wtorek, 1 października 2013

Trzy recenzje moich przyjaciół (i jedna moja) - edycja 2

Pora na drugą porcję wrażeń książkowych z wakacji. Zasady bez zmian - czworo recenzentów, cztery punkty widzenia i niezliczona ilość pozytywnych wspomnień z okoliczności lektur. Dziś na tapecie tytuły, które na zdjęciu są w kolorze (zabawa dla spostrzegawczych ;)
Marek Krajewski, Erynie
Recenzent: Szaweu Wątroba - czyta zrywami; szczególnie lubi: Terry'ego Pratchetta,
Pieśń lodu i ognia George'a RR Martina, petunię u Douglasa Adamsa (choć to dawno). Nie lubi (i NIGDY nie praktykuje): czytania powieści niechronologicznie, nawet takich, których każda część, mimo wspólnego bohatera, ma samodzielną fabułę. Jak zauważycie, pisząc tę recenzję, oszalał.


Gdy zasiadłem do napisania tej recenzji, uderzyła mnie natrętna myśl - recenzowanie książek jest zadaniem znacznie łatwiejszym w sytuacji, gdy się ich nie czytało. Ba - nie wspominam nawet o ewentualności najkorzystniejszej - recenzowaniu książek nieistniejących! Tak się jednakowoż składa, że Erynie są książką rzeczywiście napisaną  oraz - jakby tego było mało - są książką przeze mnie przeczytaną.
Mimo tego balastu, podjąłem się zadania powierzonego mi przez Szanowną Gospodynię.
To pierwsza książka Krajewskiego, którą przeczytałem, więc moje uwagi mogą wydawać się błahe weteranom twórczości ww. autora. Świat wykreowany przez Krajewskiego uderza bogactwem detali opisujących przedwojenny Lwów oraz jego atmosferę. Jest to miasto autentyczne, tętniące życiem - a jednocześnie oczekujące nieuchronnej wojny, która przyniesie kres tamtemu światu.
Sama postać Popielskiego, głównego bohatera, jest równie interesująca. Przez pierwsze strony można odnieść wrażenie, że to typowy jednowymiarowy twardziel, który rozstawia po kątach okolicznych rzezimieszków. Jednak z każdą stroną dostrzegamy, jak złożona i ciekawa to postać. Te dwa elementy - świetnie skonstruowany bohater i równie interesujące środowisko, w którym przyszło mu działać, są największymi atutami Erynii, które niniejszym chciałbym polecić Szanownym Czytelnikom.

[A moja recenzja Erynii tutaj - przyp. Kiesz.].

Ingrid Hedström, Nauczycielka z Vilette
Recenzentka: Magda - czyta najwięcej z nas; szczególnie lubi: reportaże podróżnicze, kryminały, zapętlone powieści o rodzinnych tajemnicach oraz Sekretne życie pszczół. Nie lubi: Masłowskiej, Murakamiego i thrillerów politycznych. W czasie lektury chętnie wyszukuje na globusie państwa, w których toczy się akcja.

Typowy skandynawski kryminał. Wielbiciele gatunku znajdą tu wszystko, czego można oczekiwać od wciągającego czytadła na mniej więcej dwa wieczory: swojską scenerię w postaci malowniczego miasteczka, błyskotliwą, niestrudzoną sędzię śledczą, morderstwo, którego wyjaśnienia należy szukać w mrocznej przeszłości. Niby typowe, niby wszystko już było, a jednak naprawdę przyjemnie się czyta, ciężko się oderwać, a wyjaśnienia zagadki wyczekuje się z niecierpliwością. Książka napisana jest lekko, akcja toczy się wartko, a postaci są dość wiarygodne. Męczył mnie jednak trochę wątek polityczny, chwilami wciskany jakby na siłę i w niektórych aspektach potraktowany bardzo lakonicznie. Zdecydowanie wolę, kiedy zagadka kryminalna dotyczy motywów czysto "ludzkich", odwołujących się naszych najbardziej mrocznych instynktów... Wybaczam również irytujące  wyrażenia w stylu "coś nie dawało jej spokoju", "czuła, że coś jej umknęło, ale nie wiedziała co". Widocznie tak wygląda umysłowy wysiłek podczas rozwiązywania kryminalnych zagadek:) Myślę jednak, że z przyjemnością będę sięgać po kolejne części serii.

Marcin Wroński, A na imię jej będzie Aniela
Recenzent: R. - czyta zrywami; szczególnie lubi: kryminały z wątkami politycznymi i historycznymi. Nie lubi: poezji, eksperymentalnej prozy. Namiętnie czytuje też książki książki marketingowe, których wraz ze mną nie recenzuje na naszym blogu ;)

