poniedziałek, 8 lipca 2013

Nie matura, lecz chęć szczera, wyśle cię na Openera

Długo wahałam się, czy jechać. R., wraz z Pawłem i niejakim dj Filcem, miał karnet już od stycznia, urlop wypisany (przynajmniej mentalnie) równie długo, nocleg zarezerwowany, a koncerty wyśledzone. A ja do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy dołączę. Głównie z przyczyn finansowych - hiszpańskie wojaże pożarły sporo funduszy, w międzyczasie zdarzyło się parę nagłych acz ekscytujących wydatków typu dentysta, a bank z niewiadomych przyczyn wciąż domaga się rat kredytu (skandaliczna nachalność, doprawdy). Poza tym festiwale muzyczne nie pociągają mnie tak bardzo, jak filmowe - cały dzień spędzony w kinie może upłynąć mi emocjonująco, a na kilku koncertach z rzędu już się nudzę i wywijam myślami.
 Open'ER, czyli ewenement i R. na wolnym powietrzu

Ostatecznie pojechałam, na jeden dzień. I nie żałowałam ani przez chwilę. (No, może z wyjątkiem jednej, gdy zatrułam się czymś na trasie, a PKP akurat zaserwowało nam dodatkową godzinę postoju w trawie - ale tę kwestię pozostawię na marginesie).

Czwartek spędzony na Open'er Festiwalu okazał się bez wątpienia najlepszym dniem koncertowym tego roku. Klucz do sukcesu? Nick Cave and The Bad Seeds! Jeśli kiedykolwiek poczujecie się starzy i zmęczeni, obejrzyjcie ich koncertowy występ - taką porcją charyzmy nie sposób się nie zarazić. Cave śmiało wychodził do publiczności, przechadzał się po ramionach rozentuzjazmowanych fanów i śpiewał, śpiewał tak elektryzująco, że nie tylko Babie Doły były rozkołysane. Do tego prowadził ujmującą konferansjerkę (People ain't no good... except people here, in Poland - co podobno wcale nie było wytrychem na każdym koncercie). Nie ustępowali mu pozostali, fantastyczni muzycy, jak skrzypek, Warren Ellis, który co drugi, dynamiczny występ kończył wyrzuceniem smyczka na scenę (po czym przez połowę kolejnego utworu szukał go wokół siebie). Znakomite widowisko!
Zdjęcie ze strony Polskiego Radia
Jakie inne rytmy trafiły mi się podczas koncertowego czwartku? Fragment występu Kim Novak, zespołu braci Waglewskich, których kilku piosenek wysłuchaliśmy w wymarzonych dla mnie okolicznościach (leżąc na trawie, jeszcze bez deszczu); Ras Luta, znany z przeboju Znowu nie mam hajsu, odrobina Łąkiłan (nie jestem wielką fanką, ale na koncertach bardzo lubię, o czym wspominałam kiedyś przy okazji przyjemności) i na deser Maria Peszek. Dla mnie okazało się to porcją w sam raz.
Co jeszcze zanotowałam w czasie Open'er Festivalu?
1. Świetną organizację. Open'er jest wielkim przedsięwzięciem, a wszystko chodzi jak w zegarku; darmowe autobusy co chwilę kursują z centrum Gdyni na lotnisko Babie Doły (przestrzeń festiwalu); cały teren jest zmyślnie zagospodarowany; oprócz scen koncertowych, nie brakuje miejsc, gdzie można coś zjeść (jako wegetarianka, byłam mile zaskoczona wyborem), żeby nabrać sił w czasie maratonu koncertów. Poza tym kusi scena teatralna (to mój jedyny żal: nie udało mi się zdobyć wejściówki na Warlikowskiego), sala kinowa, namiot designu, stoiska znanych butików, np. mojego ulubionego Pantuniestał... Dużo atrakcji, również pozamuzycznych.
2. Kalosze. Nigdy nie widziałam w jednym miejscu tak wielu różnych fasonów i kolorów.

3. Plaża. Położona niedaleko głównego miejsca akcji, wymagająca wprawdzie wspinaczki po dziko zdeformowanych schodach, ale urocza. Zapas jodu uzupełniony nie mniej, niż zapas Nicka Cave'a.
Open'erowa bluza Pawła. Do dziś trwają spory, czy kosmata kula to po prostu logo festiwalu ze sceną, czy też naprawdę kot ;)
Co tam koncerty, gdy jest diabelski młyn!
Babie doły, czyli Magda i ja na plaży miejskiej w Gdyni.
R. i ja, a jakże! Plaża miejska w Gdyni.
Skoro już fauna, to i pasażer w pociągu powrotnym (zdjęcie znane już z kieszeniowego facebooka).
A teraz? Znowu nie mam hajsu. Ale warto było!

