poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Na całych jeziorach my!

Ależ to był weekend. Wyjechaliśmy zaraz po pracy w piątek, wróciliśmy w niedzielę wieczorem, a w kieszeniach mam tyle wrażeń, co po tygodniowej podróży! I potwierdziły się moje rekreacyjne teorie: pierwsza, że weekend spędzony poza domem trwa zawsze dłużej, niż weekend w domu - myśli są wolne od powszednich skojarzeń, nie wpadają w rutynowe koleiny, a zamiast tego błądzą sobie po tafli jeziora, pniu drzewa albo czyimś uśmiechu, i przyjmują rozkoszny tryb Marceli Szpak dziwi się światu. Druga, że najprzyjemniej upływają chwile, których nie planuje się co do minuty, wobec których nie ma się oczekiwań, tylko zanurza się w nie i... pozwala dziać.
A co się działo?
  • chodziłam boso po najbardziej trawiastej plaży świata,
  • kibicowałam R. w nowo odkrytej dyscyplinie – flunky ball (na barowy turniej pojechałam obojętna, z nastawieniem, że w nudniejszych chwilach porobię zdjęcia... a po pierwszej rundzie darłam się na całe gardło i całe Giżycko!),
  • roztapiałam buty przy ognisku, a masło na pieczonych ziemniakach,
  • pływałam w jeziorze, które tylko początkowo przyjęło mnie chłodno (i z tego miejsca: kisses for Kisajno),
  • cieszyłam się towarzystwem fajnych ludzi w wieku od 1,5 do 32,5 lat,
  • zabujałam się w hamaku (JS, czy odkąd rok temu napisałam dla Ciebie ten tekst, zdążyłaś się już powylegiwać? :)
  • nie zaglądałam do sieci – komórka cały weekend przespała w pokoju,
  • uczestniczyłam w wodowaniu statku HMS Śmietnik,
  • zachwycałam się frazą: Poganty-Roganty,
  • zasypiałam i budziłam się zupełnie rozmazurzona.
Ech, bardzo mi dobrze z tegorocznym latem. Trochę dzięki nastawieniu przygodowemu, a trochę - sprzyjającym okolicznościom, zdążyłam naprawdę wynurzać się w tej porze roku, nacieszyć słońcem, wodą i wiatrem. Dużo z R. podróżowaliśmy, już od wiosny, a ostatnie tygodnie to świetna seria sierpniowa: urlop (z przytulnym Kazimierzem Dolnym i bajeczną Czarnogórą), weekend na Kaszubach u Maryny - tak relaksujący, że myśli wyostrzyły nam się jak wysokogórskie powietrze, a teraz Mazury. W międzyczasie jeszcze rower, wyjście na piwo z dawno-nie-rozmawianym-kolegą, radlery na balkonie... Miód!
A Wy, jak przyjmujecie tegoroczne lato? Rozkoszujecie się nim, czy wymyka Wam się z rąk? Jeśli niepostrzeżenie wpadliście z kwietnia w sierpień, bez obaw - przed nami jeszcze parę dni, śmigajcie nad jezioro, zanim się ściemni!
Cud-malina i R. Kadr z weekendu na Kaszubach, tydzień temu.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Jak z płatka

Dawno nie było w Kieszeniach zachwytów czysto wizualnych, więc tym szerzej urok roztoczą prace Hong Yi! Malezyjska artystka, działająca pod pseudonimem Red (bo jej oryginalne imię, Hong, po mandaryńsku brzmi jak czerwony), zwróciła moją uwagę tym, co niezawodnie mnie ujmuje: prostym pomysłem, zrealizowanym skromnie i bez efekciarstwa, ale o rrrany, jak błyskotliwie! Dodatkowy plus za kolażowy charakter prac. Szczególnie zauroczył mnie flaming (równie bajeczny, jak ten z fotografii Eleny Kalis), ale wszystkie cieszą oko. Oto ptaki ciernistych krzewów w dosłownym znaczeniu.

s

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dwa filmy z Dwóch Brzegów

Filmowych wspomnień z Kazimierza ciąg dalszy (tu pierwsza porcja)! Ponieważ szkoda mi czasu na recenzje letnich filmów, przywołam tylko te, które obudziły silne emocje - niekoniecznie pozytywne... Pierwszy tytuł dedykuję Pawłowi, bo prawie wydrapaliśmy sobie oczy w dyskusji nad nim.

Polowanie, reż. T. Vinterberg, Dania 2012
Osochozi?
Lucas żyje w niewielkiej szwedzkiej miejscowości. Rzetelnie wykonuje swoją pracę w przedszkolu, zabiega o częstsze kontakty z synem (który mieszka z byłą żoną Lucasa), a czas wolny spędza z przyjaciółmi na tradycyjnych polowaniach (bardzo tradycyjnych – zwierzęcy temperament szwedzkich mężczyzn to soczysty element filmu!). Nagle spokojną egzystencję Lucasa burzy oskarżenie ze strony podopiecznej z przedszkola, kilkuletniej dziewczynki... Rozpoczyna się konflikt: wyobcowana jednostka vs. zwarta społeczność miasteczka.

