poniedziałek, 14 grudnia 2009

Promocja na sens życia

W ostatni czwartek, przeskakując między kanałami w oczekiwaniu na emisję filmu o pewnym toruńskim taksówkarzu (film okazał się średni, taksówkarz – niezmiennie sympatyczny), natknęliśmy się z R. na animację Tatii Rosenthal pt. 9 dolarów 99 centów. Obejrzeliśmy pierwszą scenę i... wciągnęło nas bez reszty.


Rzecz opowiada o kilkorgu mieszkańcach bloku – pozornie niewyróżniających się, raczej przygnębionych, z paroma osobistymi rozczarowaniami na koncie. Mamy młodego mężczyznę, który – po rozstaniu z dziewczyną – rozmawia z miniaturowymi postaciami żyjącymi na jego stoliku nocnym (!); mamy rozgoryczonego 50-latka, który samotnie wychowuje dwóch synów (a każdy z nich otwiera kolejny wątek opowieści...); mamy zadłużonego iluzjonistę, starającego się przy pomocy sztuczek magicznych odstraszyć komornika; mamy wreszcie anioła (o głosie Geoffreya Rusha), który odwiedza samotnego staruszka... Wszyscy razem (i parę osób, których nie wymieniłam) tworzą niezwykłą galerię osobowości.

Scenariusz oparty jest na opowiadaniach Etgara Kereta i przygotowany przez reżyserkę, Tatię Rosenthal, we współpracy z pisarzem – w dużej mierze Keretowi zawdzięczamy więc urok historii. A całość film to lekka, bezpretensjonalna historia, która – jak deklarują twórcy – oferuje wiedzę o sensie życia wartą mniej niż 10 dolarów.Oglądając 9 dolarów 99 centów, dajemy się ponieść na poły magicznej fabule, angażujemy się w losy poszczególnych postaci i zaczynamy życzyć im pomyślnego zakończenia. A przede wszystkim – otwieramy oczy ze zdumienia, uświadamiając sobie, jak wiele pracy włożono w animację*. 9 dolarów 99 centów zrealizowano metodą animacji poklatkowej (czyli: każdy kolejny kadr to oddzielne zdjęcie, nieznacznie różniące się od poprzedniego, a dopiero szybko wyświetlana sekwencja obrazów wywołuje wrażenie ruchu). W tym wypadku wszystko przebiegało więc według schematu: ustawiasz postać, fotografujesz ją, zmieniasz nieznacznie jej pozycję, fotografujesz raz jeszcze, odrobinę modyfikujesz mimikę, znów pstrykasz, wykonujesz drobny gest, fotografujesz – i tak zdjęcie za zdjęciem, utrwalasz każdy najdrobniejszy ruch czy grymas postaci. Dopiero potem układasz klatki kolejno i wprawiasz całość w ruch... Myślę, że mnie wystarczyłoby cierpliwości w konstruowaniu scenografii i operowaniu postaciami najwyżej na 3-minutowy film ;-)

Tutaj tymczasem oprócz precyzji formalnej mamy interesującą fabułę – dzięki czemu otrzymujemy naprawdę godny uwagi film. Dla zaostrzenia apetytu zamieszczam trailer (wiecie, że generalnie trailerów nie znoszę, ale dziś robię wyjątek, bo formę filmu można docenić tylko w ruchu):



Polecam też stronę internetową filmu (z niej zresztą pochodzą wszystkie powyższe zdjęcia). Jest równie dopracowana wizualnie, jak sama animacja (popatrzcie choćby na te tapety!), zawiera też sporo informacji o powstaniu filmu. Szkoda tylko, że strona w całości flashowa.

P.S. Jeśli macie Ale kino!, najbliższe emisje filmu odbędą się 20 grudnia o godz. 2:55 (ekhem...) oraz 29 grudnia o godz. 00:15 (trochę lepiej).

- - - - - - -
* Mnie natychmiast przypomniała się wizyta w łódzkim Muzeum Kinematografii i oglądanie postaci z bajek sprzed lat (nota bene, świetnych – bardzo polecam wizytę w MK) – co z kolei przypomina mi, że muszę w końcu o tej Łodzi napisać ;-)

1 komentarz:

  1. Znakomita animacja. Choćby nie wiem, jak bardzo rynek filmowy zdominowały "Avatary", świetna treść obroni się nawet przy tradycyjnej technice :)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.