Czy wspominałam, że właśnie wróciłam z wakacji? ;-) Zacznę od banału – kto jeszcze nie był w Kazimierzu Dolnym, niech szybko nadrobi zaległości. Miasteczko jest urocze – idealnie nadaje się dla wielbicieli długich spacerów... A także miłośników zamków, kultury żydowskiej, oryginalnego ukształtowania terenu czy odgłosu obcasów na kostce brukowej ;-) (Nie wypada mi przeoczyć również pasjonatów cygańskich wróżb oraz komarów ;-)
W sierpniu jednak Kazimierz kusił przede wszystkim miłośników kina.
Na Dwóch Brzegach byłam po raz pierwszy – a wcześniejszą tamtejszą imprezę, Lato Filmów, znam tylko z czasów jej emigracji do Torunia, więc nie zdobędę się na żadne porównania. Festiwal w obecnej postaci jest z pewnością mocno „dwójkowy”, bardzo wyraźnie naznaczony gustem Grażyny Torbickiej (który jednak nie wydaje się zbyt kontrowersyjny, więc gwarantuje szerokie spektrum filmów nagradzanych na międzynarodowych festiwalach) i pewnie trochę zbyt szumnie promowany przez TVP. Nie zmienia to jednak faktu, że jadąc do Kazimierza na kilka dni – niezobowiązująco, z zamiarem oswojenia miasta i oddania się błogim przyjemnościom kinomaniactwa – można spędzić czas naprawdę przyjemnie.
Wspaniale było spacerować niespiesznie z seansu na seans, wylegiwać się na bulwarze nad Wisłą (choćby nawet z widokiem na Dziunię ;-) czy beztrosko przeglądać książki na kanapach Cafe Kocham Kino. Bez cienia myśli o pracy... ;-) Oglądanie, a raczej – słuchanie, The Wall w kazimierskim zamku, z sierpniowymi gwiazdami nad głową, to również niezapomniane przeżycie.
W samym repertuarze Dwóch Brzegów można było wyszperać kilka perełek (z pewnością będę do nich wracać na blogu), choć oczywiście zdarzały się filmy w moim odbiorze zupełnie bezbarwne (przy niektórych – tak, jak czasem przy współczesnych powieściach – nie mogłam powstrzymać się od myśli, że... zbyt łatwo teraz zrealizować film ;-)
Inspirujące były niektóre spotkania z twórcami (bardzo sympatyczne wrażenie zrobił na mnie Andrzej Bart, świetna była rozmowa z Krystyną Jandą i Jerzym Radziwiłłowiczem po projekcji Przesłuchania itd.) czy innymi silnymi osobowościami – jak Janina Ochojska (nieustannie podziwiam ją za konsekwencję i pozbawiony fajerwerków, a zaraźliwy optymizm). W tym miejscu proszę przerwać lekturę i szybko wysłać sms :-)
Przyznam jednak, że po tych spotkaniach – czasem bardziej niż sami artyści – w pamięci wyryli mi się przedstawiciele gatunku „Wpaść na imprezę, przecisnąć się szturmem do pierwszego szeregu, natychmiast zacząć gorączkowo robić zdjęcia, machając aparatem przed oczyma innych gości, po czym... (uwaga, tu następuje część zaskakująca, bo wcześniejsze zachowania – bądźmy szczerzy – były całkiem zwyczajne ;-) bezceremonialnie i hałaśliwie przecisnąć się do wyjścia". Bo kto by przecież wytrzymał do końca tak nudnego spotkania?!” ;-)
Dobrą ilustracją wydaje mi się fragment rozmowy telefonicznej, zasłyszanej w Kazimierzu:
Tak, na festiwalu jesteśmy... Nie, filmów nie oglądamy – ale Karol ma zdjęcie z Torbicką! ;)
Tymczasem – z racji powrotu do rzeczywistości, czyli ponownego zanurzenia w branży reklamowej – kilka słów o spotach sponsorów festiwalu. Wierzcie mi, jeśli film promocyjny nadawany jest przed KAŻDYM seansem, warto poświęcić jego przygotowaniu nieco czasu. W przeciwnym wypadku skutecznie zniechęci do marki nie tylko grupę docelową, ale każdą Bogu ducha winną jednostkę, która przypadkiem znajdzie się na sali kinowej ;-)
Zrozumieli to przedstawiciele PGE, którzy przygotowali kilka prostych animacji, nawiązujących do branży energetycznej, ale jednocześnie – do klasyki kina (spoty możecie zobaczyć tutaj). Widzowie - znużeni rutyną innych reklam - przyjmowali animacje PGE jako zabawny przerywnik, przymrużenie oka skierowane do kinomaniaków – przy pierwszej emisji nawet nagrodzili spoty brawami. Koszt realizacji takich animacji z pewnością nie był wysoki – a do sukcesu wystarczył tylko pomysł (czyli: 1. aluzje do znanych filmów – podkreślenie związku sponsora z konkretnym festiwalem, 2. przygotowanie animacji w kilku wariantach, aby zbyt szybko się nie opatrzyły).
