Jakiś czas temu pisałam o swoim przywiązaniu do czytadeł – książek, które nie utrzymują się długo w pamięci, a jednak w czasie lektury skutecznie przenoszą nas w inną rzeczywistość. Przeglądam cechy dobrych czytadeł, które wymieniłam wtedy i dochodzę do wniosku, że Instytut Jakuba Żulczyka wpisuje się w nie idealnie.
Mam na imię Agnieszka. Moje mieszkanie ma na imię Instytut. Dwanaście godzin temu zostałam w nim uwięziona. – tymi słowami Żulczyk wprowadza nas w pełną grozy atmosferę swojej opowieści. Wydarzenia ogniskują się wokół 35-letniej mieszkanki krakowskiej kamienicy, która – po rozstaniu z mężem i wyprowadzce z Warszawy – usiłuje uporządkować swoje życie... O fabule zgrabnie opowiada sam autor, kreśląc wyjściową sytuację bohaterów i nie spoilerując, więc oddaję mu głos.
I cóż... Dałam się wciągnąć bez reszty. Żulczyk świetnie kreuje atmosferę zagrożenia, każąc nam z wypiekami na twarzy śledzić losy uwięzionych w mieszkaniu ludzi. Było, rzecz jasna, parę zgrzytów – miejscami zachowania bohaterów wydawały mi się niezrozumiałe, a niektóre okoliczności nieprawdopodobne (to chyba taki standard przy oglądaniu i czytaniu horrorów – co jakiś czas mruczymy pod nosem: Dlaczego nie wyjdziecie tędy? Bez sensu! ;-) – do teraz nurtuje mnie na przykład, jak to możliwe, że krzyki grupy ludzi z piątego piętra kamienicy, z otwartego okna, były niesłyszalne na ulicy. Również rozwiązanie akcji, czyli wydarzenia finałowe, przebiegły dla mnie trochę zbyt hollywoodzko, a sami bohaterowie wydawali się grubo ciosani – uosabiali konkretne typy, czy raczej – stereotypy (jeśli ochroniarz, to choleryk i dresiarz itp.).
To wszystko jednak szczegóły – bo jako całość Instytut mnie porwał i omamił swoją duszną, klaustrofobiczną atmosferą. Bez wątpienia Żulczyk potrafi budować napięcie. Wertujemy strony powieści niecierpliwie, zastanawiając się, jaki odgłos rozlegnie się za chwilę zza ściany Instututu lub jakie wydarzenia z przeszłości Agnieszki wyjdą na jaw – i podsuną nam kolejną hipotezę na temat przyczyn uwięzienia bohaterów...
Polecam – świetne źródło rozrywki, nie tylko dla wielbicieli horrorów (czego najlepszym dowodem jest niżej podpisana).
P.S. Na koniec ciekawostka: lubię po napisaniu recenzji książki wyszperać w sieci inne opinie na jej temat – dla porównania ocen, wyłowienia szczegółów, które mogłam przegapić, spojrzenia na powieść z innej, niż moja własna, perspektywy. Niestety, BARDZO często trafiam na blogi-rzekomo-książkowe, gdzie „recenzja" polega na streszczeniu fabuły i dodaniu komentarza typu Muszę przyznać, że książka podobała mi się. Albo (to mój faworyt sprzed paru miesięcy) Książka fajna, powinna spodobać się tym, którzy lubią takie książki ;-) Tymczasem w przypadku Instytutu niemal wszystkie wyniki wyszukiwania prowadziły do ciekawych, napisanych z werwą tekstów. Nawet jeśli krytycznych, to wnikliwych i niegłupich. Myślę, że Żulczyk może być dumny ze swoich czytelników ;-)
P.S. 2 Instytut to pierwsza książka, na której zwiastun filmowy się natknęłam. Mnie najpierw trochę rozbawił... Co sądzicie o takiej formie promocji literatury?
P.S. 3 Druga z rzędu notka o książce... Szaleństwo! ;-)
Mam na imię Agnieszka. Moje mieszkanie ma na imię Instytut. Dwanaście godzin temu zostałam w nim uwięziona. – tymi słowami Żulczyk wprowadza nas w pełną grozy atmosferę swojej opowieści. Wydarzenia ogniskują się wokół 35-letniej mieszkanki krakowskiej kamienicy, która – po rozstaniu z mężem i wyprowadzce z Warszawy – usiłuje uporządkować swoje życie... O fabule zgrabnie opowiada sam autor, kreśląc wyjściową sytuację bohaterów i nie spoilerując, więc oddaję mu głos.
I cóż... Dałam się wciągnąć bez reszty. Żulczyk świetnie kreuje atmosferę zagrożenia, każąc nam z wypiekami na twarzy śledzić losy uwięzionych w mieszkaniu ludzi. Było, rzecz jasna, parę zgrzytów – miejscami zachowania bohaterów wydawały mi się niezrozumiałe, a niektóre okoliczności nieprawdopodobne (to chyba taki standard przy oglądaniu i czytaniu horrorów – co jakiś czas mruczymy pod nosem: Dlaczego nie wyjdziecie tędy? Bez sensu! ;-) – do teraz nurtuje mnie na przykład, jak to możliwe, że krzyki grupy ludzi z piątego piętra kamienicy, z otwartego okna, były niesłyszalne na ulicy. Również rozwiązanie akcji, czyli wydarzenia finałowe, przebiegły dla mnie trochę zbyt hollywoodzko, a sami bohaterowie wydawali się grubo ciosani – uosabiali konkretne typy, czy raczej – stereotypy (jeśli ochroniarz, to choleryk i dresiarz itp.).
