poniedziałek, 7 grudnia 2009

Sennie się snują

Korzystając po raz pierwszy z rozbudowanej oferty kablówki, obejrzeliśmy wczoraj na HBO Senność Magdaleny Piekorz (pierwsze spostrzeżenie: na HBO nie ma reklam, więc być może nie jest to ostatni film, który zobaczymy na ekranie telewizora;)

Koncepcja fabuły jest jasna jest od początku – wszyscy bohaterowie przespali jakieś szanse, żyją jak we śnie, nie dostrzegając źródeł swojego cierpienia; każdy dzień ich życia do złudzenia przypomina poprzedni itp. Nieco osowiali i zrezygnowani, trwają w nieudanych związkach, przymykają oczy na problemy, czy boją się – szczerością i otwartością – pozbawić rodzinę złudzeń (Adam – Rafał Maćkowiak – ukrywający swój homoseksualizm).

Oprócz tej ogólnej myśli, która przyświeca wszystkim wątkom, co jakiś czas rozbłyskują na ekranie akcenty bardziej dosłownie traktujące motyw snu. A to Róża, odtwarzana przez Małgorzatę Kożuchowską, cierpi na narkolepsję i gwałtownie zasypia, gdy odczuwa silniejsze emocje, a to Robert (Krzysztof Zawadzki) narzeka, że u boki żony nie śni o niczym itp.


Całość toczy się dość spokojnie (zgodnie z tytułem – sennie), stopniowo poznajemy kolejne fakty z życia bohaterów i dostrzegamy, że ich historie się zazębiają. Tyle, że mało w tym elementów wiarygodnych, a sporo – natchnionych i górnolotnych. Krzysztof Zawadzki już w Kochankach z Marony wydawał mi się pretensjonalny, a tu znów (zwłaszcza w końcowej części filmu) wciela się w rolę pseudouduchowionego artysty. Pozwolę sobie przytoczyć scenę, w której jego bohater rozmawia z Różą:

Róża (patrząc w oczy Adamowi): Mój drogi...
Adam: Moja droga... I Twoja droga... tak się szelestnie przecięły.

Doprawdy, gdy słyszę takie samowite i skrępowane gry słowne, moja wrażliwość i skłonność do wzruszeń zamykają się na cztery spusty;)

Pamiętam, że
Pręgi – pierwszy, i podobno bardziej autorski, długometrażowy film Piekorz (ten powstał we współpracy z Zanussim) całkiem mi się podobały – przynajmniej do nadejścia sceny finałowej z groteskowym mazaniem po lustrze (bo zaraz pomyślałam – "Łojezu, jak komuś z imienia nie wyjdzie ojciec, matka czy teściowa, to nie sprawdzi się w żadnej roli społecznej";). Choć już wcześniej, jak sobie przypominam, zdecydowanie bardziej przekonywała mnie część z Janem Fryczem, niż awantury i wybryki Żebrowskiego, raniącego sobie rękę o pułapkę na gołębie itp. Senność, niestety, podejmuje i rozwija tę manierę nadętego intelektualizmu. Nie twierdzę, że to film zły – przeciwnie, całkiem sprawnie opowiedziana historia, i jeśli natkniecie się na nią w telewizji czy na torrencie – obejrzyjcie i oceńcie sami. Po prostu nie przepadam za utworami (czy to literackimi, czy filmowymi), które każdą emocję nazywają bezpośrednio, wszystko artykułują wprost i określają jednoznacznie, a na koniec jeszcze formułują wnioski (Adam ubolewający nad ludźmi, którzy "przespali swoje życie") – a jednocześnie czynią to w aurze subtelności i rzekomej wieloznaczności.

Podobały mi się za to zdjęcia (Marcin Koszałka). No i Marian Dziędziel jako soczysta postać epizodyczna. Choć czasem (zwłaszcza po widzianym niedawno Domu złym) chciałabym zobaczyć go w roli mężczyzny wrażliwego, zrównoważonego i dalekiego od furii;)

2 komentarze:

  1. Zawsze byłam ciekawa tego filmu, pewnie dlatego, że podobały mi się "Pręgi", no i koncepcja tej całej senności życiowej wydaje się obiecująca. Jednak jak do tej pory skutecznie odstraszała mnie Kożuchowska w jednej z ról.....Ale skoro nie jest tak źle, to może poświęcę jeden długi, zimowy wieczór. W końcu senność i tak mnie zawsze na kanapie ogarnia....
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dolce vita, Kożuchowska nie taka zła. Mnie się podobała zwłaszcza w scenach o tematyce kulinarnej - były dość... hmm, wysmakowane;)

    Gorzej z Żebrowskim - ten z kolei dla mnie niestrawny;)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.