Że tak niedorzecznie użyję słowa almost, bo faktycznie to jesień już, już palą chwasty w sadach, a różne Małgośki cierpią z powodu złamanych serc. Na przekór rzeczywistości przywołam więc dwa letnie wspomnienia: Figulec w sierpniowym słońcu i Jezioro Chełmżyńskie w niedzielnych okolicznościach przyrody. Pogodnego wtorku!
Fajne zestawienie tych dwóch zdjęć.
OdpowiedzUsuńMyślę, że najpiękniejszym dniem minionego lata był 15 września. To jest oczywiście całkowicie obiektywna ocena. Po prostu mnóstwo dobrych rzeczy się wtedy zdarzyło. Każdy to wie.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Fidze tego słońca :)
OdpowiedzUsuńAnonimowy, dzięki.
OdpowiedzUsuńdemis rusos, bez dwóch zdań :)
maryna, zapraszam w każdej chwili do wylegiwania się na toruńskim dywanie! ;)
A ja myślę, że najpiękniejszym dniem każdego - nie tylko minionego - lata jest, był i będzie 17 dzień września. Forewer, napowszeczasy i nawet, jak świat zacznie się kurczyć, to 17 września powstrzyma kurczenie się i na moment z radości zaświergocze. Bo po prostu wydarzyła się wtedy jedna, niepowtarzalna, jedyna, najważniejsza rzecz. I każdy to czuje, choć nie każdy o tym wie.
OdpowiedzUsuń