środa, 8 maja 2013

Dwie Barcelony

Barcelona w słońcu to zupełnie inne miasto, niż Barcelona w przenikliwym chłodzie i deszczu. Ruchliwe ulice, rozmaitość atrakcji turystycznych, muzea, zabytki, restauracje... Wszystko to przy jesiennej pogodzie traktowane jest zadaniowo – nie sposób robić zdjęć w ulewie ani podziwiać panoramy miasta pogrążonego w szarościach i mgle. Zwiedzanie Barcelony bez słońca pozbawione jest tej rozkosznej spontaniczności, swobody braku planu, bo „gdziekolwiek pójdziemy, i tak będzie pięknie” twarz w słońcu można grzać zarówno pod Sagradą Familią, jak i w uliczkach nadmorskiej Barcelonety. Brak słońca zmusza, by być zdyscyplinowanym; w zimnie trudno gdziekolwiek się zasiedzieć, bo wiatr i ostry deszcz bezlitośnie wypędzają nas z plaży. 
Ostrzeżenie o wypadkach drogowych, obecne przy prawie każdym przejściu dla pieszych

Tymczasem słońce wprawia stolicę Katalonii w ruch. Budzi ulicznych grajków, malarzy-amatorów, śpiewaków flamenco, wypełnia kawiarnie zapachem kawy, a restauracje apetyczną wonią grillowanych warzyw (R. powiedziałby – steków). Słońce wydobywa bajeczne kolory mozaik Gaudiego, będące przy pochmurnym niebie w stanie przykurzonym i nieaktywnym. Słońce rozpala barwy przyrody – turkus morza, złoto piasku, zieleń liści platanów. Jest warunkiem praktykowania tej cudownej kultury kulinarnej, która skłania do spotkań przy obiedzie trwających do 23. Słońce otwiera portal do innego miasta. Mnoży, rzecz jasna, również turystów, ale to skutek uboczny możliwy do wybaczenia.

Cieszę się, że miałam okazję zobaczyć Barcelonę także z tej strony, przez drugą część naszej podróży. Bez tego doświadczenia miasto zostałoby w mojej pamięci jako... jesienna Warszawa nad morzem. Tymczasem było pięknie!
Jeden z fantazyjnie wytłuczonych deseni w Parku Guell.
Uliczka przy katedrze św. Eulalii
Jaszczur - słynny gospodarz Parku Guell i pomarańcze w Poble Espanol


Roztańczone souveniry
Witraż z kościoła Santa Maria del Mar, mozaiki Gaudiego, kamieniczne cuda, charakterystyczna nawierzchnia pod naszymi stopami... Rozeta parasola i rozeta Parku Guell.
ROZKOSZE DLA OCZU
Nade wszystko – architektura. Fantazyjne kamienice (w tym szalone kreacje Gaudiego), strzeliste okiennice, secesyjne szyldy, np. w aptece przy Rambli... Detal, który skradł mi serce: płytki ceramiczne zdobiące balkony... od spodu. I znacznie więcej wspaniałej ceramiki, o której wspominałam już tutaj. Panoramy miasta – ze wzgórza Montjuic czy z wieży katedry w Barcelonie. Strzelista figura Sagrady Familii, kościoła nieukończonego od ponad 100 lat. Żywiołowi tancerze i tancerki flamenco (!). Muzeum Picassa – białe, przestronne sale pięknie kontrastujące ze stylową kamienicą, w której mieści się instytucja. Morze (czyli na-wodę-się-gapienie, edycja śródziemnomorska). Oryginalne miasteczko Poble Espanol, gromadzące kopie najbardziej charakterystycznych budynków z różnych regionów Hiszpanii – misterna i stylowa inscenizacja. Bogactwo uliczek, placów, zaułków... I wszystkie inne zjawiska, które możecie zobaczyć na zdjęciach.
 
LUDZIE
Ogólnie wśród Hiszpanów czułam się jak ryba w wodzie. Mówią głośno, uśmiechają się szeroko, gestykulu – ba! gdyby jeszcze potykali się lub strącali różne przedmioty, czułabym pełną jedność! (Choć patrząc na dzieła Gaudiego, wnioskuję, że sporo tych filiżanek natłukł). Mieliśmy to szczęście, że podczas 7 dni w Barcelonie spotkaliśmy się z kilkorgiem znajomych z Hiszpanii oraz moją koleżanką z Polski, która w Hiszpanii popycha naprzód światową naukę (Sylwiastko, raz jeszcze dziękuję za zaopiekowanie się zbłąkanymi wędrowcami w pierwszy dzień!).
Jordi i Monica pokazali nam urocze Sant Cougat i próbowali zawieźć do wesołego miasteczka Tibidabo (niestety nieczynnego – czy wspominałam, że lało? ;-). Enrique zabrał nas na mecz na Camp Nou (FC Barcelona – Bayern Monachium; nuda ogólnie, co zrobić). Z Danielem spędziliśmy relaksujący poranek w Sitges. Rozmawialiśmy o życiu w Barcelonie, o podróżach, kuchni (jakżeby inaczej!), kryzysie i rekordowym bezrobociu w Hiszpanii, wrażeniach naszych przyjaciół na temat Polski i Polaków, nauce języków... Bezcenne! Z przyjemnością nagadałam się po angielsku, czego od dawna nie miałam okazji praktykować.
  
