Na nowy film Morgensterna czekałam z niecierpliwością. Staram się śledzić to, co dzieje się w polskim kinie poza nurtem komedii romantycznych, a i fakt zrealizowania filmu po latach odpoczynku Morgensterna od reżyserii, działał na mnie intrygująco. Słyszałam tu i ówdzie, że Mniejsze zło to kino rozrachunkowe, że bohater staje wobec trudnych wyborów moralnych, a i tytuł (a także czas akcji – lata 80.) pozwalał mniej więcej domyślać się, czego będzie dotyczyła historia.
I zasadniczo wszystko poszło zgodnie z planem. Gdyby nie fakt, że postać głównego bohatera – i jego przedziwne perypetie – wydawały się chwilami tak niewiarygodne, że traciłam zaufanie do całej historii.
Główny bohater – Kamil – to człowiek średniej urody, przeciętnej błyskotliwości, zerowej charyzmy (a za to – nadmiernej pewności siebie) – ale z zupełnie niewiadomych przyczyn, atrakcyjne kobiety lgną do niego jak muchy do miodu;) Najpierw studentka, urzeczona rzekomą znajomością bohatera z Konwickim, następnie asystentka na uczelni, dalej – jej siostra, ordynatorka szpitala psychiatrycznego (w tym przypadku, powiedzmy, motywacja bohaterki była jakoś nakreślona widzowi – chodziło o przypisywaną Kamilowi opinię opozycyjnego poety). W dalszej kolejności nawinęła się aktorka (Magdalena Cielecka) – do której młody polonista wycedził wprawdzie zaledwie parę słów, ale najwyraźniej tak sugestywnych, że zamknął w nich cały swój uwodzicielski kunszt;), później początkująca poetka, gotowa z marszu na "dwa ruchanka"..;) Daję słowo, kiedy na ekranie w epizodycznej roli wystąpiła Bożena Dykiel, też byłam pewna, że zaraz zaprosi bohatera do siebie i zaproponuje koniaczek;) Można by pomyśleć, że lata 80. były erotycznym rajem dla polonistów (po seansie miałam zresztą ochotę zadzwonić do kolegów ze studiów i zapytać, czy przegapiłam jakoś tę ogólnospołeczną tendencję, która być może do dziś przetrwała na filologiach;)
I choć wobec tematu moralnych rozterek wątki erotyczne wydają się nieistotne – to i poza nimi historia głównego bohatera mnie nie porwała. Jeśli chodzi o tzw, kino rozrachunkowe, znacznie bardziej poruszyła mnie choćby Rysa.
Za ogromny atut filmu uważam jednak postaci drugoplanowe. Janusz Gajos w roli ojca Kamila był rewelacyjny, Anna Romantowska jako żona dotrzymywała mu kroku. Lekarz, Krzysztof Kowalewski (i jego "tryperek kapitalistyczny";), Wojciech Pszoniak jako pacjent szpitala psychiatrycznego, ba - nawet Olaf Lubaszenko w grze "dobry i zły policjant" (a raczej – "dobry i zły milicjant") wydawał mi się wiarygodny;) Powiem więcej, Borys Szyc, którego ostatnio miałam po dziurki w nosie, stworzył całkiem udaną kreację. Cały ten zestaw barwnych postaci, budujących tło dla dość jałowego wątku głównego, zdecydowanie uatrakcyjnił seans Mniejszego zła.
Doceniam też sam pomysł – wykreowania postaci, która nie wpisuje się ani w typ nieugiętego opozycjonisty-ideowca, ani cynicznego ubeka. Kamil to "zwykły człowiek", konformista, który nie angażuje się specjalnie w walkę z systemem, ale i nie czerpie z niego większych korzyści. Wydaje się mieć jakieś aspiracje zawodowe, lecz w istocie zależy mu głównie na tym, by prześlizgiwać się z dnia na dzień – unikając wojska, kłopotów na uczelni itp. Można było jednak z tej postaci wycisnąć więcej. Albo przynajmniej – nie dopisywać do niej płaskich romansów;)
- - - - -
P.S. Zapadła mi w pamięć jeszcze jedna scena – reprezentatywna dla kreacji Kamila, więc pozwolę sobie ją przytoczyć;) Otóż dochodzi do spontanicznej schadzki Kamila z aktorką (Cielecka). Bohaterowie padają sobie w ramiona – gdy nagle kobieta odsuwa się i zostawia rozentuzjazmowanego kochanka samemu sobie... Dalej rzecz rozgrywa się następująco:
Ona (zawstydzona): Wybacz... Zachowałam się jak amatorka.
On: ... (nie zaprzecza)
Ona: (nadal zawstydzona, smętnie opuszcza głowę)
On: Ktoś cię skrzywdził?
Ona (ujęta jego przenikliwością): Skąd wiesz?!
On: Jestem pisarzem. Płacą mi za to, żeby wiedzieć.
No doprawdy, błyskotliwy dialog;) To tyle na dziś – do usłyszenia!
I zasadniczo wszystko poszło zgodnie z planem. Gdyby nie fakt, że postać głównego bohatera – i jego przedziwne perypetie – wydawały się chwilami tak niewiarygodne, że traciłam zaufanie do całej historii.
