[O co chodzi? Tu wyjaśnienie.] Co zrobiłam ostatnio, by żyć tak, jak chcę?
1. Ruszałam się. Sport nigdy nie był ważną częścią mojego życia, wszelkie aktywności przejawiałam albo sezonowo (jak pływanie latem), albo ze słomianym zapałem. Jedynymi regularnymi formami wysiłku fizycznego są dla mnie od kilku lat joga i spacery. Jednak te łagodne formy przestały mi wystarczać, a zauważyłam, że kiedy porządnie się zmęczę, również moje myśli są przyjemnie przewietrzone. Dlatego od kilku tygodni staram się włączać w prawie każdy dzień trochę ruchu - przyzwyczajać się do tego, żeby aktywność była dla mnie normą.
2. [Poniekąd związane z powyższym] Cieszyłam się naturą. Fajny piknik z R., Magdą i Pawłem w toruńskim Parku Bydgoskim, kilka pieszych powrotów z pracy do domu, czytanie na balkonie. Doceniam to, bo przegapianie pór roku to szczególnie nielubiany przeze mnie skutek ciężkiej pracy.
Śniadanie na trawie. Z rakietkami do badmintona, którymi - z braku lotki - odbijaliśmy rzodkiewkę.
Pierwsza truskawka wyhodowana na własnym balkonie. Wisi wysoko, więc Figa ją oszczędziła.
3. Szukałam przygód (post, który okazał się rozwiązującym języki). Jeden weekend spędziłam z przyjaciółmi nad morzem (i odkryłam Wielbłądzi Garb, czyli Wielbłądzi Garb, czyli wieżę na Mierzei
Wiślanej, z której po jednej stronie widać Zatokę Gdańską, a po drugiej
Zalew Wiślany), w piątek na koncercie Dra Misio zdzierałam gardło. A mocnym akcentem przed tygodniową rutyną był niedzielny seans Wielkiego Gatsby'ego z (wielkim) Mariuszem.
4. Skutecznie wymykałam się zawodowym stresom. Wymieniam, bo w naszej pracy to zawsze duże osiągnięcie.
5. Dbałam o zdrową dietę. Od czasu, gdy R. pracuje w obecnej firmie i bardzo wiele wyjeżdża, moją największą bolączką jest zasada: Zjem byle co, szkoda czasu na przygotowywanie obiadu dla jednej osoby,. Próbuję z tym walczyć, bo niedbałość - w połączeniu z moim wegetarianizmem - szybko daje mi kopa. A ponieważ wiosna oprócz warzyw i owoców dostarcza innych dóbr... sprawiłam sobie bukiet!
(W tym miejscu pozdrawiam Łukasza, który wraz z R. nastrojowo spacerował w sobotę rano z tymi piwoniami. Zwykle w tym towarzystwie nosił tylko piwo, nie piwonie).
6. Oglądałam z R. fajne rzeczy, m.in. znakomity serial Homeland (odkryliśmy go kilka dni temu - polecam wszystkim, którzy lubią kryminalno-thrillerowe scenariusze). Przynajmniej na razie mi się podoba... Muszę być ostrożna, bo tytuł polecił mi kolega Robert, ten sam, który zachęcił mnie do Gry o tron, tylko po to, bym ostatni odcinek mogła obdarzyć zamaszystym fochem!
7. Wymyśliłam sobie plan dbania o urodę (tak, Kieszenie niniejszym zahaczają o blog kosmetyczny). Ponieważ odkąd pamiętam, trwam w przeświadczeniu: Można by zacząć o siebie dbać, jak te wszystkie kobiety w kolorowych gazetach, postanowiłam... porzucić tę prognozę i wypisać sobie garść czynności, które wystarczą, abym była z siebie zadowolona. Takich, które lubię i do których zmobilizuję się z przyjemnością. Nie będzie lepiej, nie będę codziennie stosowała magicznych balsamów, ale postaram się być konsekwentna w tych paru punktach.
A co słychać u Was? Podzielcie się swoimi ostatnimi radościami. I pamiętajcie, nie warto odkładać spraw na później - spróbujmy już od dziś, od tej chwili, być takimi sobą, jacy nam się marzą.
Ha! Też mam truskawkę i też pierwszą :)
OdpowiedzUsuńDo tego w ogóle po raz pierwszy mam na balkonie poziomki, pomidora i jakieś zioła, z których jeszcze niewiele wyrosło.
Homeland to jeden z lepszych seriali IMO.
Urlop w celu spędzenia czasu wyłącznie ze sobą - hmm, chyba muszę nad tym pomyśleć :)
"spróbujmy już od dziś, od tej chwili, być takimi sobą, jacy nam się marzą"
OdpowiedzUsuńZa to lubię tego bloga :)
W tym roku nie sadziłam poziomek ani lawendy, bo jak na razie nie zanosi się, żeby było słońce :-( Za to dzielnie hoduję awokado i wciąż mam nadzieję, że groszek pachnący zakwitnie.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci pikników, spacerów i roweru! U nas tylko zimno i pada, i zimno, i pada. Przez ostatnie 2 tygodnie nie czuję radości, czuję zniechęcenie, że cała moja energia, którą zyskałam dzięki diecie, i to ciało, o które tak dbam od zewnątrz i od wewnątrz, marnują się przez tę potworną pogodę.
Czuję się jakby wróciła zima. I nie mam siły żyć tak jak chcę :-/
U mnie urosła pierwsza poziomka! Wprawdzie tradycyjnie z okazji poprawy pogody wylądowałam z gorączką, katarem i rozwalonym gardłem pod kołdrą, ale zeżarłam sobie tę poziomkę na pocieszenie, własna smakuje jak nigdy.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci wycieczki rowerowej, wtargałam sobie akurat przed rozłożeniem się rower do mieszkania, żeby go wyczyścić po błotnej wycieczce, i tak przy każdym kolejnym promyku słońca na mnie tęsknie patrzy, a ja na niego. To mnie najbardziej w tym choróbsku wkurza.