środa, 30 maja 2012

I want to ride my bicycle

Dlaczego, dlaczego musiałam go zobaczyć? :-)

Czerwone wcielenie czaru dwóch kółek, zaprojektowane przez Alexandra Girarda, do nabycia np. tutaj za jedyne 3499 zł. Jeśli zobaczycie kiedyś w promocji, dajcie znać ;-)
A żeby dodatkowo zaostrzyć apetyt na rowery, podsuwam jeszcze takie, wg wzorów tego samego projektanta:


P.S. Przypominam, że wciąż trwa akcja wywiadowcza. Nie pytajcie mnie tylko, jaki bym chciała rower ;-)

niedziela, 27 maja 2012

Przy sobocie, w żywopłocie (czyli historia o kocie)

Jakiś czas temu na naszym balkonie – a mieszkamy na drugim piętrze – pojawił się kot sąsiadów. Młody, energiczny, o ślicznym rudo-białym umaszczeniu, przelazł do nas z balkonu obok i – gdy drżącymi rękami zdejmowałam go z balustrady – zdawał się świetnie bawić. Kiedy później rozmruczanego przekazywałam go właścicielce, wymieniłyśmy kilka uwag o siatkach na balkonach, nieprzewidywalności dorastających kotów i poprzednich właścicielach mieszkania, których dwa koty perskie też lubiły do nas przełazić.
Tymczasem gdy wczoraj ok. 23.30 wracaliśmy z R. z miasta, drogę przeciął nam rozpędzony, rudo-biały kot. Te same czarne, owładnięte szaleństwem zabawy oczy, te same młodzieńcze skoki, ta sama energia na widok ludzi! A na szyi – obroża, wskazująca, że nie jest to byle dachowiec.
– R., to jest kot sąsiadów, widocznie zlazł po balkonach! – powiedziałam ze zgrozą. Światło u sąsiadów się nie paliło, drzwi balkonowe były otwarte. – Trzeba go złapać, bo pewnie nawet nie wiedzą, że uciekł.
R. po chwili wahania zgodził się ze mną – uznaliśmy, że też byśmy chcieli, by ktoś złapał Figę, która bez naszej wiedzy  uciekłaby z domu (zręczność Figi nie pozwoliłaby jej zejść po balkonach – szczytem akrobacji jest skok na stół, na którym leży szynka – ale tę kwestię pozostawiliśmy na boku). Ruszyłam więc do akcji! Kot, owszem, był nastrojony do zabawy, więc rozpędzał się jak szaleniec, zataczał kręgi wokół mnie, rzucał się na gałązki, które zalotnie wlokłam po ziemi, ale za nic w świecie nie chciał zbliżyć się na odległość mniejszą niż metr. Ani się obejrzałam, a minęła godzina – którą spędziłam na przeciskaniu się przez żywopłoty, skrobaniu paznokciem w ziemię, szeptaniu rozmaitych zdrobnień, miauczeniu (parę znajomych mi kotów na to reaguje), wreszcie – unikaniu spojrzeń mieszkańców  bloków, którzy wyszli na papierosa. W ramach suspensu w pewnym momencie na horyzoncie pojawił się drugi kot – biały podwórkowiec, który (zaskoczony moimi wyczynami) z radością podejmował zabawę, rzucając się na gałązki i wszelkie patyczki. Rudy obiekt pożądania w takich momentach ze spokojem obserwował wszystko z głębi żywopłotu. Nie muszę dodawać, że całej akcji towarzyszyły surowe myśli na temat ludzi, którzy nie pilnują kotów w mieście, gdzie wokół pełno samochodów.
Ale udało się! Około wpół do pierwszej, z kotem w garści, kilogramem ziemi w butach, żywopłotem we włosach i R. u boku, zapukałam więc do sąsiadów. Otworzył sąsiad-on.
– Dobry wieczór, czy nie uciekł państwu kot? Ostatnio był u nas na balkonie, a teraz znaleźliśmy go na dole... – zagaiłam dumnie.
– Yyyy... – sąsiad spojrzał badawczo na kota – Nie. 
– Na pewno? – zapytałam zbita z tropu.
– Nie. Ania wyjechała do rodziców i zabrała kota ze sobą. – po chwili, widząc nadzieję w naszych oczach, dodał jeszcze – Ale rzeczywiście, podobny jest.
– To może jednak zostanie, skoro już go przynieśliśmy? – przytomnie zapytał R.
Sąsiad roześmiał się i tak rozstaliśmy się w atmosferze ogólnej wesołości, po czym R. i ja zeszliśmy na dół, odstawiliśmy kota w miejscu, gdzie przeciął nam drogę – z nadzieją, że wróci do swoich beztroskich właścicieli. Ja tymczasem nalałam wody do wanny i oddałam się rozkoszom wydrapywania ziemi z dłoni i wspomnieniom białego kota, który z takim zapałem przyjął zaproszenie do zabawy. Figa i Klara patrzyły na mnie z politowaniem.