15 komentarzy:

  1. Dokładnie, genialny koncert! Ja z kolei byłam na całym Openerze (włącznie z polem namiotowym, gdzie uczestnicy festiwalu sami dawali niezłe koncerty)i Nicka zdecydowanie umieszczam na podium. Niesamowity koncert, do teraz mam ciarki. Całkowicie zdominowali publiczność, szczególnie damską część ( "This song I've written for my... third wife). Na "Push the sky away" prawie się rozpłakałam, wyczekiwałam tej piosenki cały koncert, który okazał się najdłuższym i najbardziej emocjonalnym punktem festiwalu. Czadu dali też Alt J, Editors i The National, a z polskich zespołów rozłożyły mnie na łopatki Ballady i Romanse. Mega pozytywne i zakręcone babki! A jakie głosy..
    Też chodziłam w gumiakach, akurat w czwartek lekko padało. Moje "gumowce rybaka" chowały się przy tych wszystkich wzorzystych, barwnych kaloszach.
    A bluzę sprawiłam sobie taką samą, tylko granatową. I oczywiście też wystawiłam swój portfel na dietę. Dietę cud jak się niestety okazało. Zostały same miedziaki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "This song I've written for my... third wife" - ha, również uśmiecham się na wspomnienie tej wypowiedzi! Cieszę się, że i Tobie Cave - jak i Opener w wersji pełnej - się podobał. O Balladach i Romansach słyszałam bardzo dobre opinie od chłopaków, którzy zostali, więc apetyt na ich występ przy innej okazji mam spory.

      Co do bluzy - prawda, że kot? ;)

      Usuń
  2. To już (a może dopiero) mój drugi Opener. Pierwszy zapisał się pokładami błota, szczególnie na polu namiotowym, drugi upłynął pod znakiem filcu ;-) A tak poważnie mówiąc to największe wrażenie, do dziś się utrzymujące zrobili na mnie Nick Cave and The Bad Seeds. Przyznam szczerze, że nie wątpiłem w profesjonalizm artysty, ale nie spodziewałem się aż takiego show! :) Dziś kilka razy w kółko słuchałem Jubilee Street - utworu, podczas wykonywania którego skrzypek Warren Ellis oszalał na koncercie po raz pierwszy :) Poza tym warto pochwalić Skunk Anansie i Kim Novak. Kapela Waglewskich zagrała tak jak lubię: prosty, czysty rock. Blues rock, hard rock, muzyka, która się nie starzeje :) Przyznam też, że duże wrażenie zrobiły na mnie zespoły, na które poszedłem troszeczkę bez przekonania: Ballady i romanse oraz Transmisja. No i na koniec Lao Che :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lao Che Wam zazdroszczę, łobuzy. A "Jubilee Street" - już kiedy czytam tytuł, przypomina mi się głos Cave'a przy tym wykonaniu... Kapitalne!

      Usuń
  3. Nick Cave był rzeczywiście niesamowity, warto było pojawić się na Openerze choćby dla tego jednego koncertu. Oni są po prostu szaleni! Diabły wcielone :) A bluza Pawła - PIĘKNA!! :)
    Aha, i nienawidzę PKP.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PKP... Nie kojarzę tego zespołu, na której scenie grali?

      Usuń
  4. "Arctic Monkeys! Przecież byli jeszcze Arctic Monkeys" - przypomniałam sobie dziś na jodze, więc spieszę uzupełnić relację. Koncert, cóż, nie był zły, lecz zdecydowanie nie porywający - jak to słusznie zauważył Paweł, panowie wypadli dość boysbandowo.

    Podobały mi się natomiast duże litery AM na scenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, wchodzę, a tu akurat ewenement online :) A czemu napisałaś w komentarzu, a nie w notce? Co do Arctic Monkeys, dosyć lubię. byłabym ciekawa w sumie, co zrobią ze swoim materiałem na koncercie, jak reagują na fanów itd. Ale ich koncert, jak i cały Opener, jeszcze przede mną.

      Ania

      Usuń
    2. Aniu, bo sama, gdy już przeczytam jakąś notkę, wracam głównie do dyskusji pod nią. Openera życzę w przyszłości!

      Usuń
  5. PKP to taka kiepska banda, działa na scenie polskiej już od wielu lat, fanów ma niewielu, ale z niewiadomych przyczyn trwa w najlepsze. Koncertowo się spóźniają, potrafią zawiesić na długi czas, wzbudzają gorące, wręcz duszne emocje lub przeciwnie, mrożą krew w żyłach. A drodzy są jak nie wiem co....Generalnie nie polecam. No chyba, że musisz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja... Po angielsku... Super... Co to znaczy?

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurna... Kierownicza bloga usunęła komentarz, który komentowałem.... I jak to teraz wygląda? Źle, wygląda to źle, bo odnoszę się do czegoś, czego nie ma... Ech... A co to było? Może mi ktoś - w domyśle kierowniczka bloga - wyjaśnić, co to było, to coś po angielsku? Skoro ewenement to usunęła, to musiało to być coś złego... Urdu namazało coś złego, a zło trzeba plenić, zgadzam się, ale nim się wypleni, powinno się - ku przestrodze! - przestrzec, wyjaśnić, napiętnować i dopiero potem spuścić do - przepraszam za kolokwializm - kibla, spuścić do kibla kurtynę milczenia. Edukacyjna rola prowadzenia bloga powinna tutaj jednak wystąpić. Zatem? Nie podpisuję się z wrodzonej skromności możliwości.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.