KUCHNIA
Nie ukrywam, ta kategoria stanowiła bardzo ważną część naszej podróży (zreszstanowi zawsze). Przede wszystkim urzekła nas tradycja kulinarna Hiszpanii, nawyk radosnego stołowania się na mieście bez względu na wiek, płeć czy status społeczny. Próbowaliśmy z R. przypomnieć sobie, ilu znamy ludzi w Polsce z pokoleń starszych od nas, którzy regularnie odwiedzaliby restauracje, traktując to jako codzienny zwyczaj, a nie – odświętną wyprawę. Wynik bardzo niski. Podobnie, jeśli chodzi o pracę w knajpkach tam tapas bar prowadzony przez trzech roześmianych 50-latków jest normą, u nas pracownik restauracji w tym wieku spotykany jest rzadko, a jeśli już, to w przygnębiającej scenerii budki z kebabem. Bez entuzjazmu, bez pasji gotowania, bez otwartości na klientów.
Jakie kulinarne wspomnienia pozostają żywe do dziś? Aromatyczne bakłażany, zielona papryka, pomidory, szparagi... Pyszne tapasy, czy to w postaci przekąsek (jak migdały z serem w El Vaso de Oro), czy w formie minikanapek z dziesiątkami farszy, jak w Golfo de Bizkaia. Burgery w sympatycznej knajpce nieopodal naszej kwatery. Czekoladowy deser w Sant Cougat, a później lody, najczekoladowsze z czekoladowych. Pizza przy Rambli w wyczerpujący, deszczowy dzień. Gorące espresso. Czereśnie z targu La Boqueria. Wreszcie sangria i cava hiszpańskie wino musujące. (Leitmotiv naszych rozmów: R., który nie pija kawy, mówiący: Może zamówimy kawę? i ja, nabierająca się za każdym razem, że przekonał się do espresso). 
Jak widać (w lewym dolnym rogu) Woody Allen
ma zakaz wstępu do wielu obiektów w Barcelonie!
TRANSPORT
Do poruszania się po Barcelonie zdecydowanie polecam metro – niezawodne, znakomicie oznaczone, dające nawet zbłąkanym wędrowcom okazję, by odnaleźć się na trasie. Pomysłowym rozwiązaniem jest zakup w Barcelonie biletu całodziennego na 10 przejazdów – kosztuje to 10 euro (pojedynczy bilet - euro) i daje możliwość podróżowania wszystkimi środkami komunikacji miejskiej. Co ważne, z jednego biletu mogą korzystać dwie osoby (tak było w naszym przypadku), dzieląc te 10 przejazdów między siebie.
Polecam też autobusy, które inaczej, niż metro umożliwiają podziwianie miasta podczas jazdy, są jednak mniej przyjazne turystom (nie zawsze wyświetla się następna stacja lub punkt trasy, wskutek czego kiedyś, zmierzając na Plac Kataloński, dotarliśmy do położonej kawał dalej Horty ;) Ciekawostka: do autobusów w Barcelonie wsiadamy tylko przednimi drzwiami, a wolę opuszczenia pojazdu sygnalizujemy przyciskiem przed właściwym przystankiem (co trudne, kiedy nie wie się, który przystanek jest następny ;)
Z innych środków komunikacji polecam rikszę rowerową (jako ciekawostkę) oraz, rzecz jasna, nogi. Na każdym kroku można znaleźć wypożyczalnie rowerowe, popularne wśród turystów. Stosunkowo niedrogie są taksówki, ale uwaga – nie spotkaliśmy taksówkarza, który mówiłby po angielsku. Żaden, ani słowa, ni w ząb, nawet na postoju przy dworcu. Niestety nie udało nam się pojechać kolejką na wzgórze Montjuic, pechowo trafiliśmy na awarię.