P.S. Grafika Matte Stephensa, jednego z ulubionych ilustratorów Kieszeni. Po prawej stronie kot, po lewej ja.

sobota, 26 maja 2012

Balkon w bloku - odcinek 2

Wieści z frontu balkonowego – prace trwają, wkrótce balustrada zyska nową warstwę farby, a  płytki na podłodze – nowe spoiny (jednak, po długich wahaniach, zdecydowaliśmy się zostać przy płytkach).
Tymczasem na świat przyszły śliczne donice na trawę (brawa dla stolarza!). Trawa na balkonie jest potrzebna do wylegiwania się i podgryzania – kotom. Aktualnie donice podlegają opisywaniu. Trzymajcie kciuki ;-)


piątek, 25 maja 2012

Szanuj punka, kup mu coś na imieniny

Pewnie większość zna, ale dla tych, którzy – jak ja – już rzadko słuchają Trójki (albo nie słuchają jej wcale) – uroczy utwór z płyty Myśliwiecka. Artur Andrus im starszy, tym lepszy!

środa, 23 maja 2012

Słowa wychodzą z cienia

Niezwykłe druciane kompozycje autorstwa Freda Eerdekensa. Minimum (nomen omen) środków, maksimum pomysłowości.
Kreacje znalezione dzięki 1 Design per Day. A więcej prac Freda Eerdekensa, w których artysta wyławia słowa z cienia również na inne sposoby, znajdziecie na jego stronie.
Tymczasem – miłego środowego wieczoru, a dokładniej – tygodnia with a lot of fiction in the middle!

wtorek, 22 maja 2012

Twarda Warda

Zamówiłam tę książkę parę miesięcy temu w uniwersyteckiej bibliotece, kiedy egzemplarz figurował tam jeszcze tylko wirtualnie. I nie mogło być lepszego momentu na otrzymanie Dziewczynki, która widziała zbyt wiele, niż ubiegły weekend. Czas, który miałam zaplanowany co do minuty, rozpięty między czterema różnymi rodzajami obowiązków, i po którym (a właściwie – już w przerwie poniedziałkowej konferencji) rzuciłam się w wir lektury. Oczekując błyskawicznego zaangażowania, uwolnienia myśli od pracy, szybko działającego leku na sfatygowany umysł.
I dostałam to. Być może pamiętacie, że kiedyś dzieliłam się z Wami swoją receptą na idealne czytadło. Podkreślałam, że oczekuję frapującej historii za to nie spodziewam się np. że książka zabawi w mojej głowie na dłużej (i nawet nie wykazuję w tym kierunku przesadnej gościnności ;-)
Dziewczynka, która widziała zbyt wiele z pewnością wpisuje się w tę charakterystykę, bo pochłonęła moją uwagę w lot. Choć podobała mi się mniej, niż Nikt nie widział, nikt nie słyszał tej samej autorki. Pamiętam, że tamta powieść mnie poruszyła (może dlatego, że zaginięcie bliskiej osoby figuruje w mojej głowie na jednym z pierwszych miejsc wśród możliwych życiowych potworności), a tu, mimo nie mniej dramatycznej fabuły, wydawałoby się – dramaturgicznego "pewniaka" (przemoc wobec dziecka), nie opuszczało mnie wrażenie pewnego wystudiowania, akademickiego tonu, historii, którą owszem, rozumiem, ale w którą niezupełnie wierzę. Przykładem finałowa decyzja głównej bohaterki, dla mnie ciut wydumana.
Niemniej książka spełniła swoje zadanie – ostatnie sto stron, gdy Warda stopniowo rozwiązuje wszelkie sekrety i ujawnia przykurzone wspomnienia, czytałam z wypiekami na twarzy – więc polecam ją do pociągu, na plażę czy do niezobowiązującej, weekendowej lektury (mimo twardej tematyki). Chętnie sięgnę też po kolejne powieści Wardy, która wyrasta w moim prywatnym rankingu na jedną z najlepszych autorek polskich czytadeł.

