środa, 13 listopada 2013

Kieszenie milowe

Dziś o kamieniach milowych na drodze zawodowej. O punktach przełomowych w karierze, stopniach wtajemniczenia, które się pojawiły, gdy wgryzałam się w branżę reklamową. Czyli o tym, co ukształtowało mnie zawodowo i zadecydowało, kim dzisiaj jestem i jak działam.

Kamienie milowe, jak to kamienie, sugerują, że droga była wyboista. I owszem, nieraz zaskakiwała mnie trudnościami, wtłaczała w niechciane zakręty albo - to szczególnie dokuczliwe - obezwładniała zakazami ruchu. Ale, dziś wiem to na pewno, wolę wyboje niż jednostajność.

Przyznam Wam się, że nigdy nie planowałam swojej ścieżki kariery. Jestem raczej z frakcji marzeń, niż celów i to bardziej reklama wybrała mnie, niż ja ją. Ale zawsze lubiłam podsumowywać, zestawiać swoją świadomość sprzed ze współczesnym stanem wiedzy i emocji
(ktoś słyszał o lekturze Krzyżaków?), wyciągać wnioski. To ważne, by dostrzegać zmiany, bo - jak pisałam wiosną - łatwo przeoczyć sukces. Nie bez znaczenia dla mojej sytuacji zawodowej jest TEŻ fakt, że pracuję w agencji niesieciowej, czyli niewielkiej, prywatnej firmie, w której nie ma klarownych, korporacyjnych szczebli  awansu, a wszystko, co chcesz osiągnąć, musisz samemu wykarczować sobie maczetą ;)

