No i wróciliśmy! W planach był wprawdzie wyjazd do Sandomierza, ale różne okoliczności powstrzymały nas przed oddaleniem się od Torunia dalej, niż na wyciągnięcie autostrady. Ostatecznie celem podróży zostało więc Trójmiasto – Sandomierz musi poczekać.
Niestety, po powrocie dość szybko dosięgnęła nas gorzka zmienność losu, odsuwając radosne chwile w sferę trochę odrealnioną. Z tym większą przyjemnością do nich wrócę i wypunktuję najprzyjemniejsze momenty.
Bilans kieszeniowej majówki: trzy dni nad morzem, garść niezałożonych, zbyt lekkich ubrań (Trójmiasto okazało się znacznie chłodniejsze niż Bydgoszcz, w której w sobotę bawiliśmy na dwóch ślubach – notabene, dwóch Baś – przy upalnej pogodzie) i cały wagon (większy niż wszystkie linie SKM razem wzięte!) wrażeń.
Niezwykłe miejsce noclegowe, w którym naszym współlokatorem był różowy flaming. Spacer z Gdyni Orłowo do Sopotu – nogi, po raz pierwszy w tym roku, zanurzone w morzu, a potem chwila błogiej drzemki na plaży. Drink z białego wina i sprite'a (nie wiem, czy czegoś jeszcze – muszę poeksperymentować w domu) w Gdańsku, z widokiem na Motławę. I to w poniedziałek, ok. 13 – w porze rozkosznie powszedniej. A wieczorem – gorąca „szarlotka” z żubrówki, musu owocowego i jabłek – w sopockim Błękitnym Pudlu.
Ponowne odwiedziny gdańskiego kina Kameralnego (tym razem seans Róży Smarzowskiego). Codzienne przechadzki esem-floresem nad stacją Sopot Wyścigi, by dostać się do serca miasta. Przypomnienie sobie sopockich willi z ich koronkowymi werandami. Spacer po gdańskim Dolnym Mieście, w trakcie którego R. – z tradycyjnym dla siebie zdrowym rozsądkiem – strofował mnie, że znowu włóczymy się po podejrzanych ulicach ;-) Wdrapanie się na wieżę Bazyliki Mariackiej bez liczenia schodów. Za to – liczenie kotów w Sopocie (kto pierwszy zauważy kota, wygrywa piwo) i spostrzeżenie, że w mieście musi istnieć jakiś płodny, czarno-rudo-biały kocur, bo wiele jego ewidentnych dzieci przechadzało się po willowych ogrodach. A właśnie – kot w Błękitnym Pudlu, który wskakiwał na wybrane krzesła i ucinał sobie drzemkę, nie bacząc na gości.
Niestety, po powrocie dość szybko dosięgnęła nas gorzka zmienność losu, odsuwając radosne chwile w sferę trochę odrealnioną. Z tym większą przyjemnością do nich wrócę i wypunktuję najprzyjemniejsze momenty.
L jak lato, którego zwiastuny można było zobaczyć w Polsce w miniony weekend.
Bilans kieszeniowej majówki: trzy dni nad morzem, garść niezałożonych, zbyt lekkich ubrań (Trójmiasto okazało się znacznie chłodniejsze niż Bydgoszcz, w której w sobotę bawiliśmy na dwóch ślubach – notabene, dwóch Baś – przy upalnej pogodzie) i cały wagon (większy niż wszystkie linie SKM razem wzięte!) wrażeń.
Niezwykłe miejsce noclegowe, w którym naszym współlokatorem był różowy flaming. Spacer z Gdyni Orłowo do Sopotu – nogi, po raz pierwszy w tym roku, zanurzone w morzu, a potem chwila błogiej drzemki na plaży. Drink z białego wina i sprite'a (nie wiem, czy czegoś jeszcze – muszę poeksperymentować w domu) w Gdańsku, z widokiem na Motławę. I to w poniedziałek, ok. 13 – w porze rozkosznie powszedniej. A wieczorem – gorąca „szarlotka” z żubrówki, musu owocowego i jabłek – w sopockim Błękitnym Pudlu.
Ponowne odwiedziny gdańskiego kina Kameralnego (tym razem seans Róży Smarzowskiego). Codzienne przechadzki esem-floresem nad stacją Sopot Wyścigi, by dostać się do serca miasta. Przypomnienie sobie sopockich willi z ich koronkowymi werandami. Spacer po gdańskim Dolnym Mieście, w trakcie którego R. – z tradycyjnym dla siebie zdrowym rozsądkiem – strofował mnie, że znowu włóczymy się po podejrzanych ulicach ;-) Wdrapanie się na wieżę Bazyliki Mariackiej bez liczenia schodów. Za to – liczenie kotów w Sopocie (kto pierwszy zauważy kota, wygrywa piwo) i spostrzeżenie, że w mieście musi istnieć jakiś płodny, czarno-rudo-biały kocur, bo wiele jego ewidentnych dzieci przechadzało się po willowych ogrodach. A właśnie – kot w Błękitnym Pudlu, który wskakiwał na wybrane krzesła i ucinał sobie drzemkę, nie bacząc na gości.