P.S. Okładkę wstawiam niechętnie, bo kojarzy mi się z masowymi produkcjami literackimi z cyklu rodzinne dramaty. Nie zniechęcajcie się ;-)

środa, 16 maja 2012

Kieszenie od podszewki

Wkrótce 3. urodziny Kieszeni (sprawdzałam w sieci, czy trzecia rocznica ma jakąś zwyczajową nazwę, ale jest skórzana – nic ciekawego, wolałabym np. drewnianą, ale to dopiero za dwa lata). Z tej okazji postanowiłam zorganizować jubileuszową zabawę (poniekąd w związku z niedawnym wywiadem z R., a bezpośrednio z inspiracji pewnego Czytelnika).
 Neonowy znak zapytania stąd
Na czym polega zabawa? Zapraszam Was do zadawania Kieszeniom pytań. Mogą dotyczyć pisania bloga, konkretnych notek, osoby autorki – wszystkiego, co interesuje Was w związku z Kieszeniami. Czyli od Z jakiego miejsca najczęściej blogujesz? po Czy naprawdę skręciłaś na rondzie w lewo? ;-) Postaram się odpowiedzieć na wszystko szczerze (oczywiście z wyjątkiem pytania o alkohol, bo w tym temacie nie ma już nic do dodania).

Nie wstydźcie się, jeśli czytacie Kieszenie od niedawna i obawiacie się, że pytanie będzie typowe (to częsty motyw z maili do Kieszeni); można też pytać anonimowo. Zastrzegam jednak, że trudno mi będzie odpowiedzieć na kropki ;-)

Pytania zapisujcie w komentarzach pod tą notką albo wysyłajcie na adres mailowy z prawej kolumny bloga. Odpowiedzi pojawią się tu w dniu urodzin Kieszeni, czyli 9 czerwca 2012 (sobota). A zatem – nadstawiam uszu!

Całuśna klamerka

Arcyfajny pomysł, a do tego opatrzony instrukcją wykonania. Przed Państwem – zakochana w sobie klamerka! Może służyć jako dekoracja tortu, może spinać zaproszenia ślubne, może stanowić ozdobę domowej zasłonki, zastąpić spinacz do papieru albo znaleźć tysiąc innych zastosowań – szkoda jej tylko do wieszania prania!
A więcej zdjęć pomysłowej klamerki i podpowiedzi, jak ją wykonać, znajdziecie na tej stronie. Cudo! :-)

wtorek, 15 maja 2012

Maria Antonina w klatce (filmowej)

Ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem akademickich zmagań z Marią Antoniną – a konkretnie: z jej obrazem przefiltrowanym przez wrażliwość Sofii Coppoli. Choć nie jestem szczególną entuzjastką filmu, nie mogłam nie zachwycić się niektórymi ujęciami.

Wśród nich – kadr, który przypomina mi aranżacje tapetowe Cecilii Paredes (oraz towarzyszące im ujęcie z Powrotu do Garden State :)
Jest to finał sceny, w której Maria Antonina odczytuje kolejny list od matki – przekonującej, że wyłącznie w gestii kobiety leży powołanie do życia potomka. Młoda królowa, coraz bardziej sfrustrowana obojętnością męża i ciężarem oczekiwań społecznych, wtapia się w tło dworskiej codzienności.