Wspominałam coś o wyboistej drodze? To dowód! Zdjęcie znane długodystansowym czytelnikom Kieszeni.
  1. Pierwszy pomysł kupiony przez klienta. Nawet, jeśli był to mały kamyczek w pracy zespołowej, nawet jeśli przed ostatecznym ujrzeniem światła rynku przeszedł przez sito uwag, a wiele osób zostawiło na nim swoje odciski palców. Do końca zdołał zachować wymyślony przeze mnie kształt i było to szalenie uskrzydlające.
  2. Pierwsza prezentacja u klienta, a krótko potem - pierwsza prezentacja po angielsku (do tego z pomysłem, który do dziś wspominam ciepło). Pamiętam bicie serca, próbę synchronizacji z account managerem, mówienie za szybko, nadmierną gestykulację... (no dobra, to ostatnie zostało do dziś). W tym samym nurcie, ale już dużo później, pojawiły się pierwsze bliższe spotkania z klientami, serdeczne relacje, pierwsze przejścia na ty. Tym cenniejsze, że bezpośredni kontakt z przedstawicielem firmy, dla której pracujemy, to tylko margines mojej pracy - przyjemnie, kiedy daje poczucie wspólnego celu.
  3. Smaki różnorodności - nowe usługi (bo branża reklamowa - jak bardzo stresogenna czy wyczerpująca by nie była - dostarcza prawdziwego bogactwa wyzwań). Pamiętam, że nauka każdego nowego nośnika reklamowego, zrozumienie, jak pisać scenariusz eventu, a jakich błędów unikać przy tworzeniu nowych brandów, działało jak zastrzyk wiary we własne możliwości. I kreśliło na horyzoncie wizję jeszcze innych, nowych doświadczeń.
  4. Radość ze współpracy z mądrymi ludźmi. Punkt najbardziej mglisty i trudny do osadzenia w konkretnym punkcie czasowym, a jednak z biegiem lat nabierający dla mnie coraz większej wagi. Może musiałam najpierw doświadczyć szalonego dryfowania wśród zleceń, by podnieść głowę i uważnie przyjrzeć się ludziom, z którymi pracuję? Dziś mam bardzo mocne przekonania o talentach, wiedzy i wrażliwości wielu z nich. I wiem, że to znacznie potężniejsza siła, niż starcia z żywiołem niekompetencji, narcyzmu lub lenistwa, które też zdarza się w codzienności.
  5. Kierowanie zespołem (rzecz nie do przecenienia). Spośród wszystkich wymienionych punktów, ten jest najbardziej wyrazisty, jego realizacja - najbardziej wymagająca, ale i dająca więcej satysfakcji. Cokolwiek sobie myślałam o zarządzaniu ludźmi, jakiekolwiek miałam wyobrażenia o byciu szefem, rzeczywistość zmiotła je totalnie, budując zupełnie nowy, pełnokrwisty obraz. Lubię ten punkt, motywuje do dalszego rozwoju; jest też najbardziej uniwersalny, bo cokolwiek będę robić, doświadczenie zarządzania zespołem zostanie we mnie.
  6. (pochodne ww.) Pierwsza rekrutacja. Uskrzydlające, ale i obciążające poczucie odpowiedzialności. Pierwsze oceny pracowników, pierwsze konflikty i pierwsze wspólnie wypracowane sukcesy. Wywalczenie komuś pierwszej podwyżki (fantastyczne!).
  7. Pierwsze zwolnienie pracownika. Chwile, w których nawet będąc przekonanym o słuszności swojej decyzji, człowiek czuje się podle. Gorycz, której nie da się uniknąć, gdy decydujemy się na odpowiedzialność.
  8. Odwaga nie bycia niezastąpionym. Dziś - choć zabrzmi to zarozumiale - wiem, że nie sztuką jest być niezastąpionym, sztuką jest czasem odpuścić. Trzeba jednak najpierw zachłysnąć się samodzielnością, doświadczyć tego, że "jestem jedyny na obszarze takiej usługi" albo "jestem potrzebny na tak wielu frontach", by nabrać pewności siebie niezbędnej do... wycofania się nieco.
  9. Przyznanie się do problemu. W moim przypadku wyrażał się on bezsennością (jak to wdzięcznie ujęła Aleksandra, jarałam się sufitem) i w gruncie rzeczy nie był bezpośrednio związany z pracą. Ale żeby dojść do źródła, trzeba chcieć je dostrzec i... otworzyć się na pomoc. Choć to doświadczenie wpłynęło pozytywnie na całe moje życie (mówiąc krótko: obecnie sypiam), to i na obszarze zawodowym okazało się bezcenne. Dziś patrzę na siebie i innych z większą... czułością. I rozumiem w praktyce, że to, w jakiej rzeczywistości pracujemy (i żyjemy), zależy w znacznym stopniu od nas samych.
  10. Radość dzielenia się wiedzą. Poczucie, że jeśli na jakimś polu wypracowało się własną metodę (np. w podejściu do zleceń danego rodzaju albo w samym sposobie prezentacji pomysłów), to fajnie jest się nią dzielić i obserwować, jak w rękach innych nabiera ciekawych form. Rzecz praktykowana najpierw w firmie, a później - od jesieni zeszłego roku - na uczelni, w czasie zajęć ze studentami specjalizacji copywriterskiej. Zupełnie nowa perspektywa. W tym drugim obszarze na pewno mam jeszcze wiele do zrobienia, ale też początki bywają najbardziej rozwijające.
Zdjęcie z cyklu 13 kroków. Jedyne z tłem firmowym, choć sam wątek pracy pojawiał się między wierszami w wielu krokach. Plastry tym razem poza kadrem.

Zachęcam Was do stworzenia podobnej listy, zwłaszcza jeśli pracujecie (albo funkcjonujecie - rodzinnie, mieszkaniowo, emocjonalnie...) od lat w tym samym miejscu i czasem niepokoi Was wrażenie, że nic się nie zmienia. Zmienia się - warto uchwycić tę dynamikę. Kto wie, może tak jak ja dostrzeżecie, że - choć nie planowaliście tłuc żadnych szklanych sufitów - kawałki szkła skrzypią Wam pod butami? ;) A może uznacie, że warto sprowokować jakąś zmianę? Udanego dnia.