INNE CIEKAWOSTKI
  • uprzejmość rowerzystów na ścieżkach rowerowychserdeczności, podziękowania, ustępowanie z drogi
  • samochodowa anarchia na jezdni byliśmy świadkami, gdy pewien kierowca, próbując znaleźć miejsce parkingowe, stukał samochód stojący przed nim (!) nasz przyjaciel-Hiszpan nie był tym ani trochę zaskoczony (dziwiły go tylko nasze reakcje)
  • bilet wstępu do Muzeum Czekolady – w formie małej... tabliczki czekolady
  • brzmienie katalońskiego, podobno zbliżone do polskiego, które powoduje, że Hiszpanie nazywają Katalończyków Polacos
  • bele materiału w niebiesko-bordowe pasy FC Barcelona w sklepie z tkaninami
  • ograniczona ekspresja kibiców FC Barcelona w porównaniu z żywiołową reprezentacją Hiszpanii (którą pamiętam z EURO 2012) – styl kibicowania potwierdzony przez zagorzałego fana drużyny
  • różne zakątki z powieści Cień wiatru
  • T-shirt niemieckiego kibica Bayernu Monachium z nadrukowanym nazwiskiem... Lewandowski (czyli marzenie o transferze wcielone już w firmową koszulkę)
  • relatywizm w odczuwaniu chłodu kiedy ja przechodziłam boso po schodach przy plaży w Sitges, mijały mnie Hiszpanki... w kozakach.
MINUSY
Tylko dwa: wysokie ceny (wierzcie mi, niezależnie od tego, ile postanowicie przeznaczyć na pobyt w Barcelonie, przekroczycie tę kwotę) oraz tłumy, utrudniające poruszanie się po mieście. Poza tym cudnie!
 To ten autobus wywiózł nas na wygwizdowo! Obok piwo Estrella na plaży, przy której mieszkaliśmy.
 Uliczka, w której mieścił się Cmentarz Zapomnianych Książek z Cienia wiatru Zafona
 Odporny na politykę - a w tle demonstracja na 1 maja
 W tym domu mieszkała bohaterka Wszystko o mojej matce Almodovara. Obok pyszne tapasy.
 Od góry od lewej: książka o ładnej okładce i książka o trafnym tytule; fragment katedry; kibice Bayernu w dniu meczu; sprzedawcy w Parku Guell - parasole były co chwilę składane na widok dyżurujących radiowozów.
 Kawaler w porcie i obserwator 1-majowej demonstracji.


P.S. Wkrótce druga porcja wrażeń – z wycieczek poza Barcelonę, do Sitges (słynącego ze swobody obyczajowej), Girony (która jest czymś znacznie więcej, niż miejscem popularnej przesiadki z samolotu do autobusu do Barcelony) i Figueres (skojarzenia z Figą tym razem przypadkowe - tu rządzi Salvador Dali). Będzie... barwnie!

13 komentarzy:

  1. Wooow, ale reportaż! Zaraz nalewam sobie kubeł sangrii ;) i czytam. A już teraz muszę powiedzieć, że te szalone mozaiki Gaudiego świetnie się wpisują w klimat Kieszeni!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że znajdziesz coś o Almodovarze :) Fajne zdjęcia, powiększam i wpatruję się...

    OdpowiedzUsuń
  3. oj zgłodniałam czytając akapit żywieniowy, a już umyłam zęby ;) no i zazdroszczę uroków Barcelony, jedno z tych miejsc, które marzy mi się zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kapitalna Barcelona, zdjęcia i opis:) czuję, że naprawdę to miasto jest mi bliskie:) Wspaniała inspirująca podróż

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle masz oko do malowniczych szczegółów :-)
    Kurczę, muszę gdzieś pojechać...

    PS. Mnie się udało nie przekroczyć budżetu - cudem, ale jakoś :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olgo Cecylio, co do oka - dziękuję, przy -5 dioptriach to szczególny komplement!

      A zdyscyplinowanego portfela gratuluję :)

      Usuń
  6. Woody Allen :)) NAwet w Barcelonie go znajdziesz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fantastyczna relacja! Fajnie zobaczyc miasto, w ktorym sie mieszka, z innej perspektywy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystko fajne, nawet bardzo, ale ani słowa o spektaklu muzycznym, w którym grały również światło i woda, o fontannie, na wspomnienie której moje serce bije radośniej? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spektakl, w którym grały światło i woda... Latarnie uliczne w deszczu? ;) Do fontanny niestety nie dotarłam - musi zaczekać na kolejną podróż.

      Usuń
  9. Dzięki Wam za wszystkie serdeczne słowa! I trzymam kciuki, żeby Wasz podróżniczy apetyt szybko został zaspokojony :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna relacja! Woody Allen rzadzi;-) pięnke mozaiki i twoje kalosze:-) czekam na kolejny podróżniczy wpis. Serdeczne pozdrowienia!
    Ps. jednak ten szablon jest bardziej przyjazny dla czytelników szczególnie tych komentujacych;-)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.