poniedziałek, 10 listopada 2014

Bosy dzień niepodległości

Zwykle nie zamieszczam na blogu swoich zdjęć, ale to pochodzi z dnia, który okazał się ważny. Bo zapoczątkował zmianę.
Była połowa lipca, poniedziałkowe popołudnie. Po pracy pojechaliśmy nad jezioro - trochę mżyło, R. prowadził, ja piłam kawę z tekturowego kubka, wywijałam stopami opartymi o kokpit i zastanawiałam się, czy przyjdzie mi tego dnia pływać w deszczu. Gdy dojechaliśmy do Mirakowa, podtoruńskiej miejscowości nad Jeziorem Chełmżyńskim, zastaliśmy pustą plażę - piasek był mokry, niebo jaśniało po przelotnej ulewie, na molo przechadzało się kilka osób w kaloszach (i jeden pies, bez obuwia). Usiedliśmy na ławce, będącej częścią drewnianej drabiny, która łączy molo z niebem, i zajęliśmy się najprzyjemniejszą czynnością na świecie: gapieniem się na wodę.

Patrzyłam na ciemnoniebieskie chmury, zmieniałam przerzutkę myśli na niższą i kreśliłam w głowie plan na kolejne dni w pracy. Następne briefy, następne przetargi, układ urlopów plastyków, zastępstwo dla copywritera, koniec stażu Natalii... Reforma, którą właśnie rozpoczęli właściciele firmy, radykalna, jeśli dojdzie do skutku. Niedziałający klawisz backspace na moim laptopie. Mail od klienta, który dawno się nie odzywał. Dojazd rowerem do pracy (czy nie powinnam na jutro dopompować opon?) i planowane na przyszły tydzień spotkanie z ważnym zleceniodawcą w Warszawie.

I wtedy pomyślałam: a gdyby tak już tego nie robić? Gdyby, po prawie dziesięciu latach zatrudnienia w agencji reklamowej, zrezygnować - w momencie, kiedy jeszcze naprawdę lubię tę pracę? A jednocześnie kiedy czuję, że
zaczynam już trzecie okrążenie na tej samej bieżni?

Na zdjęciu zatem - poza tym, że "rżnę Wertera", jak to zawsze świetnie określała Agatka - zaczynam właśnie hodować myśl o rzuceniu pracy.
Kolejne dwa tygodnie spędziłam na rozważaniu zawodowych dylematów i ostatecznie, w czasie pobytu na festiwalu w Kazimierzu Dolnym, podjęłam decyzję. Dokładnie, pożerając maliny na seansie filmu Czy Noam Chomsky jest wysoki, czy szczęśliwy?

Myślę, że napiszę jeszcze w Kieszeniach o powodach tej zmiany - o tym, co w obecnej pracy przestało zaspokajać mój apetyt, a za czym będę piekielnie tęsknić - na dziś faktem pozostaje, że wróciłam z Kazimierza i powiedziałam szefowi o odejściu. Był początek sierpnia, co oznacza, że mój trzymiesięczny okres wypowiedzenia właśnie dobiega końca - od 1 grudnia nie będę już Dyrektor Kreatywną.

Kiedyś na blogu zamieściłam cykl 13 kroków - fotografii publikowanych co miesiąc, prowadzących do moich trzydziestych urodzin. Na jednej z grafik napisałam o literze "a", którą mam w pokoju w biurze. Cóż... wygląda na to, że wkrótce przebiorę się za przystanek autobusowy.


Trzymajcie za mnie kciuki. Co będzie dalej? Kto wie, może zacznę produkować musztardę. A Wy pamiętajcie - postępujcie w zgodzie ze sobą, w myśl pomarańczowego obrazka w prawej kolumnie bloga!

9 komentarzy:

  1. Brzmi jak początek ciekawej książki.
    To jeszcze raz powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wypuścić z garści wróbla, nie wiedząc nawet gdzie gołąb ląduje? Odważnie!
    Ale trzymam oczywiście kciuki za Ciebie i Twoją karierę zawodową.
    Też planuję zmianę miejsca pracy. Ale po dopiero 3,5 roku. Choć to i tak mój najdłuższy staż w jednym miejscu.
    Wkurza mnie już trochę moja sytuacja, bo czuję, że do tej pracy w której jestem, po prostu nie pasuję. Potrzebuję czegoś w czym mógłbym się twórczo wykazać. Czegoś, gdzie będę mógł z ludźmi bardziej współpracować. Problem polega jednak na tym, że z moją obecną znajomością niemieckiego, raczej muszę o takiej robocie zapomnieć. :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Odważna decyzja. Doświadczenie nauczyło mnie, że zmiany są dobre, nawet jeśli na pewnym etapie może się wydawać, że wcale nie. Zawsze i tak wychodzą na dobre. Ciekawe, dokąd Cię zaprowadzi ta zmiana. I nie sądzę, że przestaniesz być Dyrektor Kreatywną - przecież to jest idealna nazwa na to, co każdy z nas robi z własnym życiem. Kreatywnie nim kierujemy. Jakiekolwiek mamy stanowisko, w nieważne jakiej firmie. Zawsze jesteśmy Dyrektorami Kreatywnymi :) Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładne zdjęcie no i musztarda genialna a przystanek też niczego sobie;-) ciekawe co wymyślisz bo na bank coś fajnego:-) u mnie też małe zmiany:-) oby na dobre...Trzymam kciuki i życzę powodzenia! Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pracuję jako PR-owiec od projektów finansowanych z UE, od 9 lat w jednej firmie. Wyzwań coraz mniej, projekty coraz bardziej męczące, infrastrukturalne, gospodarka wodno-ściekowa, żartując, mówię - "ale kanał":)
    W ostatnim czasie jako freelancer zaangażowałam się w wiele dodających skrzydeł działań, z zupełnie innej bajki i gdyby nie one - w swojej obecnej pracy pewnie bym zwariowała. Twój wpis poruszył czułą stronę, podziwiam, że zrezygnowałaś w momencie, kiedy jeszcze, jak napisałaś, lubisz swoją pracę. I że idziesz za tym, co Ci w duszy gra, to jest ogromna wartość. I odwaga. Przeczytałam i jakoś tak uwierzyłam, że... ja też się kiedyś na nią zdobędę. Dziękuję i mocno trzymam za Ciebie kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze znajdziesz 69 powodów żeby coś zmienić i 96 żeby nie.
    Pamiętasz, ile karatów ma Nadzieja?
    Nie ma radości, kiedy zaczyna brakować przestrzeni i wymiarów.
    To Wielki Wybuch przestrzeni i wymiarów utworzył Wszechświat. A na niebo znów powróciła Betelgeza i Syriusz.
    Trzymam kciuki z całych sił.
    PS. Jeśli Ci się nie powiedzie, zawsze możesz zostać księdzem.
    To byłby dopiero Ewenement...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Wam za serdeczne komentarze. Choć nie odpisywałam, wracam do nich często - są bardzo uskrzydlające!

    OdpowiedzUsuń
  8. Uskrzydlająca jest energia życia z tego wpisu.
    P.S. Do tego te nogi (nie obraź się...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za duża marynarko, dziękuję! Szczególnie za te nogi ;)

      Usuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.