22 komentarze:

  1. Tak, to skłania mnie do pewnych przemyśleń. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melko, czy chodzą Ci po głowie jakieś zmiany? Pochwal się!

      Usuń
  2. Bardzo lubię. Pozytywnie - no i jaranie się sufitem, to Aleksandra F.?:) wspaniałe, jakby to powiedział pewien kopirajter. Ale wiadomo - jaki Pan, taki wpis, taka robota:) z moejj stromy ( a to już z 7 lat będzie) - to 7 latwyboistej, ale zajebistej wspólnej drogi w tym naszym cyrku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatka, dzięki! Co do jarania się sufitem, to nie nasza Ola, lecz Aleksandra - czytelniczka bloga, która zostawiła komentarz pod tamtym wpisem.
      Pozdrawiam ze wspólnej areny i już się rozgrzewam przed jutrzejszymi skokami przez płonącą obręcz! (A wiadomo, będzie wspaniale! :)

      Usuń
  3. Anglojęzyczni taki "kamień milowy" nazywają "diamond". I ładniej, i chyba adekwatniej, no i bardziej kojarzy się z kobietę :-)
    Chciałem znaleźć coś mądrego (żeby błysnąć i podzielić się wiedzą:_)), ale udało mi się tylko to, czego nie potrafię nawet przeczytać - że "nazwa pochodzi od stgr. ἀδάμας"... I, że największy, barwny jest szafirowoniebieski i nazywa się... hope. I przed oszlifowaniem ważył nieco ponad 66 karatów.
    Dzierżyj mocno nadzieję na nowe, coraz większe i piękniejsze diamenty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przegrałem Twój pkt.10. - nie udał mi się tak szalbierczo wypieszczoy podstęp.
      Ten hope waży ok. 67,5 karata.
      Uwzględniając różnicę to tak w połowie, miedzy 66, a 69 :-)

      Usuń
  4. a na nastepnych zajeciach znowu bedzie "o czy mowilismy na ostatniej lekcji?" proponuje wypracowac inna metode dopiero chwalic sie nia na blogu pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie ta metoda sprawdzania listy obecności.
      Kto był, kto nie spał i nie grał...

      Usuń
    2. Mnie ten przedmiot otworzył oczy na to, o co w ogóle chodzi w reklamie. Dlatego moim zdaniem warto by przenieść te zajęcia na początek specjalizacji - są porządnym wprowadzeniem w pracę copywritera. Ale nielukrowanym, co jak widać 2 posty wyżej, bywa dla niektórych trudne ;)

      Ale chyba zrobiliśmy offtop. Kieszenie czytam od wielu tygodni, i na blogspocie, i na facebooku, ale dopiero dzisiejszy wpis skłonił mnie do komentarza. Życzę wielu inspiracji do dalszych wpisów!

      Usuń
    3. O, przeniesienie na początek specjalizacji (ja bym wstawiła zamiast innego przedmiotu - mogę napisać kt órego?;) to dobry pomysł! I na pewno dodanie jeszcze jednego semestru. Może da się to jakoś zorganizować?

      Usuń
    4. A czy na praktyki w tym roku można się zapisać? Jakie kryteria trzeba spełnić?

      Usuń
    5. Anonimowy pierwszy, należę do starej szkoły blogowania, w której najpierw czyta się tekst, który zamierza się skomentować ;) Wszyscy studenci - dzięki za uaktywnienie się! Pamiętajcie jednak, że to blog pasjonacki, a nie serwis towarzyszący zajęciom, więc program przedmiotu nie będzie tu omawiany. Dlatego nie, nie rozwijajmy tematu zamiany przedmiotów ;) Wiecie, gdzie mnie znaleźć w sprawie zajęć i praktyk, a tu zapraszam do komentowania tematów Kieszeni.