Tematu nie załapała jednak zupełnie firma XEROX, której spoty – zgrzebnie dubbingowane i dramatycznie niezabawne – do dziś budzą we mnie zgrzytanie zębów. Doprawdy, lepiej by było dla marki XEROX, gdyby firma ograniczyła swój udział w organizacji festiwalu do drukowania – notabene sympatycznej – gazetki Głos dwubrzeża ;)
Kończąc temat reklamowy, dodam, że bardzo chętnie zobaczyłabym w przyszłym roku wśród sponsorów festiwalu markę OFF;-) Niestety, komary skutecznie odbierały urok plenerowym seansom na Dwóch brzegach. Poza tym takie przedsięwzięcie marketingowe udałoby się producentowi OFF-a całkiem zgrabnie przeprowadzić - cóż bardziej celnego, niż wzbogacenie programu Dwóch Brzegów o pasmo filmów OFF-owych? ;-)
A na koniec prywata – ostatnie zdjęcie wykonane w Kazimierzu (uśmiech wyraża czar wspomnień z festiwalu i błogą nieświadomość, że nadchodząca podróż okaże się 8-godzinna ;-). Oby wkrótce nadarzyła się okazja, by zrobić kolejne...
W sierpniu jednak Kazimierz kusił przede wszystkim miłośników kina.
Na Dwóch Brzegach byłam po raz pierwszy – a wcześniejszą tamtejszą imprezę, Lato Filmów, znam tylko z czasów jej emigracji do Torunia, więc nie zdobędę się na żadne porównania. Festiwal w obecnej postaci jest z pewnością mocno „dwójkowy”, bardzo wyraźnie naznaczony gustem Grażyny Torbickiej (który jednak nie wydaje się zbyt kontrowersyjny, więc gwarantuje szerokie spektrum filmów nagradzanych na międzynarodowych festiwalach) i pewnie trochę zbyt szumnie promowany przez TVP. Nie zmienia to jednak faktu, że jadąc do Kazimierza na kilka dni – niezobowiązująco, z zamiarem oswojenia miasta i oddania się błogim przyjemnościom kinomaniactwa – można spędzić czas naprawdę przyjemnie.
Wspaniale było spacerować niespiesznie z seansu na seans, wylegiwać się na bulwarze nad Wisłą (choćby nawet z widokiem na Dziunię ;-) czy beztrosko przeglądać książki na kanapach Cafe Kocham Kino. Bez cienia myśli o pracy... ;-) Oglądanie, a raczej – słuchanie, The Wall w kazimierskim zamku, z sierpniowymi gwiazdami nad głową, to również niezapomniane przeżycie.
