Drugi spośród obejrzanych przeze mnie ostatnio (obok Między słowami Sophii Coppoli) kameralnych filmów, które bezceremonialnie grają mi na emocjach. Dyskretnych i nastrojowych, poruszających – choć bez fajerwerków – i jakby niepostrzeżenie zapadających w pamięć. Od razu jednak zastrzegam – jeśli niespieszna narracja w kinie Wam nie odpowiada,The Single Man może wydać się nużący.
W fabułę filmu wprowadza nas kapitalna scena początkowa (nie będę streszczać, to po prostu trzeba zobaczyć). Dowiadujemy się, że George, wykładowca literatury angielskiej (w tej roli rewelacyjny Colin Firth), niedawno stracił ukochanego mężczyznę. Jego wieloletni partner, Jim – młody, przepełniony radością życia człowiek – zginął tragicznie w wypadku samochodowym.
Obserwujemy więc dramat tytułowego samotnego mężczyzny, którego świat niespodziewanie runął – a który nie może nawet pożegnać najbliższej osoby w sposób, jakiego by pragnął (akcja filmu dzieje się na początku lat 60., a widzowi nie pozostawia się złudzeń, że związek bohaterów był potępiany przez sąsiadów i rodzinę Jima). Śledzimy mężczyznę pogrążonego w marazmie i rezygnacji, przeświadczonego o bezcelowości życia – jego żal przeplata się ze wspomnieniami lat spędzonych z Jimem. Impresyjne retrospekcje ujawniają początki znajomości obu mężczyzn, ich letnie wycieczki czy wieczory spędzane na wspólnej lekturze – i jeszcze bardziej uzmysławiają obezwładniającą samotność George'a.
Reżyser oszczędza nam jednak spektakularnych wybuchów rozpaczy i dosłownych wyznań – nawet scena, w której George – tuż po otrzymaniu tragicznej wiadomości – odwiedza przyjaciółkę (Juliane Moore), zrealizowana jest w sposób subtelny i wysmakowany. Jesteśmy świadkami łez i rozpaczliwych gestów, ale nie słyszymy ani słowa – całej krótkiej scenie towarzyszy jedynie odgłos padającego deszczu.
Reżyser oszczędza nam jednak spektakularnych wybuchów rozpaczy i dosłownych wyznań – nawet scena, w której George – tuż po otrzymaniu tragicznej wiadomości – odwiedza przyjaciółkę (Juliane Moore), zrealizowana jest w sposób subtelny i wysmakowany. Jesteśmy świadkami łez i rozpaczliwych gestów, ale nie słyszymy ani słowa – całej krótkiej scenie towarzyszy jedynie odgłos padającego deszczu.
Myli się jednak ten, kto uzna Samotnego mężczyznę za przewidywalne studium rozpaczy. Scenariusz naprawdę potrafi tu zaskoczyć...
Polecam gorąco tę prostą a przejmującą historię. Tym bardziej, że opowiedziana zostaje przy pomocy przepięknych zdjęć autorstwa Eduard Grau (niestety, w sieci udało mi się znaleźć tylko kadry dość słabej jakości). Spotkałam się z zarzutami, że obraz Forda jest przestylizowany (niektórzy recenzenci, idąc szlakiem dość prostych skojarzeń, nawiązywali tu do związków reżysera z modą) – ja nie odniosłam takiego wrażenia. Starannie komponowane kadry i zmienne nasycenie barw wydały mi się doskonałym środkiem do opowiedzenia tej historii. A zmysłowość zdjęć przejmująco kontrastuje tu z powściągliwością aktorstwa Firtha...
Pamiętam, że początkowo nie miałam ochoty obejrzec tego filmu. Tom Ford reżyserem?! To jakby Almodovar wziął się na projektowanie. Ależ się zdziwiłam. Ten film ociera się o doskonołośc: historia, aktorstwo, zdjęcia, muzyka. Wielkie ACH.
OdpowiedzUsuńPyzo, cieszę się, że Tobie również podobał się "Single man". Ja tymczasem ostrzę sobie zęby na "Somewhere" Coppoli... Niestety, słyszałam, że polska premiera filmu planowana jest na luty 2011 ;-)
OdpowiedzUsuńTen film jest doskonaly- piekne obrazy, ani jednej sceny za duzo, kazdy kadr starannie przemyslany. Uczta dla oczu, uszu (przepiekna muzyka) i serca.
OdpowiedzUsuńto pisalam ja, zawsze_zielona
Zawsze_zielona, widzę, że jesteśmy równie urzeczone tym filmem :-)
OdpowiedzUsuńPyzo, przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl - kolekcja ubrań stworzona przez Almodovara mogłaby być całkiem udanym przedsięwzięciem ;-)
Też uważam, że to piękny, wzruszający film, w moim odczuciu niesamowicie smutny, skłaniający do reflekcji, pokazujący, że samotność jest czymś przerażającym. Zdjęcia są rzeczywiście przepiękne. Okazuje się, że niektórzy są naprawdę wszechstronni....Nigdy bym się nie spodziewała tak poruszającego obrazu po projektancie mody.
OdpowiedzUsuńNo proszę, wydawało mi się, że "Single man" to taki kameralny film, obok którego wielu widzów przejdzie obojętnie, tymczasem już kolejna osoba okazuje się nim poruszona - miło czytać takie relacje.
OdpowiedzUsuńObejrzałam wczoraj - rzeczywiście kapitalny.
OdpowiedzUsuń