piątek, 15 lipca 2011

Konkubuś

W Wysoklch Obcasach Extra natknęłam się ostatnio na ciekawe rozważania Jerzego Bralczyka nad słowem konkubinat. W rozmowie z Magdaleną Grzebałkowską językoznawca dociekał, dlaczego nie upowszechniły się w Polsce określenia typu partner, partnerka (skojarzenia z biznesem, programem Partnerstwa dla Pokoju itp.). Najbardziej zaintrygował mnie jednak fragment dotyczący przyszłości określeń związków nieformalnych: Bralczyk zasugerował, że naturalnym i prawdopodobnym rozwiązaniem wydaje mu się rozszerzenie znaczeń słów mąż i żona również na konkubentów – na tej samej zasadzie, na której wujek i ciocia przestały obowiązywać tylko przy ścisłym pokrewieństwie, a objęły również znajomych rodziców. I przyznam, że to rozwiązanie – choć zaskakujące – wydało mi się całkiem dobrym pomysłem.
Ilustracja Agaty Dudek
Sama przez długi czas żyłam w szczęśliwym związku na kocią łapę, bez intencji wzięcia ślubu, więc temat jest mi bliski – i wyraźnie czuję tę lukę terminologiczną. Pamiętam, że w sytuacjach nieformalnych nie miałam problemu z wyszukiwaniem coraz to nowych określeń dla R. – nazywając go żartobliwie niemężem, czasem konkubentem (choć chyba nigdy w kontekście serio), czasem współlokatorem, współkredytobiorcą, a także stosując wszelkie wariacje drugiej połowy, towarzysza życia itp. Najczęściej jednak – i dotyczy to zarówno czasów kociej łapy, jak i obecnych – mówiłam o R. używając po prostu jego imienia (albo nazwiska... tu rzecz charakterystyczna – czasem zdrabnianego ;-) Nawet na blogu jest to ewidentne – piszę o  wakacjach z R., a nie – wakacjach z mężem; przychodzi mi to naturalnie, bo niezależnie od oficjalnego statusu naszego związku, R. pozostaje dla mnie tym samym człowiekiem.

Wszystko to jednak swobodne dywagacje na temat luźnych sytuacji – a te są niekłopotliwe. Problem pojawia się w warunkach formalnych – na poczcie, w szpitalu, w urzędach – we wszystkich tych okolicznościach, które przywoływane są przez zwolenników ustawy o związkach partnerskich (w tym niżej podpisanej). Pamiętam, że odbierając za R. (będącego wtedy za granicą) list polecony, na pytanie Kim dla pani jest adresat? odpowiedziałam bez wahania: Mężem. W szpitalu, gdy potrzebowałam informacji, podałam się za narzeczoną, którą wtedy nie byłam. W obu przypadkach nie zastanawiałam się długo, sięgnęłam po słowo pierwsze z brzegu, które wyjaśnia moje prawo do uzyskania informacji czy odbioru korespondencji. Słowo, ot co. Wytrych, który szybko dopasuje naszą relację do potocznych wyobrażeń pracownika poczty czy szpitala. Nie było czasu (ani chęci), by wyjaśniać: Wie pani, jesteśmy razem osiem lat, mieszkamy sześć, od trzech lat spłacamy kredyt – o, tu proszę, widzi pani, jesteśmy zameldowani w jednym mieszkaniu, i ogólnie
kochamy się, rozumie pani, znamy swoje rodziny... No, naprawdę, on nie miałby nic przeciwko, gdyby mi pani doktor coś powiedziała o jego stanie zdrowia ;-) Parę razy zdarzyło mi się powiedzieć o R., że jest moim partnerem, ale to po chwili namysłu, przy starannym doborze słów. Nigdy natomiast nie przyszło mi do głowy, by nazwać go przyjacielem (bo owszem, jest przyjacielem, ale co komu do tego ;-), ani – tym bardziej – chłopakiem :-)

W Obcasach oprócz wywiadu z Bralczykiem opublikowana została rozmowa z reprezentantami konkubinatów. Padają w niej określenia różne – jeden z bohaterów nazywa swoją partnerkę domownikiem :-) Poza żartobliwymi, nie ma jednak sensownych substytutów konkubiny czy konkubenta.

A Wy, co sądzicie na ten temat? Czy wierzycie, że słowo konkubinat zacznie być stosowane w neutralnym kontekście? C
zyli możliwe będzie np. użycie zdania: Zostawiłem w domu dziecko z konkubiną. bez dopisku Była trzeźwa ;-) Która z wersji wydaje Wam się najbardziej prawdopodobna? Która najbardziej by Wam odpowiadała? Zagłosujcie! 


A może macie jeszcze jakieś pomysły? Zapiszcie w komentarzach!

