niedziela, 10 października 2010

Niepotrzebnie urodzone

Dom Augusty przepełniony jest gorzkimi wspomnieniami i niezrealizowanymi marzeniami; mieszkają w nim bolesne rodzinne tajemnice, młodzieńcze złudzenia i piętrzone latami frustracje. Przez ciemny korytarz, chłodną kuchnię czy ciasną garderobę przemykają szepty kilku pokoleń kobiet – potomkiń tytułowej Augusty. 
W ich losach Axelsson zamyka całe spektrum kobiecych porażek i nadziei. Śledzimy rozpaczliwe próby osiągnięcia niezależności przez nastolatkę, patologiczny związek uczuciowy jej matki, skrajną nieśmiałość i całkowity brak wiary w siebie pewnej starszej pani (Nie przepisano jej tylko pigułek na jej największą boleść: wstyd, że urodziła się sobą...) czy bierność i rezygnację pięćdziesięciolatki, która analizuje stan swojego małżeństwa. Innymi słowy – ciężar skrywanych przez dekady tajemnic, morze niewypowiedzianych słów i przemilczanych oskarżeń.
A wszystkie historie – choć rozpisane na całe stulecie i dotykające rozmaitych problemów – łączy jeden rys: rozpaczliwe pragnienie miłości. Jest to zresztą cecha odczuwalna też przy Kwietniowej czarownicy – przezierające przez każdą stronę wrażenie, że kluczem do rozwiązania problemów byłaby bliskość drugiego człowieka. Tylko tyle i aż tyle.
I niezależnie od tego, czy samotność bohaterek przybiera postać izolacji wobec rówieśników, zatajania ważnych wspomnień przed mężem czy żarliwej tęsknoty za matczyną czułością – za każdym razem przedstawiona zostaje równie sugestywnie. Mnie osobiście, podobnie, jak w Kwietniowej czarownicy, szczególnie dotykały wątki wypaczonych relacji między matką a dzieckiem (w przypadku pierwszej powieści były to wstrząsające opisy rodzicielskich zaniedbań  Birgitty – samej desperacko pragnącej miłości i opieki). Axelsson bezceremonialnie i celnie demonstruje, jak niewrażliwość rodziców może skazać dzieci na lodowatą samotność w przyszłości, a echo inwektyw usłyszanych od matki powraca do córki z przerażającą regularnością. I każe uwierzyć w słuszność opinii, że niektórzy urodzili się niepotrzebnie...
Charakterystyczny jest sam sposób opowiadania historii. Jedna z bohaterek, przed spotkaniem z mężczyzną, którego nie widziała od ponad czterdziestu lat, rozważa z niepokojem: Czy Krystian widzi teraz to, co ona zobaczyła dziś rano w lustrze? Że ma trzy twarze, jedną na drugiej? Jedna z nich należy do dziewczynki, druga do kobiety, a trzecia do staruszki. Czy Krystian rozumie, że wszystkie te trzy twarze są tak samo prawdziwe? (s. 292).
Ta myśl – sugestia, że na jednego człowieka składa się suma jego przeżyć, nadziei czy rozczarowań z całego życia, że choćby przykurzone, nie tracą one na intensywności, że wszystko jest zawsze – wyznacza rytm narracji Axelsson. Bohaterki obserwujemy na różnych etapach życia, doświadczamy ich tragedii czy radości niejako w oderwaniu od czasu – choć jednocześnie możemy rekonstruować chronologię zdarzeń i uzupełniać poszczególne luki z dzieciństwa spadkobierczyń Augusty. Bo – co ważne dla wielbicieli klasycznej narracji – z całej powieści wyłania się stopniowo wiarygodna i spójna rodzinna historia, zwieńczona współcześnie, wyjaśniająca wiele tajemnic z przeszłości. Jednak w trakcie lektury zaglądamy do świata Domu Augusty jak do studni – nieświadomi, czyje wspomnienie albo los której generacji akurat odbije się w tafli wody...

Gorąco polecam lekturę Domu Augusty. To przejmująca, dotkliwie smutna saga kobiet skażonych samotnością. Język Axelsson jest poetycki, a jej opowieść – rozpięta między rzeczywistością ubogich fabrykantów a idylliczną krainą baśni. Pisarka konstruuje metafory, które niekiedy wydają się kanciaste – a jednak niezwykle wiarygodnie oddają mroczne zakamarki kobiecej psychiki.


Cierpka literatura, do której z pewnością będę wracać – choć prawdopodobnie ze ściśniętym gardłem.


P.S. Na zakończenie dygresja plastyczna. Rzadko zdarza się, że okładka książki zapada mi w pamięć – zwykle wydawcy decydują się na banalne grafiki, proste skojarzenia lub (to już w moim mniemaniu grzech najcięższy ;-) zdjęcia z ekranizacji powieści. Dlatego z przyjemnością zwracam uwagę na projekty serii okładek powieści Axelsson, stworzone przez Joannę Szachowską. Ich zamierzony chłód, surowy wdzięk i brak dosłowności (a przecież tak wiele jest u Axelsson wątków, które można by potraktować literalnie) wspaniale oddają melancholijny nastrój powieści szwedzkiej pisarki. Projekty Szachowskiej są nasycone kolorami – tak, jak nasycone emocjami są życiorysy bohaterek Axelsson.

3 komentarze:

  1. Niezła recenzja, tylko brak mi zdjęć mebli bohaterek;) Axelsson ewidentnie się nie popisała!:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. > że na jednego człowieka składa się suma jego przeżyć, nadziei czy rozczarowań z całego życia, że choćby przykurzone, nie tracą one na intensywności

    Bardzo ładnie powiedziane.

    Zaintrygowałaś mnie - chyba sięgnę po tę powieść:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna recenzja!

    Muszę to przeczytać, bez dwóch zdań.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.