Główny bohater – Kamil – to człowiek średniej urody, przeciętnej błyskotliwości, zerowej charyzmy (a za to – nadmiernej pewności siebie) – ale z zupełnie niewiadomych przyczyn, atrakcyjne kobiety lgną do niego jak muchy do miodu;) Najpierw studentka, urzeczona rzekomą znajomością bohatera z Konwickim, następnie asystentka na uczelni, dalej – jej siostra, ordynatorka szpitala psychiatrycznego (w tym przypadku, powiedzmy, motywacja bohaterki była jakoś nakreślona widzowi – chodziło o przypisywaną Kamilowi opinię opozycyjnego poety). W dalszej kolejności nawinęła się aktorka (Magdalena Cielecka) – do której młody polonista wycedził wprawdzie zaledwie parę słów, ale najwyraźniej tak sugestywnych, że zamknął w nich cały swój uwodzicielski kunszt;), później początkująca poetka, gotowa z marszu na "dwa ruchanka"..;) Daję słowo, kiedy na ekranie w epizodycznej roli wystąpiła Bożena Dykiel, też byłam pewna, że zaraz zaprosi bohatera do siebie i zaproponuje koniaczek;) Można by pomyśleć, że lata 80. były erotycznym rajem dla polonistów (po seansie miałam zresztą ochotę zadzwonić do kolegów ze studiów i zapytać, czy przegapiłam jakoś tę ogólnospołeczną tendencję, która być może do dziś przetrwała na filologiach;)
I choć wobec tematu moralnych rozterek wątki erotyczne wydają się nieistotne – to i poza nimi historia głównego bohatera mnie nie porwała. Jeśli chodzi o tzw, kino rozrachunkowe, znacznie bardziej poruszyła mnie choćby Rysa.
Za ogromny atut filmu uważam jednak postaci drugoplanowe. Janusz Gajos w roli ojca Kamila był rewelacyjny, Anna Romantowska jako żona dotrzymywała mu kroku. Lekarz, Krzysztof Kowalewski (i jego "tryperek kapitalistyczny";), Wojciech Pszoniak jako pacjent szpitala psychiatrycznego, ba - nawet Olaf Lubaszenko w grze "dobry i zły policjant" (a raczej – "dobry i zły milicjant") wydawał mi się wiarygodny;) Powiem więcej, Borys Szyc, którego ostatnio miałam po dziurki w nosie, stworzył całkiem udaną kreację. Cały ten zestaw barwnych postaci, budujących tło dla dość jałowego wątku głównego, zdecydowanie uatrakcyjnił seans Mniejszego zła.
Doceniam też sam pomysł – wykreowania postaci, która nie wpisuje się ani w typ nieugiętego opozycjonisty-ideowca, ani cynicznego ubeka. Kamil to "zwykły człowiek", konformista, który nie angażuje się specjalnie w walkę z systemem, ale i nie czerpie z niego większych korzyści. Wydaje się mieć jakieś aspiracje zawodowe, lecz w istocie zależy mu głównie na tym, by prześlizgiwać się z dnia na dzień – unikając wojska, kłopotów na uczelni itp. Można było jednak z tej postaci wycisnąć więcej. Albo przynajmniej – nie dopisywać do niej płaskich romansów;)
- - - - -
P.S. Zapadła mi w pamięć jeszcze jedna scena – reprezentatywna dla kreacji Kamila, więc pozwolę sobie ją przytoczyć;) Otóż dochodzi do spontanicznej schadzki Kamila z aktorką (Cielecka). Bohaterowie padają sobie w ramiona – gdy nagle kobieta odsuwa się i zostawia rozentuzjazmowanego kochanka samemu sobie... Dalej rzecz rozgrywa się następująco:
Ona (zawstydzona): Wybacz... Zachowałam się jak amatorka.
On: ... (nie zaprzecza)
Ona: (nadal zawstydzona, smętnie opuszcza głowę)
On: Ktoś cię skrzywdził?
Ona (ujęta jego przenikliwością): Skąd wiesz?!
On: Jestem pisarzem. Płacą mi za to, żeby wiedzieć.
No doprawdy, błyskotliwy dialog;) To tyle na dziś – do usłyszenia!
Po obejrzeniu mam bardzo podobne odczucia. Oglądając "Mniejsze zło" widz po paru minutach zaczyna życzyć głównemu bohaterowi śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach (spokojnie mogą pozostać niewyjaśnione) i nie może się doczekać, aż film "przejmą" postacie drugoplanowe.
OdpowiedzUsuń:)
w latach 80-tych byłam we wczesnej podstawówce, ale jakby tak popytać starszych kolegów, to pewnie się okaże, że "to dopiero były czasy" ;)
OdpowiedzUsuńswoją drogą jedyne "kino" na jakie mam ostatnio ochotę to 2012 ;) jesień, panie, jesień ;)
Dolce vita, otóż to! Przejęcie filmu przez postaci drugoplanowe byłoby zaskakującym i bardzo trafionym rozwiązaniem!:) Zresztą, znalazłoby się i więcej kandydatur do takiego rozwiązania, np. serial "Lost";)
OdpowiedzUsuńM., ewidentnie jesień;)
ja mysle, ze ten erotyzm dotyczy w sumie glownie nie lat 89-tych, ale 70-tych i chyba troche w tym wszystkim prawdy akurat jest
OdpowiedzUsuńzycie bylo w zasadzie jalowe, mialkie, rewolucja seksualna dotarla i zwyciezyla
tego bym sie nie czepial
podoba mi sie, ze bohater glowny nie wzbudza ani entuzjazmu, ani poztywnych odczuc
choc tak naprawde jest postacia szalenie pozytywna
wlasnie dlatego, ze sie przelamal
w tym upatruje wartosc tego filmu
Pszoniak w szpitalu akurat w moim przekonaniu jest zbyt papierowym wariatem
porownaj chocby do swira z 12 Monkeys (jesli ogladalas)