niedziela, 24 października 2010

Not so essential

Często piszę tu o filmach, które premierę mają już dawno za sobą, a jedynie ja natknęłam się na nie ostatnio. Tym razem jednak do Kieszeni trafia tytuł prosto z afisza – Essential Killing Jerzego Skolimowskiego. O reżyserze zrobiło się bardzo głośno we wrześniu, gdy został nagrodzony na tegorocznym festiwalu w Wenecji.
Opowieść koncentruje się na postaci tajemniczego Afgańczyka, który zostaje schwytany przez wojska amerykańskie, a następnie przetransportowany do Polski (nawiązanie do doniesień o tajnych więzieniach CIA na Mazurach – zresztą, położonych podobno nieopodal domu Skolimowskiego). Przypadek sprawia, że bohaterowi udaje się uciec z konwoju, a następnie schronić w okolicznym lesie. Od tego momentu obserwujemy jego rozpaczliwe próby przetrwania w obcym środowisku, nieustanną ucieczkę przed stąpającymi mu po piętach służbami i zmagania z zimnem, strachem i dotkliwymi ranami.
Jeśli jednak spodziewacie się trzymającej w napięciu akcji czy zdecydowanego głosu w dyskusji nad problemem wojny, będziecie zawiedzeni. Mimo podjęcia tu takich tematów, jak interwencje zbrojne (w początkowych scenach mamy kilka całkiem wyrazistych postaci amerykańskich żołnierzy), walka z terroryzmem, metody torturowania więźniów czy wychowanie w gotowości do walki (mgliste retrospekcje głównego bohatera, tłumaczące w jakiś sposób jego odruch essential killing) – film Skolimowskiego nie jest obrazem stricte politycznym. Przypomina raczej mroczną, melancholijną przypowieść. Dodatkowo uogólnioną (w założeniu twórców pewnie – uniwersalną w wydźwięku) dzięki zdawkowym informacjom na temat głównego bohatera. Bo obserwując poczynania mężczyzny, nie dysponujemy żadną realną wiedzą o jego przeszłości czy pochodzeniu, nie znamy jego motywacji, więc trudno nam oceniać jego zachowania. Taka konstrukcja bohatera to zresztą, moim zdaniem, jeden z największych atutów filmu.
Kolorystyka ograniczona jest głównie do czerni i bieli (lasy pokryte śniegiem, blada skóra uciekiniera, lodowate niebo o zmierzchu...) – a barwą, która urozmaica kadr, jest najczęściej czerwień. Rana głównego bohatera sącząca się przez jego jasną odzież, dłonie unurzane we krwi ofiar na tle krystalicznie czystego strumienia – tego typu kontrastów jest w filmie wiele*. Oszczędność w doborze środków wyrazu współgra z ascetycznym charakterem samej opowieści.
Moim zdaniem warto wybrać się na Essential killing i dać się poprowadzić tej cierpkiej, metaforycznej opowieści, w której podstawowym środkiem wyrazu jest milczenie. Do mnie koncepcja Skolimowskiego trafiła, ale i – przyznaję otwarcie – nie dostarczyła mi zbyt silnych emocji. Ot, oceniam Essential Killing jako przyzwoity film.
Skorzystam jednak z faktu, że w kinie towarzyszyły mi trzy osoby i spróbuję nakreślić Wam bardziej reprezentatywną opinię :-) Po seansie byłam jedyną osobą, która nie żałowała zakupu biletu. Moi przyjaciele nie kryli rozczarowania, a ich reakcje sięgały od całkowitego znużenia i poczucia straty czasu – po przekonanie, że film był niewiarygodny i groteskowy. Mnie jego konwencja nie odstraszyła – nawet scena w  opustoszałym domu młodej Polki (Emmanuelle Seigner), choć z racjonalnego punktu widzenia nieprawdopodobna, bardziej mnie ujęła niż zirytowała. Niemniej, skrajnie krytyczne głosy usłyszane nad dwiema kolejkami grzanego wina ;-) utwierdziły mnie w przekonaniu, że Essential killing to zdecydowanie nie film dla każdego. 
Dlatego nie dajcie się zwieść perswazjom i jeśli marzycie o seansie, który urzecze Was zawiłościami scenariusza albo zachwyci soczystymi postaciami, lepiej odpuśćcie sobie Skolimowskiego. Bo Essential killing to film dla tych, którym nie przeszkadza, że jego fabułę można streścić w jednym zdaniu ;-)
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* Choć przyznam, że ostatnia scena – z udziałem białego konia – była już dla mnie przesadą (i w formie, i w treści).