P.S. To moja pierwsza sonda na blogu (fanfary ;-), więc wybaczcie ewentualne niedociągnięcia.

27 komentarzy:

  1. Mi się podoba sytuacja tutaj, w Irlandii. W tzw. urzędowych sytuacjach pytanie jest zadane o 'partnera', nie o 'męża' czy 'żonę'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam Mężczyznę. Na blogu piszę o nim per On. I wiadomo, o kogo chodzi ;-) Ale schody się zaczynają w mowie - "chłopak" brzmi szczeniacko, "mężczyzna" zbyt poważnie, "partner" jak w spółce akcyjnej, a podobno już nikt nie mówi "narzeczony".

    Ale konkubinatu jakoś nie potrafię zaakceptować. Tak samo mnie irytuje to określenie jak wizażowy TŻ.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba jako jedyna osoba w Polsce skojarzenia ze słowami konkubent, konkubina czy konkubinat miałam od dziecka pozytywne, bo z Chmielewską. Ona pisała o swoich konkubentach, a w innych przypadkach jakoś mi to słowo długo nie wchodziło w drogę.

    Ja na mojego M. mówiłam mąż długo zanim w ogóle pomyśleliśmy o ślubie. On o mnie mówił, oczywiście, żona. Bo wygodniej i krócej, szczerze mówiąc. To nieformalnie.

    A w sytuacjach formalnych? O konkubinacie wspominałam głównie wtedy kiedy miałam ochotę popatrzeć na głupią minę urzędnika. A że mam zły charakter, to czasem się zdarzało.... W takich samych sytuacjach na głupie pytanie odpowiadałam, ze jestem kochanką tego pana... A w poważniejszych? Narzeczona i partnerka były chyba najczęstsze.

    Co do pytania ankietowego, sądzę, ze najbardziej prawdopodobne będzie rzeczywiście rozszerzenie znaczenia męża i żony, ale będzie mi strasznie żal konkubiny, konkubenta i konkubinatu. To takie śliczne słowa... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że określenie konkubent, konkubina zawsze będzie miało wydźwięk pejoratywny.
    Na poczcie odbieram przesyłki polecone za "męża", i wiem, że jak bym uzyła innego określenia, to na pewno tej przesyłki bym nie odebrała.
    Okreslenia "chłopak" nie używam , bo chlopaka miałam w szkole, a "narzeczonym" też nie jest, zaręczyn nie było choć tyle lat razem ze wspólnym kredytem ;-)
    Nasz przyjaciel mówi na mnie zawsze "żona in spe"...

    red_chile

    OdpowiedzUsuń
  5. Też czytałam o konkubinacie w Wysokich Obcasach i też się zastanawiałam nad tymi określeniami. Również żyłam "na kocią łapę" przez osiem lat z moim poprzednim facetem, mieszkaliśmy razem, mieliśmy wspólny samochód, kredyt na mieszkanie, no i dobrze, że nie było ślubu, bo był by rozwód. W sumie czesto mówiłam "mój facet", bo to dla mnie brzmi dość zabawnie, albo "mój Piotr", albo po prostu po imieniu. W tej chwili o moim mężu mówię najczęściej po imieniu, czasem mąż, ale tylko po polsku, chyba, że się wygłupiam i piszę "my dear husband" w mailach czy smsach. Choć zauważyłam, że moje przyjaciółki, które żyją w niesformalizowanych związkach i kolegów gejów najczęściej pytam "co tam u męża" jestem raczej za rozpowszechnieniem określeń partner i partnerka, bo one chyba najlepiej oddają, a w każdym razie powinny oddawać sens każdego związku. Cóż, konkubin, konkubina, w żartach owszem, ale tak na serio?

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja tam do R. śmiało walę "chłopakiem", choć przecież chłopakiem, to on już jakiś czas temu przestał być bezpowrotnie, ale co tam, śmiało do niego podchodzę i mówię: "cześć chłopaku" albo "chłopaku chcesz mi podlać kwiaty?". Ale wiadomo, to jest kwestia relacji, jakby ogólnego nastawienia i czucia i takiego zaufania i tak po prostu sobie o tym myślę, że to jest właśnie to. To jest właśnie to "to" o co chodzi między ludźmi.

    OdpowiedzUsuń
  7. a tak z innej beczki, w WO przy okazji rozważań o nowym określeniu konkubinatu była mowa o polskich słowach "rajstopy" i "hulajnoga" i pojawiło się dziwaczne określenie "hulajpara", co mnie zainteresowało, to, to, że nigdy nie spojrzałam na słowo "rajstopy" jako raj stopy! oraz, że autorka odbiera je jako ładne słowo, bo natychmiast przypomniała mi się piosenka Marii Peszek "ps.ładne słowa to", gdzie wymienia rajstopy, jako słowo brzydkie:)jakie to wszystko subiektywne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki za interesujące odpowiedzi!

