niemena czy Adele, nie mogę wyjść z podziwu... jak wielu jest wciąż na świecie młodych, utalentowanych ludzi. Którzy śpiewać potrafią, w zasadzie mogliby uczynić z tego sposób na życie, ale którzy do tej pory nie zostali odkryci iznamy ten scenariusz – odkryci nie zostaną. 

W większości przypadków, w wariancie optymistycznym, zawładną na kilka tygodni zapowiedziami programów, serwujących wciąż tę samą frazę jednej piosenki, niezapomnianego wykonania kultowego przeboju, okraszonego przejmującym cytat z gwiazdy-jurora (Na taki występ czekałem... Polskiej scenie muzycznej brakuje Twojego głosu!). Potem, wiadomo, koniec programu, odpryski popularności jeszcze w telewizjach śniadaniowych, a następnie już tylko cisza, zwyczajne życie i konieczność znalezienia swojego miejsca w świecie na nowo. Samodzielnie, bez stylistów, bez drogowskazów lśniącego formatu telewizyjnego – gdy okazuje się, że ścieżki na skróty jednak nie ma, że po wszystkich efektownie zrealizowanych występach człowiek i tak pozostaje sam, z odpowiedzialnością za własne życie. I jeszcze epilog, dwa lata później, w postaci artykułu w serwisie plotkarskim: Zobacz, jak teraz wygląda Stefan, który przed laty porwał nas wykonaniem We are the champions! Gruby? ;-)

Patrzę na te wszystkie oczy pełne nadziei i cieszę się, że pracuję w branży, która nie ma swojego show. Że nie bywam poddawana pokusom sprawdzenia się na ekranie, przed kamerami, w rywalizacji np. z copywriterami z castingu z Częstochowy ;-) Że nie ulegam złudzeniu, że teraz ktoś się mną zajmie, odkryje, wywinduje na sceny światowe. Delektuję się myślą, że reklama to praca zbiorowa, działanie z natury anonimowe (co ma swoje dobre strony, nie ukrywajmy – nie wszystkie teksty własnego autorstwa chciałabym mieć wyryte na grobie
;-), gdzie talent czy kompetencje nie są mierzone obecnością w mediach. Albo wynikami wyszukiwania nazwiska w google'u. Cieszę się, że nie staję przed takim wyborem, bo moje, nieokiełznane chwilami, ambicje mogłyby mi taki pomysł podsunąć. I nie zazdroszczę wszystkim aspirującym wokalistom takich pokus.

A Wy, wyobrażacie sobie talent show związany z Waszym zawodem? :-) Jak by wyglądał? Mielibyście ochotę wziąć w nim udział?
Tymczasem dzisiaj piękny dzień, dokładnie taki, na jaki czekałam od pięciu weekendów, które R. spędzał w podróżach służbowych. Marzyło mi się, by wyjść na długi spacer, porobić trochę zdjęć, powdychać zimne powietrze. Jedyny warunek – słońce; może rozświetlać piętrowe śniegi albo błotniste ulice, byle się pojawiło. Dziś przyszło, z cudną połacią niebieskiego nieba, ale niestety – dla mnie do oglądania jedynie przez szybę, bo dopadła mnie grypa. Na zdjęciu więc mój pejzaż zastępczy, z Klarą w roli pełni. Miłego wieczoru, Kieszeniarze!

P.S. Szablon może jeszcze się zmienić, bo – choć taki uporządkowany – miewa więcej kłopotów technicznych (np. komentarze, które raz są widoczne, raz nie), niż mój starszy, składany w manufakturze Kieszeni.

poniedziałek, 11 marca 2013

Nieszablonowo

Kieszenie szaleją z blogowym szablonem. Na wypadek, gdyby zostały przy nowym, minimalistycznym układzie (albo, co bardziej prawdopodobne, nie umiały przywrócić poprzedniego), umieszczam na pamiątkę górną, rozsypaną grafikę bloga z ostatnich lat.
A Wam jak się podoba nowy układ Kieszeni? Prostszy? Trudniejszy? Każda zmiana jest zła, bo trzeba się przyzwyczaić? ;-)


niedziela, 10 marca 2013

Takie buty

Koniec weekendu zawsze zaskakuje mnie jak zima drogowców, więc dziś kreacja związana z motywem szoku. Przed Państwen zabawna i pomysłowa kampania prasowa dla marki MAX Shoes, zrealizowana w Szwajcarii (zdjęcia stąd). Niech doda Wam pozytywnej energii przed nowym, pracowitym tygodniem!






piątek, 8 marca 2013

8 marca

W Dzień Kobiet kieszenie są refleksyjne. 

niedziela, 3 marca 2013

Woda

Kieszenie wczoraj otworzyły sezon bulwarowy – zaliczyły pierwszy w tym roku kwadrans siedzenia na betonowych schodach nad Wisłą. Pospacerowały wokół, pomrużyły oczy do słońca, wypisały nawet jedną dedykację. Polecam wszystkim taką aktywność – trasa bulwarowa jest znacznie lepsza niż prasa bulwarowa!

Po raz kolejny też Kieszenie przekonały się, że nieruchoma woda działa kojąco na myśli...


P.S. Tekst miał być dłuższy, ale nie wypada lać wody o wodzie. Radosnej niedzieli!