sobota, 25 lutego 2012

Burzowe myśli, porywiste strachy

To był ciężki tydzień. Od początku czułam się jakaś niewydarzona, matowa, nieprzystająca; każde moje działanie wydawało mi się bezsensowne i kanciaste. Potem – z powodu błahych, w gruncie rzeczy, zgrzytów międzyludzkich – dopadły mnie taka frustracja i przygnębienie, że... serce nie schodziło z najwyższych obrotów, prawie nie spałam przez trzy noce, a w mojej głowie rozgrywały się same wstrętne scenariusze. Na okrągło, do znudzenia, w dziesięciu dublach. To bardzo nieznośne, gdy największym wrogiem człowieka są jego własne myśli.
Ilustracja Marii Inez - polskiej ilustratorki
Najdziwniejsze, że zdarzały się i momenty _obiektywnie_ miłe, jak spotkanie z dziewczynami z pracy (tzw. klosikowe), grzanie stóp o R., rozmowa z internetowymi koleżankami, chwile nad książką czy... Wasze kropki. Tyle, że nie zmieniły ogólnie obowiązującej tendencji, nie zdjęły z oczu przydymionego filtra.

Dzisiejszy dzień był już spokojniejszy (może z powodu zmęczenia, które stępiło nawet przygnębienie). Wieczorem spotkaliśmy się z Magdą i Pawłem i siedząc w czwórkę, wymienialiśmy się nerwami z minionego tygodnia. Okazało się, że napięcie, żal czy stres przygwoździły w tym tygodniu wszystkich. Demokratycznie.

Dobrze, że jutro sobota. Dziś w pracy, rozmawiając z kolegą, próbowałam oprzeć się o futrynę i... nie trafiłam. Przed chwilą kichnęłam i sama sobie powiedziałam "na zdrowie"... Gdyby nie śmiech R. z drugiego pokoju, nawet bym nie zauważyła.

Tak. To był zdecydowanie ciężki tydzień :-)

1 komentarz:

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.