poniedziałek, 22 października 2012

Paryż, Manhattan, Toruń, a nawet Londyn

Niedzielne popołudnia bywają zwodnicze. Niby wszystko fajnie, niby są jeszcze częścią weekendu, niby zapowiadają się na wielogodzinne, beztroskie i leniwe, a często przepoczwarzają się niepostrzeżenie w przedsmak poniedziałku. Wtedy szlag trafia relaks i niebieskie migdały, umysł zostaje zdyscyplinowany i skierowany na prozaiczne sprawy typu: jaką jutro założyć kurtkę, czy mamy chleb na kanapki, co czeka nas w firmie.

Aby więc jak najdłużej zatrzymać doświadczenie weekendu i do ostatniej chwili wytrwać w stanie "z dala od rutyny, za to jak najbliżej własnych myśli", postanowiliśmy z R. spędzić cały wieczór w mieście. Dopiero co zaczął się toruński festiwal Tofifest, ale nic w jego programie nas nie urzekło - mieliśmy ochotę na kino lekkie i niezobowiązujące. Wybór padł na Paryż - Manhattan Sophie Lellouche. Bohaterką filmu jest trzydziestoparoletnia farmaceutka zafascynowana... Zresztą, zobaczcie sami, kim.
Czy muszę coś dodawać w temacie wyboru seansu? ;) Film okazał się przyjemny, bez fajerwerków dowcipu, ale i bez bolesnej trywialności amerykańskich czy polskich komedii romantycznych. Dużo dobrej muzyki (Cole Porter i inne allenowskie szlagiery), dużo uroczych zdjęć (nie tylko miasta, ale i pięknych wnętrz), no i dla mnie szczególnie cenna - przyjemność śledzenia cytatów i nawiązań do Hanny i jej sióstr czy Manhattanu. Jeśli chodzi o francuskie kino, to stanowczo lepszy wybór niż Niewierni - film, który widzieliśmy tydzień temu; przydługi, wymęczony, chaotyczny, desperacko próbujący skorzystać z popularności Kac Vegas i tylko z rzadka zabawny. A seans Paryża był tym przyjemniejszy, że odbywał się w najmniejszej sali kina, zaludnionej sześcioma osobami - przepadam za taką kameralnością.

Oprócz kina udało nam się uszczknąć trochę nocnego spaceru. Oglądanie toruńskiej starówki w tej wzorcowo londyńskiej mgle, brodzenie w mleku po kostki, wypatrywanie pojedynczych przebłysków wypolerowanego bruku - bezcenne. I pomnik Kopernika, tak już opatrzony i wyświechtany, tak przewidywalny w każdym ujęciu, dziś prezentował się jak postać z allenowskich Cieni we mgle.

Wspaniale jest spojrzeć na oswojony Toruń inaczej. Wspaniale jest przeżyć inaczej oswojoną niedzielę. Dobrej nocy.


* Do opinii o filmie muszę coś dodać, dla szerszego spektrum opinii – moja mama, która widziała Paryż-Manhattan wczoraj, stwierdziła: "Taaa. A ja nakręcę film o swojej bliskiej relacji z Charie Chaplinem. Powieszę sobie jego plakat i będę z nim gadać" ;-)

10 komentarzy:

  1. też obserwowałam wczoraj Kopernika, wyglądał fantastycznie! wieczorno-nocny spacer w magii mgły toruńskiej to coś naprawdę uroczego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wczoraj w nocy spacerowałam chłonąc (dosłownie i w przenośni, bo wróciłam przemoczona) gęstą mgłę.
    A w temacie lekkiego kina francuskiego - widziałaś "Les emotifs anonymes"? Mogłaś nie widzieć, bo polska dystrybucja nie zachęcała (tytuł "Przepis na miłość" i plakat z różowymi serduszkami ;) ). Jeśli nie, to bardzo polecam, ja ten film mam na liście razem z Little Miss Sunshine, Happy go lucky, i tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. mm., prawda? Wyglądał prawie jak Sherlock.

    maryno, nie widziałam - ale już zanotowałam, poszukam. Zwłaszcza że ta kategoria filmów bardzo mi teraz pasuje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam "Paryż-Manhattan", podobał mi się. Tylko cały czas zastanawiałam się, dlaczego z młodymi kobietami kojarzy się w tym filmie tylko znacznie starszych facetów - jakaś francuska moda czy co?:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Skoro Ci kategoria pasuje, to jeszcze dopiszę obejrzanego dzisiaj Brzuchomówcę, skończyłam oglądać z uśmiechem na twarzy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Maryno, brzuchomówca z Adrienem Brodym? Czy jakiś inny?

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak tak, właśnie z Brodym :). Oglądałaś?

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie oglądałam - googlałam jeno. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  9. To jeszcze z Brodym dorzucę Pociąg do Darjeeling. Ten by chyba u mnie nie trafił do kategorii uroczych, ale na pewno do kategorii bardzo ładnych, świetnych muzycznie i momentami prześmiesznych. Ale tu trzeba dodać ostrzeżenie, że mogę nie oceniać obiektywnie filmów Andersona, bo z założenia już przed obejrzeniem wiadomo, że będą mi się podobały ;).

    OdpowiedzUsuń
  10. Maryna, dzięki raz jeszcze - "Les emotifs anonymes" już się grzeje przed seansem!

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.