Poza tym – nocna przygoda z kwaterą, do której nie mogliśmy się dostać. Klamka w sopockim SPATIF-ie – do pocałowania! Świetne książki. Nasze z R. tradycyjne próby zrobienia sobie wspólnego zdjęcia (samowyzwalacz do lamusa!) i licytacje, kto ma dłuższą rękę i będzie w stanie objąć kadrem kawałek tła, a nie tylko nasze makro-nosy. Odkrycie, że gdańska wystawa kserokopiarek (wspomniana tutaj) nie zawiera już zwierząt, a także – że kawiarnio-księgarnia przy Garbarach już, niestety, nie istnieje. Za to – udane odwiedziny w sopockiej Bookarni. Dużo dobrego jedzenia. Prosta przyjemność doświadczania ciepła po interwencyjnym zakupie kurtki. Zakreślanie na mapie (coraz bardziej zdefasonowanej) ciekawych miejsc, wertowanie dwóch ciekawych przewodników.
Było sielsko-trójmiejsko. Jedyny minus – tłumy przewijające się przez główne deptaki. Ale z tym na szczęście sobie poradziliśmy, zapuszczając się na Dolne Miasto ;-)
Niebieski Mikrus i moje okulary – nad Motławą.
Pozdrawiamy Was z dachówki! R. i ja na wieży Bazyliki Mariackiej w Gdańsku.
Miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się gdańskie kino Piast – ul. Angielska Grobla. Smutny widok. A o kinie dowiedziałam się z ciekawego przewodnika Zrób to w Trójmieście – drugiego obok Filmowego spacerownika po Trójmieście, w które zaopatrzyłam się przed wyjazdem.
Krople bursztynu – galeria zewnętrzna, na którą natknęliśmy się przypadkiem. Przy nas wprawdzie bursztyny nie świeciły, jak na tym zdjęciu, ale wypatrzyliśmy ukrytą w nich lotkę.
Bookarnia w Sopocie przy ul. Haffnera – bardzo sympatyczna kawiarnia z antresolą i mnóstwem regałów, pełnych pokus. Tu możecie obejrzeć całe wnętrze.
Krople bursztynu – galeria zewnętrzna, na którą natknęliśmy się przypadkiem. Przy nas wprawdzie bursztyny nie świeciły, jak na tym zdjęciu, ale wypatrzyliśmy ukrytą w nich lotkę.
Bookarnia w Sopocie przy ul. Haffnera – bardzo sympatyczna kawiarnia z antresolą i mnóstwem regałów, pełnych pokus. Tu możecie obejrzeć całe wnętrze.
Posąg rybaka, który przechadza się nad sopockim monciakiem.
Przyłapałam go, gdy próbował ukraść księżyc!
Przyłapałam go, gdy próbował ukraść księżyc!
Apetyczny przystanek w Gdańsku, a w tle jeden ze wspomnianych przewodników.
Gdynia Orłowo z punktu widzenia Antoniego Suchanka,
artysty, który wiele czasu spędza na ławce przy plaży.
artysty, który wiele czasu spędza na ławce przy plaży.
Po Sopocie przechadzają się czasem różowe jelenie.
Za to tamtejsze byki jeżdżą na kółkach!
Mam nadzieję, że i Wy uszczknęliście trochę relaksu z tej majówki (a najlepiej – jeszcze z niej korzystacie). Jeśli nie, głowa do góry – lada dzień weekend! :-)
Mam nadzieję, że i Wy uszczknęliście trochę relaksu z tej majówki (a najlepiej – jeszcze z niej korzystacie). Jeśli nie, głowa do góry – lada dzień weekend! :-)
Dwa ostatnie zdjęcia najlepsze! Jak to się dzieje, że Ty zawsze wypatrzysz jakieś niedorzeczności? :)))
OdpowiedzUsuńUzupełniając tematy kulinarno-alkoholowe dodam, że dobra była też polędwica z dorsza z risotto w ziołowym sosie i koktajl z cytrynówki z sokiem grejpfrutowym:) Zakupy książkowe faktycznie udane! Całość trójmiejskich wspomnień popsuły informacje z meczu Lechia Gdańsk - Legia Warszawa:)
OdpowiedzUsuńAnonimowy, jeleń jest moim zdaniem piękny!
OdpowiedzUsuńR., ewidentnie decyzja, by nie zostawać na tym meczu, była dobra :-)
Bardzo lubię Twoje relacje z podróży. Pokazują miejsca z ciekawej, innej niż masowa turystyka, perspektywy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i będę zaglądać :)
Czy dobrze widzę wśród książek przeglądanych w Bookarni kota Simona? :)
OdpowiedzUsuńRównież lubię tę kawiarnię - duży wybór książek i fajne rabaty.