Miłego wtorku – wolnego od pożerających człowieka konwenansów czy wyśrubowanych oczekiwań!

P.S. Rokoko euro spoko! ;-)

sobota, 12 maja 2012

Jeszcze Polska będzie mistrzem Polski!

Trwa maj, wokół coraz więcej wokół zwiastunów Euro 2012 (od rytmów Koko po promocje w hipermarketach), więc i Kieszenie postanowiły zaangażować się w piłkarską gorączkę. Oto motyw związany z futbolem, który budzi moje najcieplejsze emocje – piosenka Być jak Kazimierz Deyna (być) w wykonaniu Spiętego. Przepadam za nią – macie to szczęście, że poznacie ją w oryginale, a nie – jak R. – z tysiąca moich oszalałych wykonań. Polecam!


piątek, 11 maja 2012

Mistrz drugiego planu

Co najczęściej pojawia się w moich postach? Oprócz zdjęć, uśmiechów czy tęsknot za wakacjami, zdecydowanie najpopularniejszym elementem tekstów jest litera R. Swoją drogą to ironia losu, że na żywo nie jestem w stanie porządnie jej wyartykułować ;-)

Postanowiłam przedstawić Wam nieco bliżej obiekt, który kryje się za literą R. (przypomniało mi się pojęcie ze studiów – desygnat). Dziś więc wyjątkowa okazja – głos w Kieszeniach zabiera mistrz drugiego planu!

Przygotowałam dla R. kilka pytań związanych luźno z blogiem. Niektóre odpowiedzi mnie wzruszyły, inne zaskoczyły... Nie gwarantuję też, że wszystkie są serio ;-)

O stosunku R. do Kieszeni powstał już kiedyś limeryk (na marginesie Szymborskiej bez rutyny):

Pewien pan, który ma z urodzenia
tylko pierwszą literę imienia,

niepokoi się szczerze,

aż nerwica go bierze:

jego żona wciąż siedzi w Kieszeniach!


Dziś macie okazję dowiedzieć się, jak to jest naprawdę! Polecam!
 Tajemniczy mężczyzna wśród feerii barw – zupełnie jak R. w świecie ewenementa! ;-) Zdjęcie z bloga Whorange

Co myślisz o tym, że ewenement pisze bloga?

Zazdroszczę, że w ogóle pisze. Mi się nie udało wytrwać. Tak na serio, blog to świetna forma dzielenia się swoimi pasjami. Blog ma charakter interdyscyplinarny, dlatego wiele osób znajdzie tu coś dla siebie. Prawda, że ładne zdanie mi wyszło?:)

Czy czytasz Kieszenie?
Myślę, że jestem jednym z najwierniejszych czytelników. Blog odwiedzam praktycznie codziennie, czasem nawet przez ramię zaglądam kiedy notka dopiero powstaje. No i bywa że jestem cenzorem:)

Czy masz swoją ulubioną notkę?
Lubię wpisy wesołe w stylu Co to jest poliraksa?, recenzje filmów i notki zdjęciowe dokumentujące nasze wypady do różnych miejsc. Często wydarzenia i miejsca ukazane na zdjęciach pozwalają spojrzeć na nie zupełnie inaczej, wydają się po prostu jeszcze ciekawsze! To duża zasługa fotografki;)

Których notek (lub kategorii) nie lubisz?

Nie przepadam za kategorią plastyka/design, mimo że to jedna z ulubionych autorki.

Co sądzisz o obecności niejakiego R. w tekstach Kieszeni? Zbyt częsta, zbyt rzadka?
Zdecydowanie zbyt rzadka!

