niedziela, 24 listopada 2013

3 przystanki w Hiszpanii

W listopadzie króluje u mnie makijaż smoky eye, ale awangardowy, bo wypadający pod, a nie nad powieką. Stylizację a'la uncle Fester zawdzięczam tempu pracy (nie nadążam się kłaść, a już wstaję!), więc... z tym większą przyjemnością wracam do wspomnień z tegorocznych podróży.

Wiosną mieliśmy szczęście być z R. w Barcelonie (R., częsty bywalec miasta, zwiedzał je z kosmopolityczną nonszalancją, ja, będąca po raz pierwszy, z postawą Marceli Szpak dziwi się światu i nieustannym ojacię! w głowie). O podróży wspominałam Wam najpierw na gorąco, potem dzieląc się masą wrażeń. Nadal jednak nie wspomniałam o trzech miejscowościach, o które zahaczyliśmy przy okazji majowych wakacji. Wszystkie urzekły nas umiarkowanym natężeniem turystów. Przyjemną odmianą po marszach wzdłuż Rambli było spacerować powoli, nie trzymając kurczowo torebki i nie tłocząc się w kolejce do urokliwej kamienicy. Oto nasze przystanki!


1. Sitges
Kurort nad morzem, do którego zabrał nas nieoceniony Daniel, współpracownik R. Kameralne uliczki, bajeczna plaża (słoneczny akcent naszej pochmurnej wyprawy) i my jako... jedyna para mieszana, jaką spotkaliśmy w tej miejscowości. A do tego kino - po raz pierwszy udało mi się dać upust zamiłowaniu do kin studyjnych za granicą! O Sitges wspominałam Wam słówkiem w pierwszej relacji, przywołując swój bosy marsz po nadmorskich zabudowaniach, w towarzystwie Hiszpanek... w kozakach.



środa, 13 listopada 2013

Kieszenie milowe

Dziś o kamieniach milowych na drodze zawodowej. O punktach przełomowych w karierze, stopniach wtajemniczenia, które się pojawiły, gdy wgryzałam się w branżę reklamową. Czyli o tym, co ukształtowało mnie zawodowo i zadecydowało, kim dzisiaj jestem i jak działam.

Kamienie milowe, jak to kamienie, sugerują, że droga była wyboista. I owszem, nieraz zaskakiwała mnie trudnościami, wtłaczała w niechciane zakręty albo - to szczególnie dokuczliwe - obezwładniała zakazami ruchu. Ale, dziś wiem to na pewno, wolę wyboje niż jednostajność.

Przyznam Wam się, że nigdy nie planowałam swojej ścieżki kariery. Jestem raczej z frakcji marzeń, niż celów i to bardziej reklama wybrała mnie, niż ja ją. Ale zawsze lubiłam podsumowywać, zestawiać swoją świadomość sprzed ze współczesnym stanem wiedzy i emocji
(ktoś słyszał o lekturze Krzyżaków?), wyciągać wnioski. To ważne, by dostrzegać zmiany, bo - jak pisałam wiosną - łatwo przeoczyć sukces. Nie bez znaczenia dla mojej sytuacji zawodowej jest TEŻ fakt, że pracuję w agencji niesieciowej, czyli niewielkiej, prywatnej firmie, w której nie ma klarownych, korporacyjnych szczebli  awansu, a wszystko, co chcesz osiągnąć, musisz samemu wykarczować sobie maczetą ;)

Wspominałam coś o wyboistej drodze? To dowód! Zdjęcie znane długodystansowym czytelnikom Kieszeni.
  1. Pierwszy pomysł kupiony przez klienta. Nawet, jeśli był to mały kamyczek w pracy zespołowej, nawet jeśli przed ostatecznym ujrzeniem światła rynku przeszedł przez sito uwag, a wiele osób zostawiło na nim swoje odciski palców. Do końca zdołał zachować wymyślony przeze mnie kształt i było to szalenie uskrzydlające.

