niedziela, 9 czerwca 2013

Miasto, mama, maszyna

Za mną absolutnie relaksujący weekend. Jakby stworzony na 4. urodziny Kieszeni, które dziś przypadają, choć spędzony z dala od wirtualnego świata.

Kilka dni temu R. oznajmił, że na sobotę i niedzielę wyjeżdża służbowo do Gdańska. Wiedzieliśmy, że ma zarezerwowany nocleg i 48 godzin przeznaczonych na pracę, ale... "Może pojedziemy razem" - powiedział R. - "Znajdziemy Ci jakąś kwaterę w Sopocie lub Gdańsku, spędzisz tam weekend, a w niedzielę zgarnę Cię do domu".

W to mi graj! Początkowo zamierzałam pojechać sama - zwłaszcza że w Trójmieście spędziłam kiedyś cudowny, jednoosobowy tydzień, opiekując się mieszkaniem i psem koleżanki. Wtedy po raz pierwszy przemaszerowałam z Gdyni Orłowo do Sopotu, po raz pierwszy kursowałam sama SKM-ką, a nade wszystko poznałam Gdańsk powszedni, spacerując po nim o przedziwnych porach i z dala od najczęściej wydeptywanych ścieżek, czując się incognito, tak, jak lubię.

Po chwili stwierdziłam jednak, że zabiorę ze sobą pewną zaprzyjaźnioną osobę (jeśli zechce) -  z którą z przyjemnością spędzam czas, a która, wiem z pewnych źródeł, dawno nie była nad morzem. Miałam przeczucie, że zapomniała, jak czarujący potrafi być Bałtyk, a stanowczo zasługiwała na spędzenie z nim kilku godzin.

Moja mama. Dobrych parę lat temu uświadomiłam sobie - a w gruncie rzeczy myślałam tak zawsze, z krótkim epizodem innego widzenia świata w burzliwym nastolęctwie - że mama to nie postać z innej planety, przypadkiem wpisana w moją codzienność, to nie instytucja, z którą okazjonalnie wymienia się kurtuazyjne uwagi albo do której dzwoni się z poczucia zobowiązania, lecz żywy, pełen emocji człowiek. Co więcej, człowiek, który - w tym przypadku - jest inteligentny, wrażliwy, ma ogromne poczucie humoru i niegasnącą ciekawość świata. A to wcale nie oczywiste.

A więc pojechałyśmy! A w Gdańsku dotarłyśmy tramwajem na Stogi, gdzie morze zrobiło swoje (czytaj: najpierw przebudziło nas z odurzenia aromatem współpodróżnych, dla których istnieje wiele aktywności na H ciekawszych niż higiena, a następnie ukołysało szumem i ciepłą wodą), wypiłyśmy kilka kaw nad Motławą, pospacerowałyśmy ulicami Gdańska - pozostając w nieustannym zachwycie nad przedprożami kamienic, rzeźbionymi tak różnie i zaskakująco, a jednak tak spójnymi i bajecznymi; wypaliłyśmy garść papierosów (piszę śmy, żeby mamie było raźniej). I zjadłyśmy śniadanie na Mariackiej, na szczycie schodów jednej z niepowtarzalnych kamienic, w której miałyśmy szczęście nocować.

Mówię Wam, weekend z mamą to świetna sprawa. Przechwyćcie pomysł i zabierzcie gdzieś swoje mamy, jeśli macie to szczęście, że są jeszcze z Wami. Warto poświęcić czas, żeby lepiej je poznać. A z innej beczki - po raz kolejny potwierdziła się moja teoria, że weekend spędzany na wycieczce trwa co najmniej dwa razy dłużej, pozwala przewietrzyć głowę, wypocząć w sposób nieosiągalny w oswojonej rzeczywistości. Nowe wrażenia, nowe miejsca, zapachy, obrazy mają magiczne działanie, ot co.


I nagle sarna.

A po powrocie, jako, że R. musiał znów zająć się pracą przed Jutrzejszym Ważnym Dniem, popędziłam na rower i przemierzyłam wszystkie ulice toruńskiego osiedla Wrzosy. Zarówno te, które zachęcały mnie nazwami (Storczykowa, Liliowa, Kameliowa), jak i te stworzone dla Grzegorza Brzęczyszczykiewicza (Przylaszczkowa). A błądząc tak leniwie i mijając wyjątkowo dużo kotów, a prawie żadnych ludzi, doszłam do wniosku, że właściciele przepastnych willi wypełniających Wrzosy spędzają całe dnie przed telewizorami, bo nikogo (NIKOGO) nie było w żadnym z pięknych ogrodów. Na huśtawkach, trampolinach, pod pergolami - nikogo. Cóż, może dłużej niż ja zostali w Trójmieście...