W samym repertuarze Dwóch Brzegów można było wyszperać kilka perełek (z pewnością będę do nich wracać na blogu), choć oczywiście zdarzały się filmy w moim odbiorze zupełnie bezbarwne (przy niektórych – tak, jak czasem przy współczesnych powieściach – nie mogłam powstrzymać się od myśli, że... zbyt łatwo teraz zrealizować film ;-)
Inspirujące były niektóre spotkania z twórcami (bardzo sympatyczne wrażenie zrobił na mnie Andrzej Bart, świetna była rozmowa z Krystyną Jandą i Jerzym Radziwiłłowiczem po projekcji Przesłuchania itd.) czy innymi silnymi osobowościami – jak Janina Ochojska (nieustannie podziwiam ją za konsekwencję i pozbawiony fajerwerków, a zaraźliwy optymizm). W tym miejscu proszę przerwać lekturę i szybko wysłać sms :-)
Przyznam jednak, że po tych spotkaniach – czasem bardziej niż sami artyści – w pamięci wyryli mi się przedstawiciele gatunku „Wpaść na imprezę, przecisnąć się szturmem do pierwszego szeregu, natychmiast zacząć gorączkowo robić zdjęcia, machając aparatem przed oczyma innych gości, po czym... (uwaga, tu następuje część zaskakująca, bo wcześniejsze zachowania – bądźmy szczerzy – były całkiem zwyczajne ;-) bezceremonialnie i hałaśliwie przecisnąć się do wyjścia". Bo kto by przecież wytrzymał do końca tak nudnego spotkania?!” ;-)
Dobrą ilustracją wydaje mi się fragment rozmowy telefonicznej, zasłyszanej w Kazimierzu:
Tak, na festiwalu jesteśmy... Nie, filmów nie oglądamy – ale Karol ma zdjęcie z Torbicką! ;)
Tymczasem – z racji powrotu do rzeczywistości, czyli ponownego zanurzenia w branży reklamowej – kilka słów o spotach sponsorów festiwalu. Wierzcie mi, jeśli film promocyjny nadawany jest przed KAŻDYM seansem, warto poświęcić jego przygotowaniu nieco czasu. W przeciwnym wypadku skutecznie zniechęci do marki nie tylko grupę docelową, ale każdą Bogu ducha winną jednostkę, która przypadkiem znajdzie się na sali kinowej ;-)
Zrozumieli to przedstawiciele PGE, którzy przygotowali kilka prostych animacji, nawiązujących do branży energetycznej, ale jednocześnie – do klasyki kina (spoty możecie zobaczyć tutaj). Widzowie - znużeni rutyną innych reklam - przyjmowali animacje PGE jako zabawny przerywnik, przymrużenie oka skierowane do kinomaniaków – przy pierwszej emisji nawet nagrodzili spoty brawami. Koszt realizacji takich animacji z pewnością nie był wysoki – a do sukcesu wystarczył tylko pomysł (czyli: 1. aluzje do znanych filmów – podkreślenie związku sponsora z konkretnym festiwalem, 2. przygotowanie animacji w kilku wariantach, aby zbyt szybko się nie opatrzyły).
Tematu nie załapała jednak zupełnie firma XEROX, której spoty – zgrzebnie dubbingowane i dramatycznie niezabawne – do dziś budzą we mnie zgrzytanie zębów. Doprawdy, lepiej by było dla marki XEROX, gdyby firma ograniczyła swój udział w organizacji festiwalu do drukowania – notabene sympatycznej – gazetki Głos dwubrzeża ;)
Kończąc temat reklamowy, dodam, że bardzo chętnie zobaczyłabym w przyszłym roku wśród sponsorów festiwalu markę OFF;-) Niestety, komary skutecznie odbierały urok plenerowym seansom na Dwóch brzegach. Poza tym takie przedsięwzięcie marketingowe udałoby się producentowi OFF-a całkiem zgrabnie przeprowadzić - cóż bardziej celnego, niż wzbogacenie programu Dwóch Brzegów o pasmo filmów OFF-owych? ;-)
A na koniec prywata – ostatnie zdjęcie wykonane w Kazimierzu (uśmiech wyraża czar wspomnień z festiwalu i błogą nieświadomość, że nadchodząca podróż okaże się 8-godzinna ;-). Oby wkrótce nadarzyła się okazja, by zrobić kolejne...
o, się zdziwiłem... czyli komentarz bardziej merytoryczny: fajny masz kapelusz.
OdpowiedzUsuńAaach! Aż chce się pojechać!:-)
OdpowiedzUsuń