czwartek, 21 lutego 2013

Alicje

To był pracowity tydzień. To będzie pracowity weekend. W ramach odtrutki na pęd codzienności – odrealnione fotografie Eleny Kalis.  
Czego tu nie ma... Podwodna Alicja w krainie czarów, różowy flaming i Czarny łabędź, skrzyżowanie Tima Burtona i Claude'a Moneta, cała armia postmodernistycznych Ofelii, Nick Cave i angielska herbatka... Z trudem wybrałam kilka obejrzyjcie pozostałe tutaj. Magnetyzujących snów!



niedziela, 17 lutego 2013

Pisanie do szuflady

Ponieważ dużą część niedzieli spędzam nad doktoratem, który nie wiadomo, czy kiedykolwiek ujrzy światło dzienne, motyw szuflady jest mi szczególnie bliski! Oto więc komoda do dziecięcego pokoju, która podpowiada, gdzie znajdują jakie części garderoby. Teraz zastanawiam się, jaki kształt musiałaby mieć szuflada na moje akademickie zapiski... Macie jakiś pomysł?


Autorem projektu jest Peter Bristol, którego więcej pomysłowych prac możecie obejrzeć na tej stronie.
Tymczasem na koniec dwa anonse. Pierwszy porządkowy: przywróciłam weryfikację obrazkową przy dodawaniu komentarzy w Kieszeniach, bo ostatnio blog został zalany przez falę spamu. Niech ta niedogodność nie zniechęca Was do gadania; komentować niezmiennie można anonimowo.
Drugi anons – teatralny – skierowany jest do warszawiaków. Otóż w grudniu recenzowałam w Kieszeniach spektakl Lubiewo z krakowskiego Teatru Nowego. Wczoraj ulubiony Tygodnik Kulturalny doniósł mi, że to samo Lubiewo zostało regularnym gościem stolicy – weszło do repertuaru warszawskiego Teatru IMKA. Dwa przedstawienia odbyły się w lutym, a kolejne mają pojawić się w kwietniu, jak mówił Tomasz Karolak, dyrektor IMKI, na antenie TVP Kultura. Zachęcam więc tych, którym bliżej do Warszawy, niż Krakowa, by obejrzeli Lubiewo Siekluckiego, a potem – rzecz jasna! – podzielili się wrażeniami pod tą recenzją. Polecam też całą dyskusję na temat Lubiewa w Tygodniku Kulturalnym (moją opinię wyraził Michał Chaciński ;-) – cały odcinek można obejrzeć tutaj albo za chwilę, o 16.35 w TVP Kultura.


środa, 13 lutego 2013

Neon zawodowiec

O istnieniu Neon Muzeum wiedziałam od paru miesięcy i regularnie śledziłam jego zasoby na Facebooku. Dlatego gdy postanowiliśmy z R. wpaść na sobotę i niedzielę do Warszawy, nie miałam wątpliwości: tego miejsca ominąć nie mogę! Po kilku żarliwych rozmowach i trzech grzańcach tych wątpliwości nie miał również R.
Muzeum mieści się na Pradze, w kompleksie budynków Soho Factory. Wygląda niepozornie, ale... Co tu dużo mówić, ewenement w Muzeum Neonów jest jak dziecko w sklepie z cukierkami! Kręciłam się w kółko, nie wiedząc, w którą stronę spojrzeć, wzdychałam, dotykałam starych liter i marzyłam, by co drugi napis zabrać do domu. Zwłaszcza neony dawnych kin o niezwykłej historii, jak ten z Kina Helios w Grudziądzu – zamkniętego w marcu 2012 na rzecz multipleksu... sieci Helios.
Jeśli Wy, podobnie jak ja, jesteście światłoczuli, polecam Wam te przykłady z wrocławskiej wystawy, a zaraz potem – krótki wypad do warszawskiego Neon Muzeum. To w gruncie rzeczy niewielka galeria, cała podróż dookoła światła zajmie Wam kwadrans, ale możliwość obejrzenia pamiątek miejskiej typografii jest bezcenna. Wstęp bezpłatny, można jedynie wnieść dobrowolną opłatę w formie cegiełki, można też kupić sobie kubek (ja nabyłam Sarenkę). Na zachętę strona internetowa Neon Muzeum oraz jego fanpage.
A samemu Muzeum życzę, cóż... świetlanej przyszłości :)