Czy ewenement zaskakuje Cię czymś w Kieszeniach?
Raczej nie. Znamy się jak łyse konie;)

O zainteresowaniach ewenementa wiadomo sporo z Kieszeni. A jakie są Twoje pasje?
Moją największą pasją jest ewenement. (:-*** – przyp. red.) Poza tym kulturystyka, motoryzacja (volkswagen golf forever!), muzyka trans&techno. W wolnej chwili, jak każdy facet, lubię cyknąć z kanapy meczyk w telewizji, wyjść z kumplami na „metę, setę i galaretę” (naprawdę jest lokal o takiej nazwie w Toruniu). (tiaaa...)

Czy lubisz czytać blogi? Jakie?
Lubię. Moje ulubione kategorie to blogi „zawodowe” związane z szeroko rozumianym marketingiem, sportowe, a także, choć nie lubię wpisów pamiętnikarskich – blogi komentujące życie pracowników korporacji (patologie i paradoksy).

Jak myślisz, czy jest coś, co ewenement chciałaby ukryć przed czytelnikami Kieszeni?
Niektóre swoje fryzury:)

Jak się czujesz będąc drugim, po Fidze, gościnnym autorem w Kieszeniach? Czy doceniasz bezbrzeżny prestiż tego faktu?
Autor to określenie na wyrost – jak na razie. Figa jest autorem bardziej aktywnym. Ja swój wpis komponuję od kilku miesięcy. Ale przyjdzie pora kiedy moja notka pojawi się w tym miejscu!

Dziękuję za uwagę i proponuję nagrodzić odważnego brawami! :-) A może Wy chcielibyście mu zadać jakieś pytanie?

Reklama wygrywa z juwenaliami

Okazało się, że tylko mój umysł jest przegrzany - pozostali działają w pełni koncentracji! Dziś, jadąc autobusem do pracy, słyszałam rozmowę dwóch pań:
Wiesz, przechodzę wczoraj przez ulicę, a tam dwie dziewczyny przebrane za biedronki! Myślę sobie: albo to święto studentów, albo tego sklepu Biedronka. Jak sklepu, to nie dam!
– I co to było?
– Nie wiem właśnie. Więc na wszelki wypadek nie dałam.

Miłego piątku! :)

czwartek, 10 maja 2012

Przegrzane zwoje

Ostatni weekend, budzę się na dźwięk regularnego ćwierkania. Myślę: Od kiedy R. ma taki dziwny dzwonek w telefonie? Chwilę zajęło mi uzmysłowienie sobie, że to po prostu ptaki, żywe ptaki zza okna.

Dziś, na skrzyżowaniu w centrum miasta, zauważyłam dziewczyny w kajaku. Maszerowały, niosąc tekturowy kajak w pasie, bardzo zabawnie to wyglądało. Pomyślałam: Oo, ciekawe co to za akcja reklamowa? Akcją okazały się juwenalia ;-)

Taa, na przegrzany umysł mieszczucha nie pomoże nawet weekendowa kanikuła. A dziś dzień pełen wrażeń, z ciekawostką w postaci zjazdu rolls-royce'ów na deser.

Tymczasem niedługo weekend – godziny, które nas od niego dzielą odliczam na takim zegarze! To już drugi tamborek w tym tygodniu (a właściwie time-borek). Do usłyszenia!
 Zdjęcie stąd

