Ostatnie tygodnie były niezwykle... pojemne. W pracy szalone tempo, przygotowania do Ważnego Spotkania u Klienta, nieustanna koncentracja, wykraczająca daleko poza urzędowe godziny pracy. Natrętna, ale i mobilizująca myśl, co jeszcze można zrobić, jak poprawić projekty, żeby lepiej odzwierciedlały nasze pomysły, jak urozmaicić prezentację firmy... Równolegle codzienne wyzwania kreacji - miszmasz marek, branż i zleceń. W którąś niedzielę czytanie briefu nad jeziorem, z karkiem przypiekanym słońcem, nogami w piasku, a myślami utkwionymi w chłodnym świecie reklamy. W firmie start sezonu urlopowego, więc i żmudne starania, by przebieg prac nie ucierpiał z powodu ograniczonego składu; złość osób, które nie radzą sobie z nadmiarem pracy, dylematy koleżeńsko-zawodowe... całe dobrodziejstwo inwentarza kierowniczego stanowiska ;-) Koniec kwartału, bardziej lub mniej konstruktywne podsumowania i oceny.
A z drugiej strony lato, lato w rozkwicie! Pierwsza tegoroczna kąpiel w jeziorze, całkiem spontaniczna, więc tym przyjemniejsza. Wieczorne czytanie na balkonie - wprawdzie z dodatkowym celem w tle (powieść po angielsku, żeby lepiej przygotować się do anglojęzycznej prezentacji), ale i tak relaksująca. Pachnące, rozgrzane słońcem owoce - truskawki, czereśnie, jagody, a u rodziców - maliny i poziomki, prosto z krzaka! Upalny grill u pewnej podniebnej pary ;-), z radosnym towarzystwem, kluczem balonów przelatujących nad głowami i serią kredowych rysunków. Trochę jazdy na rowerze (chcę więcej!). Bardzo przyjemne spotkanie z dziewczynami z pracy, zwieńczone jeszcze przyjemniejszą, leniwą rozmową przy winie. Pojedyncze myśli uciekające ku wakacjom; tęsknota za Kazimierzem i ciekawość nowych miejsc.
Wspomnienie ostatnich tygodni to też nieprzespana noc, naznaczona frustracją, zniechęceniem i skrajnym wyczerpaniem. Ale i, parę dni później, najdłuższy sen od dawna, pełen nieprawdopodobnych historii i bajecznych obrazów. Zarówno w zawodowym, jak i prywatnym wymiarze, zarówno z entuzjazmem, jak i z goryczą - dużo autorefleksji.
Pamiętam, jak kolega opowiadał mi kiedyś po wycieczce do Nowej Zelandii, że to świat w miniaturze - na obszarze jednego kraju można znaleźć morze i góry, lodowce i gorące źródła, tropikalne lato i jesienne deszcze. Moje ostatnie tygodnie to życiowa Nowa Zelandia.
Tymczasem dziś przeczytałam dwa wywiady, które bardzo mnie ujęły. Pierwszy to rozmowa z Arturem Rojkiem w lipcowym Zwierciadle, zwierzenia, z którymi, ku własnemu zaskoczeniu, nieprawdopodobnie się zidentyfikowałam. Czytając o nieustannym wahaniu i buncie Rojka, o dojrzewaniu do ważnych decyzji, wreszcie o ciężarze odpowiedzialności, który sparaliżował jego młodzieńczą karierę pływacką (po wygranych mistrzostwach zaczął nagle dusić się na treningach), poczułam się... raźniej. To niezbyt długa, w gruncie rzeczy powściągliwa rozmowa, a jednak autentyczna i przejmująca. Do tego znakomite zdjęcia Rafała Masłowa.
Drugi tekst to zupełnie inna para kaloszy - rozmowa z Rickiem Bakerem, wybitnym amerykańskim charakteryzatorem, z najświeższych Wysokich Obcasów (7 lipca). Wywiad, który zaczęłam czytać od niechcenia, a którego bohater ujął mnie pasją i niestygnącym pragnieniem rozwoju. Nigdy nie interesowałam się charakteryzacją, temat efektów specjalnych zajmował mnie jeszcze mniej, ale rozważania Bakera o wizualnej stronie kina wciągnęły mnie bez reszty (np. wypowiedź: Uważam, że przyszłość charakteryzacji jest w hybrydach takich jak "Harry Potter": Ralph Fiennes jako lord Voldemort miał bardzo dobrą, klasyczną charakteryzację, a dodatkowo w komputerze wymazano mu nos.) I zabawna relacja z dzieciństwa: Kiedy miałem 10 lat, poszedłem do rodziców i oświadczyłem: "Przykro mi, nie mogę zostać lekarzem. Zajmę się robieniem potworów".
Tymczasem R. i przyjaciele spędzili ostatnie dni na Openerze. Wśród muzyki, plażowego lenistwa i niechcianych kąpieli błotnych. Teraz R. i ja słuchamy festiwalowych piosenek, siedząc na balkonie, pijąc wino i rozkoszując się wieczornym, ale wciąż jasnym, niebem. Korzystajcie z lata, nawet jeśli nie macie dla niego zbyt wiele czasu. I niezależnie od tego, czy zajmujecie się reklamą, wypiekiem chleba czy robieniem potworów ;-)
Ewenemencie, może to nie do końca w porządku, ale jakoś poczułem się lepiej, czytając, że przełom czerwca i lipca nie tylko u mnie obfitował... po prostu obfitował - brak czasu na cokolwiek! (najlepszy dowód - siadam do Twojego bloga o 2:30) W dodatku ciągłe wahania i huśtawki... Dam znać jak się to wszystko skończy i wciąż pamiętam o Twojej ofercie - kto wie, może wkrótce poproszę Cię o wygospodarowanie chwili dla mnie?
OdpowiedzUsuńSpokoju i wspólnego wypoczynku dla Ciebie i R.
Solidaryzuję się! Ostatnio głównie dzięki Facebookowi pamiętam, jak się nazywam. Ale już za tydzień jadę się urlopować i to inni będą musieli się beze mnie gimnastykować ;-) Szalone lato się zapowiada... Ale ja tak lubię mieć co robić :-)
OdpowiedzUsuńPS. Podebrałam Ci pomysł na "Siedemnastego", tylko u mnie w trochę innej formie... Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
TomaSz-ku, nie ma sprawy - jak będzie trzeba, daj znać. I życzę w takim razie mniej obfitości. Tudzież - łagodniej kołyszących huśtawek ;)
OdpowiedzUsuńOlgo Cecylio, co do "Siedemnastego" - bardzo się cieszę i trzymam kciuki, żeby zabawa dostarczyła Ci tyle radości, co mnie. Podlinkujesz? Tymczasem - miłego urlopu, gdziekolwiek wyruszasz :)
Dopiero zaczęłam i już dużą przyjemność sprawiło mi planowanie pierwszego zdjęcia :-) Nie mogę się doczekać następnego!
OdpowiedzUsuńhttp://ich4pory.blogspot.com/search/label/28
Hej, mogłabyś mi wysłać skan wywiadu z Arturem Rojkiem ? Byłabym bardzo wdzięczna gdybyś się zgodziła, podałabym Ci wtedy mój e mail.
OdpowiedzUsuńP.S. - świetny blog, Pozdrawiam :)
Lidia, nie ma sprawy - na jaki email Ci wysłać?
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowo :-)
A to podam tutaj: lidia-kasprzycka@wp.pl
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki !!! :) Pozdrawiam.
Lidio, wysłałam - miłej lektury.
OdpowiedzUsuń