czwartek, 3 września 2009

Świat Atwood

Znów sięgnęłam po książki Margaret Atwood. Po Opowieści podręcznej, która mocno mnie poruszyła, Ślepym zabójcy – intrygującym, starannie skonstruowanym i bardzo wciągającym – oraz Kobiecie do zjedzenia... OK, tę traktuję raczej jako ćwiczenie warsztatowe pisarki – z radością ponownie zanurzyłam się w atwoodowskim świecie.

Tym razem na warsztat poszło
Kocie oko. Jak często bywa u Atwood, mamy do czynienia ze splotem kilku narracji. Z jednej strony śledzimy bieżącą relację bohaterki z pobytu na wystawie sztuki w Toronto, z drugiej – wysłuchujemy dość chłodnej i drobiazgowej opowieści o dzieciństwie, stopniowo rekonstruowanym i krok po kroku odsłaniającym swoją... grozę.

Podobnie było w
Ślepym zabójcy, gdzie kolejne karty powieści ujawniały gorzkie fakty z historii rodzinnej. Kompozycja przypominała tam barwny kolaż – na pierwszym planie śledziliśmy opowieść głównej bohaterki, Iris Chase, dotyczącą – na przemian – odległej historii rodzinnej i współczesnych przeżyć starszej kobiety. Równolegle poznawaliśmy fragmenty powieści, przypisywanej Laurze Chase (młodszej siostrze Iris), a opublikowanej po jej przedwczesnej śmierci. W obrębie tej narracji sytuowały się z kolei baśniowo-fantastyczne opowiadania Alexa Thomasa, domniemanego kochanka Laury. A wszystko to zostało dodatkowo okraszone wycinkami z kronik towarzyskich, fragmentami artykułów prasowych i nekrologami, pochodzącymi z różnych dekad.

W
Kocim oku kompozycja jest mniej kunsztowna, a nurty narracji nie tak liczne. Nie oznacza to jednak, że opisywane zdarzenia są mniej poruszające. I równie starannie zobrazowano tu przenikanie przeszłości i teraźniejszości – w myśl wypowiedzi bohaterki: Na czas nie spogląda się wstecz, lecz w dół, tak jak w wodę. Raz na powierzchnię wynurza się to, raz tamto, raz nic. Nic nie ginie.Jednym z elementów, który szczególnie urzeka mnie w twórczości Atwood, niezależnie od pomysłów fabularnych, jest zderzenie przekonań, emocji, doświadczeń z przeszłości – z ich postrzeganiem po upływie lat. W gorzkich wspomnieniach bohaterek łatwo odczytać swój własny lęk – że znajomości, które w tej chwili wydają się ważne, za kilka lat okażą się przypadkowym epizodem, że gorące emocje zetleją, a wyraziste wspomnienia pokryje kurz...
W jakiś sposób odnajduję się w tej kobiecie, która prowadzi atwoodowską narrację. To każe mi sięgać po kolejne powieści autorki – bez względu na to, czy przyjdzie mi spotkać się z rozgoryczoną wdową (Ślepy zabójca), z podlotkiem ulegającym okrutnym manipulacjom koleżanek (Kocie oko) czy zniewoloną reproduktorką, która przed piekłem totalitarnej rzeczywistości ucieka w głąb własnych myśli (Opowieść podręcznej). Lub też – w jedną z przyjaciółek bezwzględnej Zeni, jak w Zbójeckiej narzeczonej...

P.S. Po lekturze Ślepego zabójcy polecam rozmowę Szczuki, Łubieńskiego i Beresia na temat tej powieści (czy ktoś jeszcze pamięta program Dobre książki?) – dostępna jest tutaj.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że miało być o Kocim oku, a notkę zdominował Ślepy zabójca... No cóż, nietrudno rozpoznać, która książka bardziej zapadła mi w pamięć ;-)

2 komentarze:

  1. Zderzenie przekonań, emocji, doświadczeń z przeszłości – z ich postrzeganiem po upływie lat, to faktycznie jest ciekawe zjawisko. Bywa, że prowadzi donikąd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałem, to co zamieściłem w formie komentarza powyżej i doszedłem do wniosku, że właściwie większość z tego, co spotyka człowieka (domyślnie: chodzi o podmiot lyryczny niniejszej wypowiedzi)w życiu prowadzi donikąd, więc jeden pies jakiego asortymentu i gatunku zjawiska po drodze go napotkają. Jak powiada klasyk "i tak do piachu i tak do piachu"...

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.