wtorek, 8 maja 2012

Cicha MODA brzegi rwie

Czego najwięcej przywozi się z Trójmiasta? Bursztynów? Nie. Opalenizny? Nie. Ryb morskich? Nie. Najwięcej przywieźliśmy książek!
Ale cóż poradzić, kiedy najpierw wpada się na gdańską księgarnię pełną pięknie ilustrowanych bajek, potem – na tanie wydanie kryminału Marcina Wrońskiego (autora, którego akurat ostatnio polecał Miłoszewski), wreszcie – na pękate regały w kawiarni Bookarnia w Sopocie.
Popołudnie przy nadmorskiej kawie – w tle R. czyta Ziarno prawdy (już skończył, więc można swobodnie rozmawiać, kto zabił).
Dziś zaprezentuję Wam szczególnie inspirujące znalezisko – to M.O.D.A. Katarzyny Świeżak z ilustracjami Katarzyny Boguckiej (o tej artystce wspominałam przy okazji Chorego kotka). M.O.D.A – skrót od Metki, Obcasy, Dżinsy, Adidasy – to 140-stronicowy przewodnik po kultowych, zabawnych lub kuriozalnych zjawiskach z historii mody, od powstania dżinsów, poprzez ewolucję gorsetu, aż po fenomen „małej czarnej” i sukienki inspirowane klasyką malarstwa.
Katarzyna Świeżak opisuje historię trendów dowcipnie i przystępnie, dzięki czemu M.O.D.A. z powodzeniem sprawdzi się jako książka dla dzieci, natomiast przez dorosłych odbierana będzie jako żartobliwa (no i dostarczy ciekawostek – ja np. dowiedziałam się, czym różni się tkanina jean od denim).
A wszystko to – przechodzimy do głównego powodu mojej decyzji o zakupie – fantastycznie zilustrowane przez Katarzynę Bogucką! Prawdziwa uczta dla oka i poczucia humoru; ilustracje błyskotliwie wykorzystują znane kroje czy motywy (jak trzy paski na dresach Adidas albo symbol koni rozciągających parę dżinsów z etykietki Levi'sów). Poniżej próbki, ale ponieważ zdjęcia są średnie (barowe), serdecznie polecam przejrzenie książki na żywo! M.O.D.A. mieści wiele ilustracji i każda strona to zaskakujący, radosny zastrzyk kreatywności. Poza tym uważam, że okładka książki idealnie komponuje się z estetyką Kieszeni ;-)
Część spisu treści, zdjęcie stąd.

Więcej ilustracji możecie zobaczyć na stronie Katarzyny Boguckiej.

A na koniec – tego nie mogło zabraknąć... ;-)

poniedziałek, 7 maja 2012

Czarny bez i fioletowe piwa

Kilka wrażeń z pierwszego majowego weekendu w Toruniu (uwaga, pisząc weekend, mam na myśli klasyczny weekend, czyli sobotę i niedzielę z kawałkiem piątku po pracy). Upłynął przyjemnie, rozpoczynając się od śliwkowych piw w lokalu Krajina Piva (polecam wszystkim miłośnikom porterów, pilznerów i innych koźlaków) oraz grą w karteczki na czole (z tego miejsca pozdrawia Was Lucky Luke!).

A w ciągu kolejnych dni, skoro dopiero co widzieliśmy Gdańsk, zaserwowaliśmy sobie widok na Toruń z góry. Konkretnie – z wieży ratuszowej:
Na pierwszym planie Dwór Artusa, na dalszym – most przez Wisłę, jedyny jak dotąd most drogowy w Toruniu, co od lat (a właściwie od dziesięcioleci) jest podłożem groteskowych przepychanek władz miasta. Pamiętam, że kiedy pojechałam do Wrocławia, byłam oszołomiona m.in. dogodną liczbą mostów. A widoki dedykuję Pawłowi, który z przyczyn niezależnych spędził na wieży tylko chwilę. 

Następnie – krótki pobyt nad jeziorem w Osieku pod Toruniem. Krótki, bo oprócz błękitnego nieba towarzyszył nam intensywny zapach obornika. Co zresztą zostało kwieciście skomentowane przez nastolatkę na plaży – cytuję (i przepraszam): O kurwa, ale kurwi! Czy pomyślelibyście, że do zbudowania zdania wystarczą tylko o i a?
W drodze powrotnej odkrycie, że pod Toruniem, w miejscowości Grabowiec, znajduje się taka ulica!
A na zakończenie – winny mojemu nieustannemu zaciąganiu się w czasie spacerów – bez! Znóóów przyszedł w maj, a w maju...
Przy okazji przypomniała mi się historia z czasów z liceum. Ktoś w szkole opowiadał kiepski dowcip: Jak się nazywa wykastrowany Murzyn? Czarny bez! Jeden z kolegów podchwycił kawał, chcąc najwyraźniej zabłysnąć w towarzystwie, i opowiadał go później w formie:
– Jak się nazywa wykastrowany Murzyn? Czarna porzeczka!
I z tym porzeczkowym akcentem zostawiam Was na nowy tydzień.