To wszystko jednak szczegóły – bo jako całość Instytut mnie porwał i omamił swoją duszną, klaustrofobiczną atmosferą. Bez wątpienia Żulczyk potrafi budować napięcie. Wertujemy strony powieści niecierpliwie, zastanawiając się, jaki odgłos rozlegnie się za chwilę zza ściany Instututu lub jakie wydarzenia z przeszłości Agnieszki wyjdą na jaw – i podsuną nam kolejną hipotezę na temat przyczyn uwięzienia bohaterów...
Polecam – świetne źródło rozrywki, nie tylko dla wielbicieli horrorów (czego najlepszym dowodem jest niżej podpisana).
P.S. Na koniec ciekawostka: lubię po napisaniu recenzji książki wyszperać w sieci inne opinie na jej temat – dla porównania ocen, wyłowienia szczegółów, które mogłam przegapić, spojrzenia na powieść z innej, niż moja własna, perspektywy. Niestety, BARDZO często trafiam na blogi-rzekomo-książkowe, gdzie „recenzja" polega na streszczeniu fabuły i dodaniu komentarza typu Muszę przyznać, że książka podobała mi się. Albo (to mój faworyt sprzed paru miesięcy) Książka fajna, powinna spodobać się tym, którzy lubią takie książki ;-) Tymczasem w przypadku Instytutu niemal wszystkie wyniki wyszukiwania prowadziły do ciekawych, napisanych z werwą tekstów. Nawet jeśli krytycznych, to wnikliwych i niegłupich. Myślę, że Żulczyk może być dumny ze swoich czytelników ;-)
P.S. 2 Instytut to pierwsza książka, na której zwiastun filmowy się natknęłam. Mnie najpierw trochę rozbawił... Co sądzicie o takiej formie promocji literatury?
P.S. 3 Druga z rzędu notka o książce... Szaleństwo! ;-)
Mi też się w ramach "szybko przeczytaj szybko zapomnij" dobrze czytało Żulczyka. Swoją drogą w kategorii ciekawych nowinek polecam jego książkę "Zrób mi jakąś krzywdę" w formie audiobooka - nie słyszałam wielu audiobooków, bo wolę czytać sama, ale ten wyróżniał się wśród tych, które słyszałam, pomysłem na czytającego - książki nie czyta znany aktor, tylko raper. Byłam do tego pomysłu sceptycznie nastawiona, bo nie chciało mi się wierzyć, że ktoś na co dzień zajmujący się melorecytacją przeczyta ładnie książkę, ale wyszło całkiem nieźle. Oczywiście w tym czytaniu nie ma takich emocji jak w audiobookach czytanych przez niektórych aktorów (moją faworytką jest Anna Polony, pierwszy i ostatni raz w życiu wysłuchałam długaśnego audiobooka od początku do końca z wielką przyjemnością), ale jakoś do tekstu Żulczyka pasuje głos i intonacja Sokoła.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to wspaniała lektura na plażę. Ot, żeby nie było tak do końca sielankowo :)
OdpowiedzUsuńBesame, dzięki za podpowiedź - widziałam audiobooka "Zrób mi jakąś krzywdę", ale byłam sceptycznie nastawiona. Twoja rekomendacja przechyla wahania na korzyść zakupu;-)
OdpowiedzUsuńDemis, ja czytałam zamknięta w domu, w nocy, sama z dwoma kotami (jak bohaterka powieści) - i nie powiem, chwilami mi to nadmiernie przemawiało do wyobraźni..;-) Plaża wydaje się więc dobrym pomysłem.
Książka na pewno trafiła na listę do przeczytania.
OdpowiedzUsuńZ opisu nasunęło mi się skojarzenie z Domofonem Zygmunta Miłoszewskiego.
red_chile
Ewa, jeśli mi się uda przejechać przez Toruń to mogę pożyczyć ;)
OdpowiedzUsuńNiektóre przekleństwa jak najbardziej mi pasowały do sytuacji, ale niektóre właśnie wręcz raziły. Co do "przeczytać i zapomnieć"... cóż, właściwie, jak sama mówiłam, Żulczykowa książka aż tak zła nie jest. Właśnie taka na jedno przeczytanie, jeśli ktoś nie liczy (przynajmniej w moim odczuciu) na ten thriller, przy którym obgryza się paznokcie.
OdpowiedzUsuńJakkolwiek recenzja dobra i z wieloma rzeczami się zgadzam, tylko to, że w napięciu mnie nie trzymała... Ale jak mówią, o gustach się nie dyskutuje :)
Na podstawie filmu kojarzy mi się z "[REC]". A filmiki do promocji stosuje Znak i bardzo mi się ten pomysł podoba :-)
OdpowiedzUsuńRed_chile, właśnie - w paru recenzjach natknęłam się na porównanie z "Domofonem", zwykle wypadające na korzyść Miłoszewskiego. Chyba sięgnę po tę powieść - tym bardziej, że z Miłoszewskim miałam kontakt tylko poprzez ekranizację "Uwikłania" (gdzie akurat sama intryga bardzo mi się podobała).
OdpowiedzUsuńBesame, byłoby świetnie!
Maddie, jak najbardziej o gustach się dyskutuje! To jedno z najbardziej oszukańczych powiedzeń świata;-) Dla mnie cała przyjemność dyskusji o książkach czy filmach bazuje właśnie na porównaniu opinii, przefiltrowanych przez różne gusta. A przy okazji - fajnie, że wpadłaś:-)
My sElf, widzisz - wcześniej nie widziałam tych filmików, pomysłowe ze strony Znaku. Co do REC - podobał Ci się? Ja jestem fanką tego filmu, to jedyny horror, na którym byłam w kinie w ciągu ostatnich lat, i który autentycznie trzymał mnie w napięciu. A i potem trochę zaprzątał mi głowę;-)