    Maju, rzeczywiście - myślę, że i u nas tak byłoby najlepiej. Ale nie sądzę, by przy całym polskim bagażu kulturowym, upowszechnienie partnera/-rki kosztem męża/żony było możliwe.

    my sElf, przypomniałaś mi - "mój mężczyzna" też mówiłam :-) A z TŻ zabawna historia, bo przez długi czas - spotykając ten skrót na różnych forach i blogach - zastanawiałam się, co to za dziwo - aż ktoś mnie uświadomił, że chodzi "towarzysza życia", ukutego na Wizaz.pl. Specjalną sympatią tego skrótu też nie darzę, może dlatego, że w kontekstach, w których go spotykałam, często towarzyszyły mu jakieś pretensjonalne bzdety ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ysabell, właśnie - Chmielewska! Coś mi pobrzękiwało w pamięci, że spotykałam "konkubenta" w powieściach pożyczanych od mamy, ale nie kojarzyłam, czyich :-)

    Red_chile, "żona in spe" świetna! Pozdrów przyjaciela :-)

    Malino, w kwestii subiektywizmu lingwistycznego: przez "rajstopy" zawsze prześwitywała mi ich etymologia ;-), ale nigdy również mi się to słowo nie podobało. Za to "hulajnoga" jest piękna! :-)

    Arku, tradycyjnie - ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja zauważyłam ciekawostkę, że moi koledzy-geje (kilka par) określają się wzajemnie "mężami", a słowa "konkubent" (pozornie - lepiej dopasowanego do ich sytuacji życia bez ślubu) nigdy chyba nie używają:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Na swojego niemeza mowie w tutejszym narzeczu "min kæreste" co znaczy "moj najdrozszy". Jest to okreslenie uzywane w nieformalnych zwiazkach, ale o mezu tez mozna powiedziec "kæreste". Mozna miec "kæreste" w gimnazjum mozna i po 60 roku zycia. No i nie okresla plci, co uwazam za plus:) Takiego wlasnie pozytywnego ale i w sumie neutralnego w wydzwieku okreslenia brakuje mi w jezyku polskim.

    zawsze_zielona

    OdpowiedzUsuń
  12. A na mnie w pracy dziwnie patrzą jak mówię "mój ukochany"....
    :)

    OdpowiedzUsuń
  13. a ja właśnie nie lubię jak się używa określen: partner/partnerka.

    fakt, samo słowo- konkubinat- ma niezbyt pozytywny wydźwięk i się kojarzy ;-)
    ale wybitnie nie trawię, jak się używa partnera/partnerki.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mojego określam w nieformalnych rozmowach bardzo często mianem "Lubego", bardzo lubię to słowo. Przynajmniej w rozmowach toczących się po polsku. Po niemiecku to jest po prostu "mein Freund", bez kombinowania, i przechodzi też w sytuacjach formalnych. Sytuacje formalne po polsku zdarzają mi się prawie wcale, więc nie muszę kombinować, a jak bym musiała, to byłoby cokolwiek: partner, mąż, narzeczony... :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Zawsze_zielona, masz rację - takie określenie, które nie zdradzałoby płci ani wieku, byłoby idealne. Coś jak "druga połowa", tylko mniej kolokwialnie ;-)

    Demis, ewidentnie zazdrośnicy! ;-)

    Veronica, póki co, konkubinat w sondzie wypada najsłabiej (czyżby nikt nie wierzył, że może się pozytywnie kojarzyć?;-) Ale z drugiej strony - opcja "partnerska" przoduje.

    Ja_joanno, rzeczywiście, "Luby" jest dość powszechny - i tym samym "Luby" zasila najliczniejszą, jak dotąd, kategorię określeń osobistych :-) Neutralności (powszechności?) mein Freunda trochę zazdroszczę - bo im dłużej myślę o określeniu "przyjaciel" w polszczyźnie, tym bardziej kojarzy mi się z prasą kolorową - np. "Katarzyna Figura zjawiła się na bankiecie z przyjacielem, znanym projektantem mody" :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. P.S. A jeszcze a'propos określeń, z których się wyrasta - dla mnie "dziewczyna" i "chłopak" to domena życia podstawówkowo-licealnego; w wieku 20-30 lat już bym tak o sobie/partnerze nie powiedziała. Ale z drugiej strony, gdybym usłyszała 50-60 latka, który nazywa swoją towarzyszkę życia "dziewczyną", pomyślałabym, że to urocze :-)

    OdpowiedzUsuń
  17. Hanka_Rumcajsa18 lipca 2011 09:19

    Mnie "konkubinat" chyba nigdy nie przejdzie przez gardło. Mam szczęście, że jakoś dotąd nie natknęłam się na wiele sytuacji nieformalnych, więc nie musiałam swojego związku definiować - ale gdyby tak było, chyba powiedziałabym "partner".