Bądźcie dziś wspaniali

Niech poniedziałkowe zmęczenie omija Was z daleka. Niech świat doceni Was tak, jak na to zasługujecie. A jeśli zdarzy się chwila nerwów, pamiętajcie – będzie dobrze, Kieszenie trzymają za Was kciuki! :-)
Motywujący haft z Etsy

niedziela, 6 maja 2012

Dwaj ludzie ZA szafą

Najpierw ewenement:
następnie R.:
a rzecz dzieje się wokół pomnika upamiętniającego powstanie w 1958 roku etiudy Romana Polańskiego – Dwaj ludzie z szafą. Oryginalny dwuskrzydłowy pomnik stoi na plaży w Sopocie. Niestety – możliwość wejścia do szafy okazała się gestem nadmiernie uprzejmym wobec ludności, bo pomnik jest zasypany śmieciami. Za szafą jednak pozuje się nieźle. Polecam zwłaszcza szafiarko!

A o tej i innych atrakcjach związanych z kinem możecie przeczytać w Filmowym spacerowniku po Trójmieście Katarzyny Fryc-Hyży. Rzuciłam się na ten przewodnik przed wyjazdem z wielkim zapałem, bo wydał się wprost stworzony dla mnie (zakłada i piesze wędrówki, i spotkania z kinem). Ostatecznie nie wszystkie opisane obiekty wzbudziły moje zainteresowanie (autorka przedstawia np. scenerie kręcenia polskich komedii romantycznych), ale bez wątpienia znalazło się parę ciekawostek. Na przykład wspomnienie cudownego filmu Kobiela na plaży.
Na zakończenie – młody Roman Polański w kadrze z Dwóch ludzi z szafą – jako oprych:
P.S. Czy słyszeliście o akcji kaktus na tegorocznych maturach? Pomysł (moim zdaniem świetny) polegał na użyciu w pracy maturalnej z polskiego słowa kaktus – efekty możecie przeczytać tutaj. Niezły dowcip z maturalnych słów-kluczy (szczególnie urzekła mnie Dziadów część III w Arizonie :-)

czwartek, 3 maja 2012

Sielsko-trójmiejsko

No i wróciliśmy! W planach był wprawdzie wyjazd do Sandomierza, ale różne okoliczności powstrzymały nas przed oddaleniem się od Torunia dalej, niż na wyciągnięcie autostrady. Ostatecznie celem podróży zostało więc Trójmiasto – Sandomierz musi poczekać.

Niestety, po powrocie dość szybko dosięgnęła nas gorzka zmienność losu, odsuwając radosne chwile w sferę trochę odrealnioną. Z tym większą przyjemnością do nich wrócę i wypunktuję najprzyjemniejsze momenty.

L jak lato, którego zwiastuny można było zobaczyć w Polsce w miniony weekend.

Bilans kieszeniowej majówki: trzy dni nad morzem, garść niezałożonych, zbyt lekkich ubrań (Trójmiasto okazało się znacznie chłodniejsze niż Bydgoszcz, w której w sobotę bawiliśmy na dwóch ślubach – notabene, dwóch Baś – przy upalnej pogodzie) i cały wagon (większy niż wszystkie linie SKM razem wzięte!) wrażeń.

Niezwykłe miejsce noclegowe, w którym naszym współlokatorem był różowy flaming. Spacer z Gdyni Orłowo do Sopotu – nogi, po raz pierwszy w tym roku, zanurzone w morzu, a potem chwila błogiej drzemki na plaży. Drink z białego wina i sprite'a (nie wiem, czy czegoś jeszcze – muszę poeksperymentować w domu) w Gdańsku, z widokiem na Motławę. I to w poniedziałek, ok. 13 – w porze rozkosznie powszedniej. A wieczorem – gorąca „szarlotka” z żubrówki, musu owocowego i jabłek – w sopockim Błękitnym Pudlu.