niedziela, 10 lutego 2013

Nielot w kinie Kultura

W czasie krótkiej wycieczki do Warszawy udało nam się dziś z R. zahaczyć o kino (kto czyta Kieszenie, ten wie, że kina niesieciowe – działające lub nie – stanowią ważny punkt wszystkich naszych wędrówek*). Tym razem odwiedziliśmy przybytek położony przy Krakowskim Przedmieściu (wiecie, to na starówce! ;-) – Kino Kultura. Polecam je serdecznie – kino kameralne, ale bardzo wygodne, niedrogie (bilet normalny po 19 zł), a dodatkowo wyposażone w sympatyczną restaurację z antreso (na zdjęciu).
Jako że kina studyjne odwiedzam z dużym upodobaniem, wyszczególniłam sobie spośród nich pewne kategorie. I tak widzę np. kina typowo studenckie (ciasne, ale tłumnie oblegane i bardzo tanie), kina-klubokawiarnie (połączone z kafejkami, księgarniami albo stanowiące część galerii – jak toruńskie Kino Centrum w CSW albo Kino Muza w Poznaniu). Zdarza mi się spotykać kinalady-dawnej-świetności (obskurne, o obdartych fotelach, niewytłumionych ścianach, opryskliwej obsłudze i ogólnie sprawiające wrażenie, jakby trwały tylko dzięki temu, że cichą egzystencją nie zwróciły uwagi wolnego rynku). Warszawska Kultura otwiera kolejną kategorię – to kina nieduże, ale dorosłe i cywilizowane, wystarczająco komfortowe, by mogły konkurować z salami multipleksów, a przy tym stylowe ;-)
Jednak sceneria scenerią, ale głównym celem naszej wizyty był seans! Wybraliśmy z R. Nieulotne – niedawną premierę Jacka Borcucha, którego pozytywnie wspominaliśmy po filmie Wszystko, co kocham sprzed paru lat. Oraz po roli Stefanka w Długu Krauzego.

Na zdjęciu filmowa szpula z niewielkiej ekspozycji w kinie Kultura.
Obok Nieulotne na ulotnych ulotkach.
Niestety, zawiedliśmy się. Prawdę mówiąc, zastanawiam się, po co w ogóle powstał ten film. Żeby pokazać, jak młodzi, „zwyczajni” ludzie zostają zderzeni z dramatem? Scenariuszy opartych o ten motyw – i to znacznie ciekawszychbyło już sporo, jak choćby 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Żeby przedstawniejednowymiarowy, trudny świat pogubionych dwudziestolatków – odrzucić stereotyp beztroski i lekkomyślności, przekonać, że młodzi są myślący? Jeśli tak, to cały dramat wydaje się dodany na doczepkę. A może żeby, nie skupiając się na wieku, pokazać szerzej, jak jedno niespodziewane wydarzenie (w które wikłają się ludzie w gruncie rzeczy dobrzy) może położyć kres wcześniejszej, swobodnej egzystencji? Jeśli tak, to i ten cel nie został osiągnięty. Nie wspominając już o tym, że takich filmów również widziałam dziesiątki, na czele z... Długiem Krauzego. Ostatnia hipoteza – dla atmosfery, dla subtelnego zobrazowania uczuć, poetyckiego ujęcia relacji międzyludzkich? Jeśli tak, to... nie ma o czym mówić, po raz kolejny wspomnę choćby Single mana.
Pamiętam, że Wszystko, co kocham zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Nie wywołało wielkiego zachwytu, ale ujęło bezpretensjonalnością – to sympatyczny film, pozbawiony patosu (grzechu głównego polskiego kina), opowiedziany z wdziękiem. Borcuch fajnie obrazuje w nim ciekawość świata młodych ludzi – bez protekcjonalnego tonu, bez bagatelizowania nastoletnich emocji, bez nadęcia czy moralizowania, a za to z autentyzmem i... czułością. W Nieulotnych ton nie jest już tak lekki ani, co gorsza, tak przekonujący. Niektóre sceny nużą, inne wyda się po prostu pretensjonalne albo infantylne.