    Luka terminologiczna jest, masz rację.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja na szczescie nie musze nazywac swojego Mezczyzny konkubentem, gdyz jest Anglikiem w Anglii :). Nie znosze "boyfriendow", o czym P. bardzo dobrze wie i od kiedy jestesmy razem, kartki walentynkowe zdobione sa slowkiem "my partner" "my love" "my better half" ;)

    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  19. Red_chile, a nie każą Ci pokazywać dowodu?
    U mnie na poczcie można odebrać przesyłkę za kogoś tylko w 2 przypadkach: kiedy się ma to samo nazwisko co adresat albo kiedy na dowodzie jest ten sam adres zameldowania.

    I w sumie nie wiem, co będzie, jak wyjdę za mąż, bo nazwiska chyba nie zmienię, a adresy mają zniknąć z dowodów za 2 czy 3 lata. Chyba będzie trzeba latać z aktem ślubu ;-)

    Mnie się "towarzysz życia" kojarzy jednoznacznie: ze starym, wyliniałym pieskiem, z którym samotna starsza pani wychodzi codziennie na spacer. To jest towarzysz życia, a raczej towarzysz szarej i samotnej egzystencji. I jeszcze komunistyczne: towarzyszu!

    A co do "żony in spe", to ja mam teściów in spe. Tylko szkoda, że wiele osób nie zna łaciny i muszę wyjaśniać, o co chodzi.

    zawsze_zielona: piękne to określenie! Mój Mężczyzna swego czasu mówił o mnie "moja ukochana", ale ludzie właśnie... dziwnie patrzyli.

    Mój były szef (pisarz) mówi i pisze o kobietach swojego życia per "dziewczyny", a jest po siedemdziesiątce i ma żonę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  20. To wszystko wyrazy jakichś kompleksów - siedzą ludzie i debatują, jak się określić. Skoro nie ma właściwego słowa, to może warto przemyśleć status swojego związku? Mąż i żona to mąż i żona - i skoro komuś "wygodniej" tak mówić (np. Yzabell), to niech weźmie ślub. Prosty sposób - a lepszy niż kombinować.

    A takie wymyślanie, legitymowanie się dowodem osobistym na poczcie itp., to chyba domena ludzi, którzy nie mają odwagi zdecydować się na poważny, długotrwały związek.

    OdpowiedzUsuń
  21. Anonimowy:
    "To wszystko wyrazy jakichś kompleksów (...)"

    Czy tak samo, jak domorosłe psychoanalizy serwowane ludziom na blogu? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  22. @ewa
    a ja właśnie lubię chłopak-dziewczyna.
    fakt, że to może takie trochę chwilami zbyt młodzieżowe- ale całkiem nieźle brzmi.

    partner/partnerka kojarzy mi się gorzej niż konkubinat.
    podobnie "przyjaciółka"

    a co do anonima: są różne przyczyny dla których ludzie nie decydują się na ślub.
    bo ślub to nie takie hop siup prosta sprawa.
    to nie jest tak- że oto jest fajny koleś z kórym się spotykam od 2 miesięcy, to od razu lecę pędzę do urzędu się legalizować, żeby nie mieć problemów z nazywaniem człowieka.
    dodatkowo w pracy napatrzyłam się na zbyt wiele rozwodów- własnie z takich ślubów.
    chyba rekordową moją sprawą było coś takiego: w czerwcu ślub, we wrześniu seperacja, do grudnia było po rozwodzie...

    OdpowiedzUsuń
  23. a mój mąż mówi "moje dziewczyny" o mnie i o naszej kocie zbiorowo, "How are my girls today?":)

    OdpowiedzUsuń
  24. A propos "żony in spe", moja Matka o moim Ojcu mówiła (kiedy jeszcze byli narzeczeństwem) "Mąż Elekt". Tak jak prezydent elekt na przykład: już wybrany, ale jeszcze niezaprzysiężony. Bardzo mi się to sformułowanie podoba. :)

    A "in spe" też używałam czasami.

    Natomiast co do "skoro komuś wygodniej tak mówić, to niech weźmie ślub", to raczej pozostanę przy swoim zdaniu, że skoro komuś wygodniej tak mówić, to niech mówi. :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Zgadzam się, "mąż-elekt" bardzo ładny :-)

    OdpowiedzUsuń
  26. "P.O. żona"

    Ale to taki żart, dla życzliwie wtajemniczonych. Na co dzień po prostu "żona" - i co komu do tego?

    A córka z tego trwałego związku zdała w tym roku maturę. Poprzedni związek, choć urzędowo certyfikowany, nie utrzymał się tyle.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.