W pracy u mnie ostatnio okropnie. Sporo nerwów i niepokojów, a w chwilach, kiedy wydaje się, że powraca stabilizacja – zawsze znajdzie się ktoś gotów podnieść ci ciśnienie. Dla odwrócenia myśli od codzienności, odkurzę więc parę wspomnień z minionych tygodni.
Na początek – Gdańsk (aby nie zadręczać Was szyldami, tablicami i muralami pokazywanymi w całości, jak to było w przypadku Kazimierza, sięgam po rozwiązanie bardziej kolażowe)!Otóż tak się złożyło, że pod koniec października mieliśmy okazję spędzić kilka dni w Gdańsku – dzięki X., której mieszkaniem, a przede wszystkim – której psem Smółką – się opiekowaliśmy. Miasto, jak zwykle, okazało się urocze i gościnne... choć natknęliśmy się również na lokalne zakazy.
Na szczęście przy umiejętnym wyborze trasy można było swobodnie przemierzać gdańskie ulice ;-) Przemaszerowaliśmy więc starówkę wzdłuż i wszerz, odwiedziliśmy Teatr Wybrzeże (Pieszo Mrożka w reżyserii Anny Augustynowicz – takie sobie), wpadliśmy do kina Kameralnego (tudzież Helikon, nigdy ich nie rozróżniam) obejrzeć – raz – Do Czech razy sztuka (sympatyczne, tytuł od rzeczy), a nawet udało nam się spędzić słoneczne (!) popołudnie na plaży. Stogi w październiku rządzą!Na początek – Gdańsk (aby nie zadręczać Was szyldami, tablicami i muralami pokazywanymi w całości, jak to było w przypadku Kazimierza, sięgam po rozwiązanie bardziej kolażowe)!Otóż tak się złożyło, że pod koniec października mieliśmy okazję spędzić kilka dni w Gdańsku – dzięki X., której mieszkaniem, a przede wszystkim – której psem Smółką – się opiekowaliśmy. Miasto, jak zwykle, okazało się urocze i gościnne... choć natknęliśmy się również na lokalne zakazy.
Dotarliśmy też na wystawę Drogi ku wolności, upamiętniającą zawirowania polskiej historii od 1956 do 1989 roku. Moim zdaniem – świetne, profesjonalnie zorganizowane przedsięwzięcie. Znajdziecie tu zarówno wstrząsające pamiątki strajków (np. kurtkę robotnika przestrzeloną w kilku miejscach, dokumentację filmową z krwawo tłumionych rozruchów), jak i mniej zobowiązujące ciekawostki – typu długopis, którym Lech Wałęsa podpisywał Porozumienia Sierpniowe, aranżację PRL-owskiego sklepu czy historię powstawania znaku graficznego Solidarności (dla mnie osobiście – bardzo ciekawa). Gorąco polecam Drogi ku wolności – zwłaszcza osobom, które, jak ja, żyją w permanentnym przeświadczeniu, że wiedzą o historii za mało. Przystępna, przemyślana i zapadająca w pamięć wystawa.
Wracając z niej, natknęliśmy się za to na kolejną interesującą wystawę – tym razem... w witrynie sklepu z kopiarkami. Ekspozycję dekorowały... wypchane zwierzęta:
Jaki związek mają kopiarki i serwis telefonów z Bogu ducha winną wiewiórką o doklejonych plastikowych oczach i nieprawdziwym-prawdziwkiem? Zabijcie mnie (i wypchajcie), ale nie wiem.
Żałuję natomiast, że nie udało nam się załapać na wystawę ilustracji Józefa Wilkonia, którą otwierano w Gdańsku kilka dni po naszym wyjeździe (jeśli nie kojarzycie tego nazwiska, z całą pewnością rozpoznalibyście rysunki, obecne przed przed laty w wielu książkach dla dzieci). Przykłady ilustracji Wilkonia znajdziecie tutaj (polecam zresztą cały blog), a kto będzie w Gdańsku przed 15 listopada, niech koniecznie zajrzy na wystawę. Sentymenty z dzieciństwa warto pielęgnować.
Pobyt u X. ma tę dodatkową zaletę, że jej półki pełne są książek poświęconych projektowaniu, sztuce współczesnej i szeroko pojętemu designowi. Tym razem zahipnotyzowało mnie tomiszcze poświęcone polskiemu plakatowi 21. wieku, opracowane przez Agnieszkę i Krzysztofa Dydo. Na razie wrzucam migawkę, ale z pewnością będę wracać do artystów, których prace widziałam w tej książce. Rewelacja!
Spośród sympatycznych miejsc, które udało nam się odwiedzić, zapadło mi w pamięć jeszcze ExLibris Cafe – kawiarnio-księgarnia, położona dwa kroki od naszego miejsca zamieszkania. Przyjemne wnętrze, pyszna kawa i regały uginające się od fantastycznych książek... Nie powstrzymałam się przed zakupem jednej z nich – padło na Moją siostrę, moją miłość Joyce Carol Oates (nie padło natomiast na zbiór Najlepsze opowiadania McSweeney's, który od tego czasu trzymam przechowalni w Merlinie).
Jeśli kiedyś postanowimy z R. rozkręcić własny biznes, będzie to toruńska kawiarnio-księgarnia. Oczywiście obok miliona innych – dochodowych i niezwykle satysfakcjonujących pod względem twórczym! – przedsięwzięć!
To tyle – do zobaczenia następnym razem.
P.S. Wkrótce do miejskich jesiennych wspomnień dołączy Łódź (pozdrowienia dla Ani i Maćka!)
... znowu te koty, a to już nie ma narodowo czystej i heteroseksualnie zdrowej sztuki?! Co to za nazwisko "Wilkoń"... to polskie jest?!
OdpowiedzUsuńA na poważnie, no wielka, wielka to szkoda, że drogi ku wolności stały się drogą ku wolnemu rynkowi, a z ideałów "Solidarności" zostało logo i przestrzelona kurtka... mielim chamy złoty róg!!!
Shlojme, nazwisko tak polskie, jak moje, dobrze wiesz!;P
OdpowiedzUsuńwłaśnie mnie tu przyciągnęło i widzę tę wystawę ksero i muszę powiedzieć, że nadal intryguje!kolega przyuważył ją po drodze do pracy jakiś miesiąc temu i zamieścił zdjęcia na facebooku zastanawiając się nad przesłaniem:)
OdpowiedzUsuńMalina, co do "nadal intryguje" - cóż, jest ponadczasowa!:-D
OdpowiedzUsuń