Jedyne teatry, które odwiedzam dość regularnie to toruńskie, czasem – bydgoskie. Dlatego zawsze, kiedy wyjeżdżamy gdzieś z R., przeglądam repertuary teatrów, a gdy jakaś impreza kulturalna ściąga do Torunia spektakl z innego miasta, rzucam się na niego łakomie. Tak było np. w zeszłym roku przypadku Kozy Och-teatru, tak było w ostatni czwartek z Shirley Valentine, która odwiedziła Tofifest.
Cudowne przedstawienie. Nie chcę pisać wiele, bo cały czar Shirley płynie z bezpretensjonalności i autoironii głównej bohaterki, ale ta tragikomiczna historia ujęła mnie bez reszty. Przekonuje i porusza wizją kobiecych rozczarowań, bawi dystansem bohaterki do siebie, zachwyca temperamentem scenicznym Jandy. Choć, jak zwykle bywa w sali pełnej ludzi, irytowały mnie chóralne salwy śmiechu płynące od pewnego momentu już machinalnie, z rozpędu, niezależnie od tego, czy jakaś scena naprawdę była komiczna – to chłonęłam wyznania Shirley z zachwytem.
Fotosy ze spektakli Shirley z różnych lat możecie zobaczyć tutaj.
Janda dowiodła, że jest w stanie powołać do życia każdą postać, która jej się zamarzy – na scenie w ciągu 145 minut monodramu obserwujemy nie tylko Shirley w jej różnych emocjonalnych wcieleniach, ale i całą galerię jej rozmówców – szkolną koleżankę-prymuskę, która wyrosła na luksusową prostytutkę, egoistyczną córkę, znajomą bigotkę, która podsuwa Shirley ekstrawagancką koszulę nocną, męża przywiązanego do rutyny, niesprawiedliwą nauczycielkę, czarującego znajomego z plaży (którego brat posiada łódkę o nazwie Noe)... Wszystko to składa się na żywą, pełnokrwistą opowieść – aż trudno uwierzyć, że wykreowaną od początku do końca przez jednego człowieka.
I choć druga część spektaklu podobała mi się mniej, bo przywodziła na myśl recepty na szczęście w stylu Jedz, módl się i kochaj, to całość zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Dlatego jeśli jeszcze nie widzieliście Shirley Valentine, wybierzcie się na nią koniecznie – do Teatru Polonia w Warszawie lub na wyjazdowe przedstawienie.
P.S. Dla szerszego spektrum opinii dodam komentarz współtowarzyszy: nuda, Janda świetna, ale cały scenariusz to seria gagów jak z kabaretu, chwilami zabawnych jak Marian i Hela. Całkowicie dementuję, ale przytaczam dla sprawiedliwości ;-)
P.S.2 W Toruniu nie ma ani grama śniegu. Wciąż widać żółte liście; śnieg pokrywa tylko sine niebo.
Ach, jakże pięknie :)
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu - mniej lub bardziej intensywnie - przeżywam młodzieńczą fascynację twórczością Krystyny Jandy. Wydaje mi się piękna - takim pięknem, które bije z wewnątrz, z wrażliwości, z intuicyjnej mądrości, z odwagi - nie wiem do końca, jak to niepochwytne "coś" opisać...
:)
ja zgadzam się ze wspóltowarzyszami - nuda, banał, marian, hela i do tego jeszcze zalewski...
OdpowiedzUsuń"Jedz, módl się i kochaj" nie jest poradnikiem. ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWidziałam Shirley parę razy, w odstępach kilku lat - za każdym razem mnie zachwyca.
OdpowiedzUsuńnamiot, w takim razie Shirley na pewno by Cię oczarowała.
OdpowiedzUsuńAnonimowy pierwszy - słusznie, skrót myślowy, poprawiłam.
Jestem wielką fanką Jandy i staram się oglądać wszystkie jej monodramy, ale mimo upływu lat i obejrzenia różnych spektakli, Shirley wciąż plasuje się w czołówce.
OdpowiedzUsuń