      Usuń
  5. Bardzo ciekawy wpis. W ogóle zawsze czytam Twoje wpisy o pracy, choć sama (a może właśnie dlatego?) pracuję w zupełnie innej branży. Łączy nas chyba podejście do otaczającego życia, bo podpisuję się pod stwierdzeniem:
    "to, w jakiej rzeczywistości pracujemy (i żyjemy), zależy w znacznym stopniu od nas samych."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tfu, miało być "do otaczającego świata", a nie "otaczającego życia" oczywiście :)

      Usuń
  6. Miałam szansę brać udział w Pani zajęciach z copywritingu w poprzednim roku akademickim i do dziś wspominam je jako najbardziej... "życiowe" zajęcia w ramach specjalizacji. Ba! chyba nawet na całych studiach :) Wiele rzeczy, które wtedy przerabialiśmy (np. o promocji w internecie) wykorzystuję dziś pracy, choc w reklamie nie pracuję. A niestety sporo przedmiotów (zwłaszcza na naszym "poetyckim" kierunku) nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością rynku pracy...

    Ciekawie czyta się taki wpis z perspektywy czasu, kiedy można prześledzić całą drogę copywritera. Kto wie - może jeszcze kiedyś uda mi się spróbować sił w agencji reklamowej? Nie ukrywam, cały czas wydaje mi się to kuszące :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoła poetów, skąd ja to znam? ;) Anonimowa, cieszę się, że wiedza z zajęć przydaje Ci się w praktyce. Co do startu w reklamie, na to nigdy nie jest za późno, ale zawsze proponuję najpierw potestować umiejętności copywriterskie na swoim polu. Niezależnie od branży, w której pracujesz, albo hobby, którym się zajmujesz, warto ćwiczyć np. regularne prowadzenie profilu na FB (formułowanie postów, pomysły na grafiki, interakcje z użytkownikami itd.). Gdy podejmiesz się tego na kilka miesięcy:
      a) będzie Ci łatwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy byłabyś w stanie zajmować się tym na co dzień,
      b) będziesz miała ciekawy kamyczek do portfolio, który może przydać się na ewentualnej rozmowie kwalifikacyjnej w agencji.

      Usuń
  7. Zabiłaś mi ćwieka tym wpisem. Wracałam do niego myślami przez ostatnie dni, przypominając sobie zmiany, jakie zaszły w mojej firmie w ciągu 7 lat, burzliwego okresu mojej pierwszej pracy.

    Podzielam Twoje przekonania - wyłaniające się nie tylko z tego wpisu, ale z wielu tekstów w Kieszeniach - że niezależnie od tego gdzie pracujemy i czym się zajmujemy, wiele energii czerpie się ze współpracy z mądrymi ludźmi. I niestety, doszłam do wniosku, że tej energii w mojej obecnej pracy jest za mało. A zmiany, które widzę, mi nie wystarczają, są zbyt płytkie i po prosru muszę coś zmienić.

    Choć to smutny wniosek, to dziękuję Ci za inspirację do zmian. Teraz w moich rękach jest to, by postarać się "żyć tak, jak chcę" :)

    OdpowiedzUsuń
  8. tęcza warszawska17 listopada 2013 17:08

    Fajny, szczery wpis. Pozwala unaocznić sobie drogę, jaką przeszłaś do momentu, w którym (wirtualnie) Cię poznałem.

    I dziękuję (myślę, że nie tylko w swoim imieniu) za umiejętność przyznania się do słabości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęczo, od 5 minut próbuję odpowiedzieć na Twój komentarz i wychodzi albo banalnie, albo zbyt osobiście. Dlatego - dziękuję.

      Usuń
  9. Oooj, pamiętam emocje związane z pierwszą prezentacją u klienta :) Generalnie w pracy copywritera przeżywałam podobne etapy do Twoich. Wciąż przeżywam, jestem chyba na punkcie 4. Choć czasem tak strasznie, strasznie trudno spojrzeć przychylnie na ludzi, którzy z nami pracują, gdy ta praca odbywa się w tak dzikim tempie...To chyba dla mnie osobiście największa trudność.

    PS. "Jestem raczej z frakcji marzeń, niż celów" - ładne! Mogę wykorzystać na twitterze? :)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.