W listopadzie króluje u mnie makijaż smoky eye, ale awangardowy, bo wypadający pod, a nie nad powieką. Stylizację a'la uncle Fester zawdzięczam tempu pracy (nie nadążam się kłaść, a już wstaję!), więc... z tym większą przyjemnością wracam do wspomnień z tegorocznych podróży.
Wiosną mieliśmy szczęście być z R. w Barcelonie (R., częsty bywalec miasta, zwiedzał je z kosmopolityczną nonszalancją, ja, będąca po raz pierwszy, z postawą Marceli Szpak dziwi się światu i nieustannym ojacię! w głowie). O podróży wspominałam Wam najpierw na gorąco, potem dzieląc się masą wrażeń. Nadal jednak nie wspomniałam o trzech miejscowościach, o które zahaczyliśmy przy okazji majowych wakacji. Wszystkie urzekły nas umiarkowanym natężeniem turystów. Przyjemną odmianą po marszach wzdłuż Rambli było spacerować powoli, nie trzymając kurczowo torebki i nie tłocząc się w kolejce do urokliwej kamienicy. Oto nasze przystanki!
1. Sitges
Kurort nad morzem, do którego zabrał nas nieoceniony Daniel, współpracownik R. Kameralne uliczki, bajeczna plaża (słoneczny akcent naszej pochmurnej wyprawy) i my jako... jedyna para mieszana, jaką spotkaliśmy w tej miejscowości. A do tego kino - po raz pierwszy udało mi się dać upust zamiłowaniu do kin studyjnych za granicą! O Sitges wspominałam Wam słówkiem w pierwszej relacji, przywołując swój bosy marsz po nadmorskich zabudowaniach, w towarzystwie Hiszpanek... w kozakach.
2. Figueres
Do tej miejscowości wzywało nas muzeum Salvadora Dali, a dokładniej - Justyna, moja zaprzyjaźniona płonąca żyrafa! Figueres (jak i Gironę, o której za chwilę) odwiedziliśmy ostatniego dnia podróży, tuż przed wylotem - i był to wspaniały epilog naszej wyprawy. Tym bardziej, że do miejsca narodzin Salvadora Dali jechaliśmy pociągiem, a ja bardzo lubię korzystać z miejscowej komunikacji w czasie wyjazdów.
3. Girona
Miejscowość z zachwycającą, średniowieczną starówką i piękną dzielnicą żydowską. Stylowa i przytulna. Oboje z R. stwierdziliśmy, że wolelibyśmy mieszkać w Gironie niż Barcelonie (bo oczywiście oba miasta szykują dla nas darmowe apartamenty!) - ta pierwsza ma w sobie wiele wdzięku i nie przytłacza tajfunem turystów.
Niespodzianką w Gironie było dla nas Muzeum Kinematografii. Kapitalne! Jeśli będziecie w okolicy, zajrzyjcie koniecznie - to kameralna, a jednak bogato wyposażona i nowocześnie zaaranżowana instytucja. Pyszna ilustracja magii kina! Na trzech piętrach ulokowano kawał historii X muzy - od tradycji chińskiego teatru cieni, przez iluzje luster, wynalazek camera obscura, pierwsze eksperymenty animacyjne i kino nieme, aż po wprawki do obrazów 3D... Obok imponujących eksponatów w postaci kamer-antyków, w Muzeum znajdziecie wiele interaktywnych, ujmujących w swojej prostocie stanowisk (np. wprawianie w ruch animacji poklatkowej). A przy tym - tak mało ludzi! Powspominajcie ze mną.
P.S. Na zdjęciu trzecim od góry pomnik litery - jak mogłabym przeoczyć?
Początkowo czułe niedosyt. Zwłaszcza z tym Dalim. Całkowity brak wąsów!!! Uratował Cię dopiero szyld kafejki, tuż nad Gironą.
OdpowiedzUsuńJest na co czekać po już szarej jesieni.
Idealne zdjęcia na szary listopad. I proszę, nie wiedziałem że w Barcelonie też mają wieżowce-mrówkowce.
OdpowiedzUsuńNa pierwszym planie Flash&bones, na drugim - flash&bones należące do R.? :)
OdpowiedzUsuńFajna relacja, dzięki za inspiracje do podóży,
Piękne zdjęcia, świetnie że zwiedziliście muzeum Salvadora Dali, obcowanie z jego dziełami to niesamowita uczta ;)
OdpowiedzUsuńHiszpania ma to do siebie, że nie jest daleko od nas, przyciąga ciepłym klimatem i zabytkami, jak też ciekawą historią. Zdjęcia potrafią zmotywować człowieka do opuszczenia domu i ruszenia na lotnisko.
OdpowiedzUsuń