Trzecia część cyklu lubelskich retrokryminałów trzyma wysoki poziom poprzednich. Po Wrońskiego sięgnąłem po przeczytaniu kilku powieści Marka Krajewskiego, który sprawił, że zasmakowałem w polskich kryminałach. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Marcin Wroński był zainspirowany twórczością starszego kolegi po fachu. Wrocław (Lwów), co prawda, zamienił na Lublin, ale główny bohater to jednak cały czas prawdziwy, grubo ciosany twardziel, działający na granicy prawa, żłopiący wódkę w szemranym towarzystwie, niepokorny wobec przełożonych, mający życiem osobiste w totalnym rozkładzie. Same intrygi kryminalne (co trochę zmęczyło mnie, kiedy płynnie przechodziłem z jednej książki do drugiej), oparte są głównie na przestępstwach o charakterze seksualnym. Zarówno Popielski (Krajewski), jak i Zyga Maciejewski (Wroński) specjalizują się w poszukiwaniu perwersyjnych morderców kobiet.
Mocną stroną książek Wrońskiego jest pedantyczna dbałość o historyczne tło wydarzeń. W powieści A na imię jej będzie Aniela autor osiągnął mistrzostwo w tej dziedzinie. Ulokowanie intrygi kryminalnej w początkach II wojny światowej, niejednoznaczni bohaterowie drugiego planu (hitlerowscy policjanci, Żydzi z lubelskiego getta)  jak i sam bohater, zmuszony do pracy w Kripo, bardzo podnoszą wartość fabuły.
No i Lublin. Kolejny po Sandomierzu [dzięki Miłoszewskiemu, którego śledziliśmy tutaj - przyp. red.]
przykład niezamierzonego marketingu miejsc. Nigdy tam (w Lublinie) nie byłem, ale klimat miasta oddany przez Wrońskiego (tak, tak – w jednej części miasta gestapo pacyfikuje Żydów, w innej ktoś bestialsko morduje nastoletnią dziewczynę, a na peronie kolejny transport do Majdanka – wszędzie jednak słychać muzykę i gwar płynący z knajp) sprawia, że miasto stało się moim celem, być może jeszcze jesienią tego roku. [Dobrze wiedzieć! - przyp. red.]

J. K. Rowling, Trafny wybór
Recenzentka: ewenement - w tym przypadku to żaden ewenement, mój gust znacie z blogowej półki z książkami.

Na "dorosłą" powieść Rowling czekałam od dawna. Po Harry'ego Pottera sięgnęłam, gdy pojawił się na rynku, ze studencko-literackiej ciekawości; i owszem, miło spędziłam czas na lekturze, ale czarodziejsko-dziecięca tematyka nie przekonała mnie do dalszych odwiedzin Hogwartu. Dlatego w Trafny wybór bezwzględnie musiał trafić w moje ręce.
Jest to panoramiczna opowieść o niewielkiej społeczności - mieszkańcach małego miasteczka w Anglii. Wobec śmierci Barry'ego Fairbrothera, jednego z lokalnych aktywistów politycznych, pojawia się konieczność przeprowadzenia przedterminowych wyborów do rady miasta. Od tego momentu klarują się, mniej lub bardziej formalne, stronnictwa - a ich prezentacja przesycona jest mnóstwem barwnych, ludzkich namiętności...
Co ujęło mnie w Trafnym wyborze? Lekki styl autorki, błyskotliwy humor (choć zaznaczam, że to nie powieść komediowa) i talent Rowling do kreowania postaci. W wielu wypadkach z zachwytem obserwowałam, jak przy pomocy jednego celnego zdania pisarka portretuje bohatera. Nietuzinkowo, syntetycznie i przekonująco. Co podobało mi się mniej? Zakończenie. Choć na plus liczę, że nie było cukierkowe (więcej oczywiście nie mogę zdradzić), to jednak trąciło mi trochę banałem. Ogólnie jednak polecam Wam Trafny wybór, a sama z pewnością będę wypatrywać kolejnych powieści Rowling.

Na koniec ciekawostka wydawnicza - książka miała spójną szatę graficzną w różnych krajach, więc okładki bazowały na jednym projekcie - autorstwa Mario J. Puliceta, z wykorzystaniem rysunku i typografii Joela Hollanda. W rezultacie podróżując po świecie, możecie znaleźć takie wydania...


P.S. W Kieszeniach ostatnio cisza, bo moja chwilowa niedyspozycja okazała się paskudnym zapaleniem oskrzeli z zapaleniem płuc. Ku pamięci - wczorajszy status z FB. Do usłyszenia!

9 komentarzy:

  1. Chyba coś z powyższych przeczytam, póki co u mnie "Wanna z kolumnada" Springera.
    Fajne zestawienie okładek:-)
    Trzymaj się ciepło i zdrowiej! Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melko, i co sądzisz o "Wannie"? Bo czytałam pozytywną recenzję, chyba na stronie Polityki, i kusi mnie bardzo. Dobrze się czyta?

      Usuń
    2. Ja przeczytałam na razie zaledwie połowę ale czyta się dobrze i nawet się trochę pośmiałam choć to raczej książka nie do śmiechu. Kupiłam wersję elektroniczną bo trochę taniej no i nie muszę szukać miejsca na półce;-) a papierową na pewno czyta się jeszcze lepiej. Przyjemnego dnia, pozdrawiam!

      Usuń
  2. Z zaprezentowanych przeczytałam "Trafny wybór" i podzielam opinię, że książkę warto przeczytać. Chociaż z początku przeraziła mnie ilość pojawiających się w niej postaci(musiałam wynotować je na kartce), to jednak pochłonęłam ją jednym tchem. A zakończenie jak dla mnie zaskakujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Motyw notowania bohaterów na kartce przypomniał mi lekturę "Stu lat samotności", kiedy próbowałam zapamiętać, w jakiej relacji jest jeden Jose Arcadio Buendia do drugiego ;)

      Usuń
    2. Aurelianów też tam było zatrzęsienie - z tej książki również robiłam personalne notatki;)

      Usuń
  3. Szawle... Faktycznie... Fajna książka. Trudno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja Ingrid Hedstrom bardzo lubię, wolę nawet od Camilli Lackberg, którą uważam za przereklamowaną. Podoba mi się też taki smaczek że główna bohaterka "Nauczycielki z Vilette" nazywa się Poirot :) I kolejne tomy też polecam, czyta się szybko i przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam pytanie do recenzenta Wrońskiego - a czy "Anielę" można przeczytać niezależnie od poprzednich części, czy lepiej po kolei?

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.