Słowem – myślę, że zobaczyć można, tragedii nie będzie, to z pewnością nie jest najgorszy film świata. Ale wybuchów emocji, jakie obiecuje dystrybutor, też się nie spodziewajcie. Ja nawet po kubeczku grzanego wina, kupionym na straganie tuż po seansie (grzaniec w plenerze to znakomity wynalazek, polecam!)pozostałam dość niewzruszona.
Nieulotne kojarzą mi się z tysiącem innych obrazów spod szyldu młode kino europejskie na trudne tematy.

* Do dziś wspominam na przykład, z jak wielkim entuzjazmem R. podążał za mną przez Dolne Miasto w Gdańsku, by dotrzeć do Kina Piast, w okolicach którego potłuczone butelki intrygująco chrzęściły nam pod stopami... Taaak, mój mąż to prawdziwe wcielenie cierpliwości!

piątek, 8 lutego 2013

Purpura i Nieladaco, czyli Polska z talentem

Dziś w Kieszeniach dwa odkrycia z mapy polskiego designu. Oba mnie zachwyciły, a że lubię promować krajową pomysłowość – tym bardziej rwałam się, żeby o nich napisać.
1. Nieladacomarka papiernicza, pod szyldem której powstają niezwykłe zeszyty. Inspirowane stylem retro, opatrzone oryginalnym liternictwem i geometrycznymi deseniami, wykonane ręcznie (hasło: Gołymi rękoma), a przede wszystkim – mające zachęcać do ręcznego pisania!





Rozpoznajecie te formaty i kolorystykę? Kto urodził się najpóźniej w latach 80. (jak niżej podpisana), doskonale pamięta, że minęło parę lat (czyli parę emocjonujących roczników podstawówki) wypełnionych sinozielonymi zeszytami o szorstkich kartkach, zanim można było zadać szyku, wymachując na polskim połyskliwą okładką z bohaterami Beverly Hills 90210 ;-) Nareszcie kolorową, nareszcie przyjemnie gładką, obejmującą idealnie białe kartki, no i dostępną w dziesiątkach wariantów. Od tego czasu wybieranie zeszytów stało się jednym z najprzyjemniejszych rytuałów końca sierpnia. (No dobra, rozumiem, że to nie jest już uniwersalne doświadczenie pokoleniowe).
Spodziewam się, że u niektórych notesy Nieladaco mogą wywołać reakcję: Eee, znowu moda na starocie; do retro wzorów dorabia się filozofię i już można sprzedawać drożej. Mnie samą zastanawia np. hipsterski zestaw zeszytów za 30; nie przepadam też za ciut nadętymi tekstami marketingowymi: 
Chcemy zaszczepić w ludziach potrzebę pisania, notowania, rysowania, korespondowania na papierze. Te czynności są nieporównywalne z pisaniem na komputerze czy telefonie. Trzymanie w ręku ładnego przedmiotu z papieru jest w dużej mierze atawistyczne odkąd jesteśmy piśmienni i wrażeń z tym związanych nie da się zdusić w sobie.  [ze strony internetowej Nieladaco].
Jednak bez całej filozofii Kieszenie (które lubią pisać na wszystkim – od komórki po wymięte skrawki papieru, nawet chińskiego) pozostają oczarowane wzornictwem Nieladaco. Oraz wzruszone faktem, że twórca firmy, Łukasz Zbieranowski, tchnął życie w zakład swojego taty, introligatora (o czym dowiedziałam się z tego wywiadu). A oto mój ulubiony egzemplarz:
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Nieladaco.com
2. Purpuraproducent kafli cementowych, inspirowanych bajecznymi hiszpańskimi azulejos. W ofercie znajdują się klasyczne, „kamieniczne” wzory (np. ten), ale na mnie największe wrażenie robią mozaiki – nonszalanckie i nieprzewidywalne!

Podobnie jak zeszyty Nieladaco, kafle Purpury szczycą się pietyzmem i pasją ręcznego wykonania. Pełna oferta dostępna jest na stronie internetowej Purpury – polecam też podpowiedzi z bloga Living Room, dzięki któremu odkryłam tę markę. A poniżej jeszcze garść kadrów z purpurowej manufaktury.


Więcej zdjęć znajdziecie w serwisie Weranda
I teraz zagadka dla R.: kto właśnie stwierdził, że remont łazienki to absolutnie paląca potrzeba?