Następnie przyszła trzecia, niemniej bajeczna, część dnia - kanikuła na balkonie. Najpierw z książką, kawą i kotami u stóp (3xK), gdy tradycyjnie siedziałam oparta o balustradę, grzejąc nogi na ścianie i słuchając zabaw dzieci, następnie - z winem (i przez dwa kwadranse z laptopem, gdy powstawała ta notka). Tak relaksuję się do tej chwili... gdy ktoś z naprzeciwka wysyła mi typograficzne sygnały! Miłego wieczoru, Kieszeniarze - weekend jeszcze się nie skończył!
 Specjalnie dla Justynki - tak wygląda mój drugi kot! Na pierwszym planie (wyżej podpisana) medialny demon - Figa Lolobrigida, na drugim - elitarna Klara.

Jak widać, czytam Camillę Lackberg.
 E.

P.S. Maszyna z tytułu to oczywiście rower.
P.S.2 Mój brat właśnie leci do Brazylii. To jest dopiero w innej filiżance!

14 komentarzy:

  1. Jak tam przepięknie! Już nawet nie pamiętam jak pięknie tam jest <3

    OdpowiedzUsuń
  2. przepiękne zdjęcie, zakochałam się w tym miejscu

    OdpowiedzUsuń
  3. Jadę do Gdańska na początku sierpnia - to rzeczywiście piękne miasto :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy Ewenement mógłby wrzucić więcej zdjęć swojego balkonu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdańsk rzeczywiście jest zachwycający - jeśli macie w najbliższym czasie wolny weekend, zachęcam, żeby wpaść, bo ulice nie są jeszcze zbyt zatłoczone. My z mamą spacerowałyśmy swobodnie, w każdej kafejce, która wpadła nam w oko, znajdowałyśmy miejsce, a i zdjęcia dało się robić bez manewrów między przechodniami. Warto korzystać.

    Zośko, planuję zrobić sesję po paru drobnych szlifach - zaglądaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem przywiązana do terminu, bo wybieram się na Cirque du Soleil. Miasto zwiedziłam dość dogłębnie w 2006, kiedy spędziłam tam ponad tydzień - a na wypad weekendowy trochę mam za daleko, 12 godzin w jedną stronę ;-)

      Usuń
  6. Droga ewenement, czy Kieszenie dużo zamieszczają na Facebooku? Bo wciąż się waham, czy założyć tam konto (wiem, rychło w czas :P) i robię rekonesans, ile moich ulubionych blogów jest tam obecnych.

    Fiolka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fiolko, dość dużo. Od kilku miesięcy fanpage Kieszeni jest dla mnie wygodnym przedłużeniem bloga - to tam zamieszczam krótkie teksty czy pojedyncze obrazki (np. rozmowy zasłyszane w autobusie).

      One nigdy nie trafią na bloga, bo są zbyt krótkie na notkę, ulotne - publikuję je z komórki w momencie odkrycia, taki ich krótki i impulsywny żywot. Na FB pojawiają się też zawsze linki do nowych wpisów na blogu.

      Tyle, jeśli chodzi o Kieszenie - teraz pozostało Ci przejrzenie całej reszty Facebooka, by ocenić, czy warto :) Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Piękne zdjęcia i słodkie kotki :)

    OdpowiedzUsuń
  8. naprawdę cudowne zdjęcia *.* zakochałam się.

    ps. zapraszam do mnie: http://wrazliwa-na-twoj-dotyk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdańsk piękny! Wybieram się na początku lipca, pierwszy raz byłam dawno, więc słabo pamiętam szczegóły, dlatego ciekawie będzie odwiedzić to miasto jeszcze raz :)
    A Camilli Lackberg co czytasz i jak się podoba?

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki za komentarze do zdjęć.

    Turkawko, wybierasz się może na Openera? Co do Camilli Lackberg - ostatnio czytałam "Latarnika", ale za mną kilka tomów, których nie recenzowałam na blogu i nasuwa mi się parę wrażeń z całości... Chyba skrobnę jutro parę zdań, wraz z recenzją filmu Coppoli :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzięki za ten wpis! :) Przeczytałam go czas jakiś temu, i doprowadził mnie do decyzji, aby tydzień temu zabrać moją Mamę na długi weekend nad jezioro, jednocześnie samej odłączając się na chwilę od wszystkiego tego, co popędza i popycha na codzień. Było wspaniale, prawdziwie, szczerze i na nowo. Najlepszy pomysł tych wakacji! Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matyldo, wzruszyłaś mnie tym wpisem. Dziękuję! Pozdrowienia dla Ciebie i mamy.

      Usuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.