Moja opinia:
Polowanie byłoby znacznie lepszym filmem, gdyby reżyser mocniej skupił się na relacji głównego bohatera z jego przyjacielem - relacji, która zostaje wystawiona na dramatyczną próbę. Niestety, wątek ten przez sporą część akcji ustępuje miejsca zmaganiom samotnej jednostki z ostracyzmem społecznym. A w tym obszarze Vinterberg idzie już utartym szlakiem. Wyobraźcie sobie wszystkie możliwe sposoby piętnowania człowieka przez zbiorowość, wszystkie przejawy wykluczenia w małym miasteczku, wszystkie odcienie niechęci ze strony sąsiadów... Macie? Vinterberg odhacza je w scenariuszu jeden po drugim, przewidywalnie i typowo. A szkoda, bo na linii Lucas - Theo reżyser wykazuje się dużą wrażliwością i z tego powodu kilka scen z Polowania bardzo mnie poruszyło. Film zyskałby na pogłębieniu wątków osobistych zamiast grubo ciosanych portretów społeczności - póki co, bardziej polecam Festen tego reżysera.

Stacja Warszawa, reż. M. Cuske, K. Lisowski i in., Polska 2013
Osochozi?
Film utkany z kilku osobnych wątków (prowadzonych wspólnie przez aż 5 reżyserów), które - jak zwykle bywa w przypadku takiej konwencji - w pewnym momencie stykają się ze sobą. Galeria postaci obejmuje przedstawicieli różnych środowisk - od zagubionej pracownicy korporacji, poprzez zbuntowane dziecko z prowincji, ekspedientkę w parszywym sklepie z gadżetami erotycznymi, aż po więźnia przekonanego, że jest mesjaszem. W tle wiele problemów społecznych z pierwszych stron gazet - fanatyzm religijny, pedofilia, pracoholizm, alkoholizm...

Moja opinia
Chaotyczny, wtórny i banalny film. Z założenia, jak sądzę, obraz problemów współczesnej Warszawy (czy dużego miasta w ogóle), dalekich od lukrowanej rzeczywistości seriali tvn. W efekcie - nieudany splot epizodów, nużących, przewidywalnych albo niedopracowanych. Nie pomogli znakomici aktorzy: Eryk Lubos, Zbigniew Zamachowski, Janusz Chabior, Marta Lipińska...).

(Maryna, to film, który ilustruje wszystkie Twoje negatywne opinie o polskim kinie - absolutnie nie oglądaj!)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Trzy wrażenia z Czarnogóry

Wrażenie 1:
Plaża miejsca w Ulcinj, nadmorskiej miejscowości blisko granicy z Albanią (tu stacjonowaliśmy). Pierwsze popołudnie po przyjeździe - maszeruję w ciemnobeżowym piasku i obserwuję, jak słońce zbliża się ku zachodowi, tworząc wyraźną granicę między strefą słońca a strefą cienia. Zatoka przypomina szybę samochodową w deszczu - tak, jak wycieraczki jednym pociągnięciem zbierają krople, tak rozrastający się cień wymiata plażowiczów - rozpływają się w powietrzu, momentalnie, bez wyjątku. Zostają puste leżaki, nieruchomy pejzaż i... śmieci, mnóstwo śmieci na piasku.

Wrażenie 2:
Prawie 40 stopni w cieniu, a my wspinamy się na niewielkie wzgórze, aby zobaczyć jezioro Sasko. Wystarczy kilka kroków, a już pot zalewa oczy, soczewki wydają się żarzyć pod powiekami, a kark skwierczy w słońcu. Na szczycie ukojenie: widok na błękitną taflę jeziora. Powierzchnia wody płynnie przechodzi w aksamitną linię traw. Po horyzont nie widać żywej duszy, ale słychać dzwonki zwierząt pasterskich - niezapomniane wrażenie! Ziemia wydaje się skamieniała z pragnienia.

Wrażenie 3:
Pływam w Adriatyku, a obok pojawia się kobieta w burce. Jest tuż po południu, powierzchnia wody odbija intensywny róż burki. Kobieta brodzi w wodzie, niespodziewanie z wyskokiem daje nura w morze, po czym wynurza się kilka metrów dalej. Po kilku krokach - powtórka, znów skok do wody i krótkie, płynne przemieszczenie się pod powierzchnią. Na granicy słońca i wody pływaczka wygląda egzotcznie, jak krzyżówka delfina z flamingiem. Uśmiecham się do niej ustami słonymi od wody.

Kadry wokół wrażenia 2 - skwarny marsz nad jezioro Sasko.