sobota, 14 września 2013

Trzy recenzje moich przyjaciół (i jedna moja)

Książki na wakacje. Stereotyp mówi, że muszą być łatwe, lekkie i przyjemne, dlatego wielu wydawców w seriach Do walizki czy Pod palemką oferuje historie typu: jedź do Toskanii i odmień swoje życie. Z drugiej strony wciąż pamiętam wypowiedź felietonisty Polityki sprzed paru lat, bodajże Zanussiego, który napisał, że skoro w wakacje jesteśmy wypoczęci, wolni od obowiązków i spokojni - to czy istnieje lepszy czas na celebrowanie Czarodziejskiej góry?

Ja w wakacje lubię odpocząć od ambicji (może zwłaszcza od niej). Urlop jest przyjemnością, więc wybieram książki, które też będą dla mnie źródłem przyjemności - ulubione gatunki i autorów, z którymi nieraz świetnie się bawiłam. Eksperymenty formalne albo stylumacje intelektualne odkładam na... kiedy indziej. OK, nie sięgam po literacki fastfood czy powieści celebrytów, ale też nie czytuję ich i w ciągu roku.

Przed Wami 8 książek, które świetnie się czyta. I czworo recenzentów - Magda, Szaweu Wątroba, R. i ja (brawa dla gościnnych autorów!). Pakiet ze zdjęcia towarzyszył nam w Czarnogórze (wraz z pakietem czterech jugosłowiańskich kotów), wymienialiśmy się nimi na plaży i w samochodzie. Dziś pierwsza część recenzji (tytuły, które na zdjęciu są w kolorze). Zapraszam do dyskusji - goście Kieszeni obiecali włączyć się do dialogu!
Jeffrey Eugenides, Intryga małżeńska
Recenzentka: Magda - czyta najwięcej z nas; szczególnie lubi: reportaże podróżnicze, kryminały, zapętlone powieści o rodzinnych tajemnicach oraz Sekretne życie pszczół. Nie lubi: Masłowskiej, Murakamiego i thrillerów politycznych. W czasie lektury chętnie wyszukuje na globusie państwa, w których toczy się akcja.


Po raz kolejny spotkanie z Eugenidesem pochłonęło mnie bez reszty! Autor przenosi nas do Ameryki początku lat osiemdziesiątych. Madeleine, Leonard i Mitchell właśnie skończyli studia i ciągle niepewni, kim są i czym w życiu chcieliby się zająć, szukają swojej drogi, przeżywają sercowe zawirowania, zmagają się z demonami dzieciństwa.  Brzmi banalnie, ale ciekawy jest sposób w jaki autor snuje opowieść - pokazywanie wydarzeń z perspektywy różnych bohaterów, dzięki czemu zyskują wielowymiarowość, a ich siła jest fajnie stopniowana. Jest to również obraz trochę zagubionego pokolenia, które nie do końca jest pewne, czy nadal bliskie są mu idee kolorowych, wyzwolonych duchowo hipisów.
Ta książka trochę przeniosła mnie w czasie przypominając mi moje własne, nie tak jeszcze dawne :) rozterki absolwenta. Po raz kolejny uświadomiłam sobie również, jak wielki wpływ na to jacy jesteśmy ma nasze dzieciństwo, środowisko, z którego pochodzimy oraz oczekiwania naszych bliskich. Polecam wielbicielom leniwie snutych opowieści o poszukiwaniu tożsamości.

Lars Kepler, Hipnotyzer
Recenzent: Szaweu Wątroba - czyta zrywami; szczególnie lubi: Terry'ego Pratchetta, Pieśń lodu i ognia George'a RR Martina, petunię u Douglasa Adamsa (choć to dawno). Nie lubi (i NIGDY nie praktykuje): czytania powieści niechronologicznie, nawet takich, których każda część, mimo wspólnego bohatera, ma samodzielną fabułę.

Hipnotyzer
to klasyczny przedstawiciel skandynawskich kryminałów, idealny jako beztroska lektura w leniwe, wakacyjne dni. Beztroska - bo czyta się ją błyskawicznie, a kolejne strony właściwie same się pożerają - i to pomimo bardzo brutalnej, ociekającej krwią intrygi.
Książka unika oczywistych rozwiązań, trzyma czytelnika w niepewności, a rozwikłanie zagadki nie powinno nikogo zawieść, choć wiem, że co wybredniejsi czytelnicy narzekali na konstrukcję "epilogu". Jedynym zgrzytem dla mnie
był wątek, który skierował historię niebezpiecznie blisko parapsychologii, czy nawet ożywiania zmarłych. Ten motyw uważam za niezamierzenie komiczny i kompletnie nietrafiony.
Jak w wielu innych szwedzkich kryminałach (przynajmniej tych wydawanych w Polsce) i tutaj na każdym kroku czai się dewiacja, perwersja, kazirodztwo, okrucieństwo, przemoc i bułki cynamonowe z kawą*. Być może ta powtarzalność wpływa na osłabienie efektu szoku u czytelnika i sprawia, że książka jest nieco lżejsza w obiorze, niż było to intencją autorów, a być może efekt ten wywołał szum morza, który czytaniu towarzyszył. Tak, czy owak, jest to wciągające czytadło, któremu warto poświęcić parę dni.