9 komentarzy:

  1. Film pięknie "wygląda" na zdjęciach. O ile to ma być wartością to brawo dla Skolimowskiego.

    Wymyśliłem sobie, że warto stworzyć nową kategorię filmów: dzieła festiwalowe. Oglądane byłoby przez wrażliwych twórców i krytyków, najwyższej klasy specjalistów, których "ochy i achy" skutecznie nakarmiłyby głodnego ich opinii reżysera/scenarzystę. W jury na honorowym miejscu zasiadłby Z. Pietrasik, któremu jak słyszałem film się bardzo spodobał:)

    Chuligani czasem na stadionie zaśpiewają: "piłka nożna dla kibiców!", ja nieśmiało zanucę: "filmy w kinie dla Kowalskich!" :)

    P.S. Film oczywiście warto obejrzeć, żeby wyrobić sobie własną opinię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... Nie wszystkie filmy powstają z myślą o masowym odbiorcy. Niektóre wymagają "zainwestowania" w nie własnej wrażliwości, pewnej dozy otwartości i odwagi na przyjęcie tego, co zaproponował autor. Nie zawsze jest to łatwe, czasem zmusza do przewartościowania własnego spojrzenia na funkcję, jaką w dzisiejszych czasach może (powinno?) pełnić kino, X muza. Oczywiście, nie wszyscy znajdą w "ruszających się obrazkach" warstwę głębszą, nie dla każdego istotny będzie np. sam przekaz wizulany, czysta "sztuka obrazu", myślę nawet, że dla większości nadal najważniejsze będzie opowiadanie historii. I dobrze! Multipleksy po to mają wiele sal, żeby można było pójść razem do kina, ale nie koniecznie na ten sam film! :-) Na szczęście popkorn smakuje równie dobrze podczas seansów kina wybitnie artystycznego i ambitnego oraz tych zwykłych "rozrywkowych" propozycji, przygotowanych dla mniej wyrobionych odbiorców. Pozdrawiam. Wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Arek Ten wybitnie artystyczny film powstał dla ściśle wyselekcjonowanej grupy odbiorców o ponad przeciętnej wrażliwości. Szczęśliwie znam jedną taką osobę, zapewne jesteś drugą:)

    Odnośnie mniej wyrobionych odbiorców - kino ambitne nie musi dawać przyjemności publiczności mierzonej promilami, bo stąd prosta droga to tworzenia sztuki dla sztuki.

    Faktycznie, obecność Essential Killing w multipleksie może szokować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, trzeba będzie obejrzeć. Sądziłem, że film poza poruszeniem kontrowersyjnego tematu, niczym więcej się nie wyróżni.

    OdpowiedzUsuń
  5. Omnibusie, rozumiem Twój punkt widzenia (temat "filmów tylko festiwalowych" pojawia się zresztą w dyskusji nad współczesnym kinem) - ale uważałabym z tymi "filmami w kinie dla Kowalskich". Wiesz, dla niektórych Kowalskich ideałem jest "Ciacho";-) Myślę jednak, że dobrym przykładem tego, o czym piszesz, jest "Rewers" - niezłe kino, trafnie wypromowane i budzące sympatię bardzo zróżnicowanej widowni.

    Arku, pomysł grupowych wyjść do kina na różne seanse jest z pewnością wart rozważenia :-)

    Adam, prawdę mówiąc ten kontrowersyjny temat jest tu potraktowany naprawdę marginalnie. Ale jak to bywa przy promocji filmów - chwyta się za wyrazisty motyw, licząc na frekwencję w kinach - i nie bacząc, że istnieje wiele dużo bardziej reprezentatywnych dla filmu cech:-)
    P.S. Kiedy obejrzysz, zajrzyj i koniecznie podziel się opinią :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżeli to jest film dla osób o ponadprzeciętnej wrażliwości to ja nie chcę takowej posiadać. To jest film dla ludzi o ponadprzeciętnym uporze do znajdowania wartości tam gdzie jej nie ma. Albo dla tak zwanych znawców.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kinomaniaku, moim zdaniem to jednak nie kwestia doszukiwania się czegokolwiek (choć z pewnością znajdą się pasjonaci doszukiwania ;-) Rzecz w tym, czy do kogoś ta konwencja trafia, czy nie. Ja, jak wspomniałam, nie widzę w "Essential Killing" jakichś wielkich przestrzeni interpretacyjnych ani ukrytych znaczeń - ale sam styl opowieści mnie przekonał. Ot, prosty, pozbawiony dosłowności, przypowieściowy.

    Ale rozumiem i osoby, które taka koncepcja zirytowała czy zniecierpliwiła - zwyczajnie, nie każdy lubi kino. Ja od czasu do czasu - owszem :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. * nie każdy lubi takie kino - miało być w ostatnim zdaniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się - widziałam Essential w zeszły weekend i wyszłam z kina bardzo przejęta. Szczególnie zachwyciła mnie (a właściwie - wzruszyła) scena z Emmanuelle Seigner (ta, którą opisujesz jako kontrowersyjną:)
    Ale z kolei mój chłopak wynudził się na seansie kompletnie - i to wcale nie dlatego, że jest zwolennikiem filmów akcji. Po prostu taka przypowieść - jak to określasz - nie zrobiła na nim żadnego wrażenia - woli zupełnie inny sposób opowiadania. Nudzi się np. na filmach J.J. Kolskiego, które ja uważam, że bardzo przejmujące:)

    P. S. Trafiłam na ten blog przez notkę o matrioszkach i stopniowo odkrywam kolejne tematy... Kopalnia inspiracji!:)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.