poniedziałek, 9 września 2013

Blue Blanchett

Nie mogłam nie napisać o tym filmie. Ale celowo nie spieszyłam się z formułowaniem opinii, nie notowałam świeżych wrażeń na skrawku papieru (jak mi się zdarza po udanych seansach), nie bawiłam się wyszukiwaniem w Blue Jasmine ulubionych wątków z twórczości Allena. Zamiast tego pozwoliłam nostalgicznej Cate Blanchett zapaść się miękko w moją pamięć, przejść za mgłę innych wrażeń, skąd jednak - jak się okazało - nie przestała mnie przejmować.
Cate Blanchett - bez wątpienia to jej kreacja decyduje o specyficznej atmosferze filmu. Jej szorstko rozpaczliwe spojrzenia, jej nonszalancja podszyta desperacją, jej przywiązanie do wysokich standardów życia, a jednocześnie tęsknota za prostą, niewymuszoną bliskością. Aktorka wciela się w szykowną Jasmine (a właściwie Janette, bo tak brzmi imię, porzucone przez bohaterkę na rzecz wykwintnej Jaśminy), która wskutek malwersacji finansowych męża straciła cały dobytek. W akcie bezradności przyjeżdża do San Francisco, gdzie przez kilka miesięcy dzieli mieszkanie z siostrą. Skromna kawalerka w robotniczej dzielnicy, hałaśliwe dzieci i dalekie od wyrafinowanego stylu Jasmine gusta Ginger wywołują regularne spięcia między kobietami. Jasmine nie traci jednak nadziei i niezmordowanie zakłada swoje garsonki w eleganckich beżach, wypatruje bankietów, na których mogłaby poznać kogoś odpowiedniego i uparcie udowadnia siostrze, że i ta powinna żądać od życia więcej.

Najsilniejsze wspomnienie z Blue Jasmine to właśnie spojrzenie Blanchett, w którym ironia i pogarda krzyżują się z... przepastnym obszarem złudzeń. Równie silnie, jak dopiec siostrze z powodu obcesowego narzeczonego, Jasmine potrafi zapomnieć się w dążeniu za kolejną wizją nowego życia.
Ci, którzy przeczytali tekst do tego momentu, wiedzą już, jak absurdalny jest zabieg dystrybutora, który Blue Jasmine reklamuje jako komedię. To nie jest komedia, moi drodzy, to film obyczajowy, mocno zaprawiony smutkiem; choć owszem, niepozbawiony błyskotliwych dialogów czy zabawnych scen. Obejrzyjcie, zwłaszcza w ramach rzymskich wakacji od poprzedniego Allena. Może właśnie w taki dzień, jak dziś, gdy po mieście jeżdżą autobusy zapłakane deszczem, a w powietrzu unosi się rytm do łezki łezka, aż będę niebieska w smutnym kolorze blue (jasmine).

4 komentarze:

  1. Koniecznie muszę ten film zobaczyć! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś nie przepadałam za filmami Allena, ale z czasem urzekł mnie niezwykły klimat roztaczający się nad każdym z jego obrazów. Teraz czekam z niecierpliwością na kolejne dzieło tego reżysera :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne masz te obrazki w prawej kolumnie bloga! Zwykle czytam Kieszenie w Feedly i dopiero zauważyłam. Po samych tych zdjęciach można by poznać, że to Twój blog :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Widziałam wczoraj. Piękny, choć rzeczywiście smutny. A dla gry Blanchett nie mam słów, genialna po prostu.

    M.B.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.