* Co prawda autorzy nie wspominają nic o bułkach, co innego mieli by jeść Szwedzi?

Eduardo Mendoza, Sekret hiszpańskiej pensjonarki
Recenzent: R. - czyta zrywami; szczególnie lubi: kryminały z wątkami politycznymi i historycznymi. Nie lubi: poezji, eksperymentalnej prozy. Namiętnie czytuje też książki książki marketingowe, których wraz ze mną nie recenzuje na naszym blogu ;)

Samozwańczy detektyw-idiota na tropie kolejnej nieprawdopodobnej intrygi, a w tle - wspaniała Barcelona. Tak można określić książkę katalońskiego autora. Nie warto szukać głębokich treści - autor gwarantuje nam znakomitą zabawę słowem (brawa za przekład!) i dużo groteskowych, ale naprawdę zabawnych sytuacji. Barcelona nie jest miastem z pocztówki, a jej mieszkańcom daleko do eleganckich dam i mężczyzn mijanych na reprezentacyjnych ulicach, takich jak Passeo de Gracia.
Główny bohater – rezydent szpitala psychiatrycznego – otrzymuje możliwość rehabilitacji przed społeczeństwem. Wystarczy rozwiązać zagadkę tajemniczego zaginięcia młodej dziewczyny! Jednak ekscentryczny styl dochodzenia do prawdy skutecznie odwraca uwagę od zagadki. Książkę przesiąkniętą ironicznym humorem można traktować też jako satyrę na samorząd Barcelony. Regularnie obrywa się lokalnym urzędnikom, którzy czasem potrafią sparować uderzenie: Brak zaufania do władz publicznych jest endemiczną chorobą tego miasta. – zawyrokował komisarz. Mającą coś wspólnego – zawtórował mu doktor Sugranes – ze stosunkiem ojcowsko-synowskim u klasy niższej. Polecam, choć Przygodę fryzjera
damskiego cenię sobie bardziej.

Marcin Wasielewski, Jutro przypłynie królowa
Recenzentka: ewenement - w tym przypadku to żaden ewenement, mój gust znacie z blogowej półki z książkami.

Nie czytam wielu reportaży książkowych - ba, nie pamiętam, kiedy w ogóle przeczytałam reportaż dłuższy niż z Dużego Formatu. To był błąd - Jutro przypłynie królowa okazało się lekturą nie mniej emocjonującą, niż najlepsze powieści, a fakt, że za narracją stoją fakty, tylko dodawał grozy sytuacji.
Dlaczego grozy? Tematem książki jest osobliwa wyspa Pitcairn na Oceanie Spokojnym, podległa koronie brytyjskiej. Zamieszkuje ją kilkadziesiąt osób, które z dumą podają się za potomków żeglarzy z buntu na Bounty. Pitcairneńczycy stanowią zamkniętą społeczność i zaciekle bronią dostępu do wyspy (autor reportażu użył podstępu, aby przekroczyć granicę Pitcairn). Bronią nie tylko idyllicznych plaż i egzotycznych owoców, ale i przerażającej historii gwałtów, będących na Pitcairn powszechnie akceptowanym obyczajem (!).
Sięgasz po dziewczynę tak, jak sięgasz po pomarańczę, gdy jesteś spragniony - to myśl przewodnia koszmarnych praktyk wpisanych w historię wyspy. Więcej nie zdradzę - warto przeczytać. Tymczasem z artykułu z lipcowego Zwierciadle dowiedziałam się, że Wasielewski nie jest jedynym Polakiem, który ostatnio zajmowali się Pitcairn - dwóch studentów z łódzkiej filmówki przygotowuje dokument na temat wyspy. Według dziennikarki, wyspa ma zostać przedstawiona w nim jako raj na ziemi, bez wzmianek o przemocy. Wyszukałam informacje o tym projekcie - i rzeczywiście, według oficjalnego opisu film ma służyć głównie promocji zapomnianej wyspy, pokazać ją jako przyjazną i ciekawą, służącą wytchnieniem od codzienności. Po lekturze Wasielewskiego taka optyka poraża - ale kto wie, może młodzi łódzcy filmowcy także szykują drugie dno swojej historii?