Ponowne odwiedziny gdańskiego kina Kameralnego (tym razem seans Róży Smarzowskiego). Codzienne przechadzki esem-floresem nad stacją Sopot Wyścigi, by dostać się do serca miasta. Przypomnienie sobie sopockich willi z ich koronkowymi werandami. Spacer po gdańskim Dolnym Mieście, w trakcie którego R. – z tradycyjnym dla siebie zdrowym rozsądkiem – strofował mnie, że znowu włóczymy się po podejrzanych ulicach ;-) Wdrapanie się na wieżę Bazyliki Mariackiej bez liczenia schodów. Za to – liczenie kotów w Sopocie (kto pierwszy zauważy kota, wygrywa piwo) i spostrzeżenie, że w mieście musi istnieć jakiś płodny, czarno-rudo-biały kocur, bo wiele jego ewidentnych dzieci przechadzało się po willowych ogrodach. A właśnie – kot w Błękitnym Pudlu, który wskakiwał na wybrane krzesła i ucinał sobie drzemkę, nie bacząc na gości. 
Poza tym – nocna przygoda z kwaterą, do której nie mogliśmy się dostać. Klamka w sopockim SPATIF-ie – do pocałowania! Świetne książki. Nasze z R. tradycyjne próby zrobienia sobie wspólnego zdjęcia (samowyzwalacz do lamusa!) i licytacje, kto ma dłuższą rękę i będzie w stanie objąć kadrem kawałek tła, a nie tylko nasze makro-nosy. Odkrycie, że gdańska wystawa kserokopiarek (wspomniana tutaj) nie zawiera już zwierząt, a także – że kawiarnio-księgarnia przy Garbarach już, niestety, nie istnieje. Za to – udane odwiedziny w sopockiej Bookarni. Dużo dobrego jedzenia. Prosta przyjemność doświadczania ciepła po interwencyjnym zakupie kurtki. Zakreślanie na mapie (coraz bardziej zdefasonowanej) ciekawych miejsc, wertowanie dwóch ciekawych przewodników.
Było sielsko-trójmiejsko. Jedyny minus – tłumy przewijające się przez główne deptaki. Ale z tym na szczęście sobie poradziliśmy, zapuszczając się na Dolne Miasto ;-)
Niebieski Mikrus i moje okulary – nad Motławą.
Pozdrawiamy Was z dachówki! R. i ja na wieży Bazyliki Mariackiej w Gdańsku.
Miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się gdańskie kino Piast – ul. Angielska Grobla. Smutny widok. A o kinie dowiedziałam się z ciekawego przewodnika Zrób to w Trójmieście – drugiego obok Filmowego spacerownika po Trójmieście, w które zaopatrzyłam się przed  wyjazdem.
Krople bursztynu – galeria zewnętrzna, na którą natknęliśmy się przypadkiem. Przy nas wprawdzie bursztyny nie świeciły, jak na tym zdjęciu, ale wypatrzyliśmy ukrytą w nich lotkę.
 Bookarnia w Sopocie przy ul. Haffnera – bardzo sympatyczna kawiarnia z antresolą i mnóstwem regałów, pełnych pokus. Tu możecie obejrzeć całe wnętrze.
Posąg rybaka, który przechadza się nad sopockim monciakiem.
Przyłapałam go, gdy próbował ukraść księżyc!
 
Apetyczny przystanek w Gdańsku, a w tle jeden ze wspomnianych przewodników.
Gdynia Orłowo z punktu widzenia Antoniego Suchanka,
artysty, który wiele czasu spędza na ławce przy plaży.
Po Sopocie przechadzają się czasem różowe jelenie.
Za to tamtejsze byki jeżdżą na kółkach!

Mam nadzieję, że i Wy uszczknęliście trochę relaksu z tej majówki (a najlepiej – jeszcze z niej korzystacie). Jeśli nie, głowa do góry – lada dzień weekend! :-)