wtorek, 12 listopada 2013

Mam ręce w kieszeniach, a kieszenie na Facebooku

Ostatnio dużo pracuję. (Ostatnio napisałam chyba tylko dla rytmu zdania; równie dobrze mogłabym stwierdzić ostatnio lubię koty albo ostatnio mieszkam z R. Jeszcze raz, bardziej realistycznie.) Dużo pracuję. Taki już mam styl życia, że praca odgrywa w nim znaczącą rolę i pożera wiele energii. Dlatego tym bardziej dbam o to, by znajdować czas również na pasje - na kino, podróże z R., spotkania ze znajomymi, jogę, czytanie książek, spacery po bulwarze, prowadzenie zajęć na uczelni. Bywa to trudne, czasem - potwornie, ale nawet gdy padam na twarz, wiem, że warto się przemóc i wyjść np. na kawę z przyjacielem zamiast bezwładnie zalec na kanapie. Tego pierwszego nigdy nie żałuję, drugiego - owszem, wspominałam Wam o tym w przygodowym ogłoszeniu. Tak już mam, że wolę dodatkową kawę i nowe wrażenia (niekoniecznie ekstremalne, wystarczy dobry serial), niż powolną regenerację.

No i tak, pasje pasjami, wrażenia wrażeniami, a do tego dochodzi blog, na którym chciałoby się utrwalić choć część z zachwytów i zaskoczeń światem. Spontaniczności sprzyja fanpage Kieszeni na Facebooku - łatwiej mi zamieścić tam zdjęcie z telefonu, mogę opublikować jedno zdanie i jest OK, wielu znajomych woli klikać tam niż tu itd. Choć do obecności Kieszeni na FB podchodziłam z rezerwą, m.in. dlatego, że Facebookiem zajmujemy się w firmie, a blog jest od pracy odskocznią, to jednak z czasem doceniłam wygodę tego narzędzia.

Doceniłam do tego stopnia, że publikuję na profilu Kieszeni nie tylko lakoniczne teksty i pojedyncze zdjęcia, ale i materiały, które wcześniej znajdowały swoje miejsce na blogu, takie jak większe galerie zdjęć. Znacznie łatwiej dodać mi później kolejne fotografie, odświeżając w ten sposób całą serię - aktualizowanie archiwalnego postu w ten sposób nie miałoby sensu. Z tego powodu na FB znalazła się ostatnio sesja typograficzna albo dedykacje dla Torunia.
Autorka ilustracji: Blanca Gomez


piątek, 8 listopada 2013

Plany na piątek

- Muszę odwiedzić rodziców, potem jadę do teściów i brata.
- O, to dużo jeżdżenia przed Tobą.
- Tak, a na koniec do męża. Ale to już w Toruniu. Na komunalnym.

Dziś nausznie zadumane - rozmowa dwóch kobiet, zasłyszana dokładnie tydzień temu.
 Ceramiczne świeczniki z etsy

poniedziałek, 4 listopada 2013

Z zaskoczeniem czy bez

Zdarzają Wam się sytuacje, gdy książka wybrana losowo z regału w księgarni okazuje się fantastyczną powieścią, a długo oczekiwany film ulubionego reżysera rozczarowuje doszczętnie? Dziś moje ostatnie przypadki zderzenia oczekiwań z rzeczywistością.
 
1. Bez zaskoczenia - książka

Pamiętam dokładnie tę niedzielę. Zjadłam śniadanie w Kefirku na toruńskiej starówce (ok. 13, co czyniło ten dzień jeszcze przyjemniejszym), pospacerowałam po bulwarze i wpadłam do Empiku kupić bilety na koncert Czesława-Śpiewającego. Miałam jeszcze ponad godzinę do spotkania z Asią i Arkiem, których miałam odwiedzić na kawie, więc postanowiłam rozejrzeć się po księgarni. "Może wpadnie mi w oko jakieś wdzięczne czytadło, które dziś wieczorem otworzę i od razu wskoczę w inną rzeczywistość..." - zdążyłam pomyśleć, gdy rzuciła mi się w oczy okładka Strażnika tajemnic. 

Aż podskoczyłam z radości! Kate Morton to autorka, która w moim prywatnym rankingu plasuje się w czołówce twórców świetnych czytadeł - opowiadałam Wam o wrażeniach z lektury jej pierwszej powieści, potem buszowałam zawzięcie po Domu w Riverton, by z największymi emocjami przeczytać Milczący zamek (paradoksalnie, na blogu tylko wspomniany). Bez wahania chwyciłam więc drugi z brzegu egzemplarz (wiadomo, zasady obowiązują nawet przy spontanicznych gestach) i popędziłam do kasy!