12 komentarzy:

  1. Czuję, że Eugenides to coś dla mnie. W ogóle ta recenzja najbardziej mi się podoba :) Pewnie dlatego że prawie w 100% podzielam gusta książkowe recenzentki.

    No i kurczę, świetny pomysł na wpis! Parafrazując cytat Magdy: "pokazywanie książek z perspektywy różnych bohaterów, dzięki czemu zyskują wielowymiarowość" naprawdę mi się spodobało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, jakie bzdury ci chłopcy z filmówcy wypisują - aż się zdenerwowałam! Czytałam Wasielewskiego, pamiętam, że wspomnienia dziewczyn z Pitcairn mnie poraziły ,(zwłaszcza przy tej rzeczowej, obiektywnej narracji autora) i nie wiem, jak można w takie miejsce jechać "żeby się oderwać od rzeczywistości".

    Mam nadzieję, że tylko udają i będzie w tym choć próba obiektywizmu. Nie wkurzałabym się, gdyby filmu nie opisywano jako "dokument"..

    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, jestem ciekawa tej konfrontacji. Jeśli usłyszę coś o premierze filmu chłopaków z Łodzi, napiszę w Kieszeniach.

      Usuń
  3. > Co prawda autorzy nie wspominają nic o bułkach, co innego mieli by jeść Szwedzi?

    Szaweu super :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. "Jak w wielu innych szwedzkich kryminałach (przynajmniej tych wydawanych w Polsce) i tutaj na każdym kroku czai się dewiacja, perwersja, kazirodztwo, okrucieństwo, przemoc i bułki cynamonowe z kawą*. Być może ta powtarzalność wpływa na osłabienie efektu szoku u czytelnika i sprawia, że książka jest nieco lżejsza w obiorze, niż było to intencją autorów, "

    To możliwe - w zasadzie po "Dzieciach z Bullerbyn" wszystkie szwedzkie książki, które czytałam, to kryminały. Pełne psychopatycznych morderców i skrywanych tajemnic z przeszłości.

    Potem człowiek jedzie do Sztokholmu i czeka aż wydarzy się coś strasznego. A tam nic, nawet straszliwe imigranckie przedmieście wybudowane na fali dziwacznych eksperymentów społecznych, okazało się bardzo przyjaznym osiedlem, zielonym i dobrze utrzymanym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. > Potem człowiek jedzie do Sztokholmu i czeka aż wydarzy się coś strasznego. A tam nic, nawet straszliwe imigranckie przedmieście wybudowane na fali dziwacznych eksperymentów społecznych, okazało się bardzo przyjaznym osiedlem, zielonym i dobrze utrzymanym.

      Magdalaeno, dzięki Ci za tę relację, bo zawsze się zastanawiałam, jak by wyglądało zderzenie moich mrocznych wyobrażeń z rzeczywistą, swojsko nadbałtycką Szwecją ;)

      Usuń
  5. Dopiero po chwili zauważyłam, że część zdjęcia jest czarno-biała :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Eugenides był moją lekturą wakacyjną, polecam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malino, ja jeszcze mam go przed sobą - dzięki za dodatkową rekomendację.

      Usuń
  7. "Intryga małżeńska"...ach, myślałam, że się rozpłaczę, kiedy się skończyła. Eugenides mnie hipnotyzuje, to samo było przy "Przekleństwach niewinności". A tu dodatkowo moja sentymentalna dusza z radością wspominała Barthesa, Derridę i zajęcia z teorii literatury:)

    "Hipnotyzer" nudził mnie momentami, skróciłabym go o jedną trzecią:).
    Wasielewski wbija w fotel.
    We fryzjerze damskim zadurzona jestem od lat i w moim rankingu również "Przygoda..." jest na prowadzeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciri1971, cieszę się, że lektury nam się zbiegły. Co do "Hipnotyzera" - ja jestem wielką entuzjastką tej powieści. Być może wpływ na to miały osobiste okoliczności lektury, o których wspominałam w recenzji:

      http://kieszeniejakocean.blogspot.com/2012/04/hipnoza-w-odcinkach.html

      ale bardzo dobrze go wspominam i nie skracałabym nic a nic. Jedyne co z czasem, w miarę stygnięcia entuzjastycznych emocji tuż-po-lekturowych, mi się ujawniło, to sceptycyzm wobec zakończenia. Trochę się to wszystko potoczyło zbyt hollywoodzko (o czym zresztą rozmawiałam z ww. recenzentami ;) - ale poza tym, dałam się wciągnąć bez reszty.

      Wasielewski - bez dwóch zdań.

      Usuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.