Nie jestem wielką fanką Romana Polańskiego. Są w jego twórczości filmy, które uważam za wybitne – jak Dziecko Rosemary, mam sentyment do Noża w wodzie, Pianistę wspominam jako historię wzruszającą – ale istnieją też obrazy, których zupełnie nie rozumiem (choćby Dziewiąte wrota – wzorcowy przykład pretensjonalnego gniota).
Lubię jednak śledzić twórczość reżysera, a poza tym – od czasu Infiltracji – mam pewną słabość do thrillerów politycznych.
Kiedy więc usłyszałam o Autorze Widmo (dygresja: wolałabym, żeby dystrybutor zachował wersję oryginalną tytułu – słowo ghostwriter powoli utrwala się w naszym języku, podobnie jak swojski copywriter ;-), postanowiliśmy z R. się na niego wybrać. Miniona niedziela była świetną okazją, bo i Nasze Kino było czynne, i towarzystwo na podorędziu. Film odbierałam pozytywnie przez znaczną część seansu. Ujęła mnie chłodna, surowa sceneria wyspy, na której mieszkał w odosobnieniu Adam Lang, odpowiadała mi narracja – prowadzona niespiesznie, bez fajerwerków, gwałtownych pościgów czy efekciarskich eksplozji. Z przyjemnością dałam się wciągnąć w tę ponurą opowieść, w której trudno było określić, co stanowi rzeczywiste zagrożenie, a co wynika jedynie z lęków bohatera czy rozpowszechnianych w mediach spiskowych teorii. Podobali mi się też aktorzy – zarówno Ewan McGregor w roli niepozornego pisarza, który próbuje dystansować się od intryg politycznych i rzetelnie rejestrować wspomnienia byłego premiera (obecnie oskarżanego o związki z terroryzmem), jak i Pierce Brosnan jako irytujący, próżny i lekko nieobliczalny były szef brytyjskiego rządu. Na pierwszy rzut oka Ghostwriter wydaje się więc całkiem zgrabnie skonstruowaną opowieścią.
Rozczarowuje jednak garść szczegółów, które wytrącają widza z przyjemności śledzenia intrygi – i bezlitośnie ujawniają realizatorskie szwy. Topornie poprowadzony wątek relacji pisarza z żoną Langa, motyw powoływania się na wyniki Google'a jako wiarygodne źródło informacji o CIA ;-), wreszcie – dość pretensjonalne zakończenie – skutecznie gasiły mój entuzjazm. A szkoda, bo mam wrażenie, że cała historia miała duży potencjał i dałoby się stworzyć z niej naprawdę świetną realizację gatunku. Myślę jednak, że wielbicielom Frantica przypadnie do gustu – jako nowe wcielenie sensacyjnej pasji Polańskiego.
Mnie Autor Widmo pozostanie w pamięci jako intrygujący film, który niestety w warstwie fabularnej rozbił się o banał.
Szczegółami, które jednak z pewnością dodają filmowi atrakcyjności, były świetne, niepokojące zdjęcia Pawła Edelmana oraz muzyka Alexandre'a Desplata. Dzięki nim seans był bardzo smaczny – a jeszcze smaczniejszy dzięki słodkim bułeczkom od mamy Piotrka ;-)
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
P.S. Układ akapitów dedykuję Piotrkowi – autorowi komentarza pod tą notką.
Lubię jednak śledzić twórczość reżysera, a poza tym – od czasu Infiltracji – mam pewną słabość do thrillerów politycznych.
Kiedy więc usłyszałam o Autorze Widmo (dygresja: wolałabym, żeby dystrybutor zachował wersję oryginalną tytułu – słowo ghostwriter powoli utrwala się w naszym języku, podobnie jak swojski copywriter ;-), postanowiliśmy z R. się na niego wybrać. Miniona niedziela była świetną okazją, bo i Nasze Kino było czynne, i towarzystwo na podorędziu. Film odbierałam pozytywnie przez znaczną część seansu. Ujęła mnie chłodna, surowa sceneria wyspy, na której mieszkał w odosobnieniu Adam Lang, odpowiadała mi narracja – prowadzona niespiesznie, bez fajerwerków, gwałtownych pościgów czy efekciarskich eksplozji. Z przyjemnością dałam się wciągnąć w tę ponurą opowieść, w której trudno było określić, co stanowi rzeczywiste zagrożenie, a co wynika jedynie z lęków bohatera czy rozpowszechnianych w mediach spiskowych teorii. Podobali mi się też aktorzy – zarówno Ewan McGregor w roli niepozornego pisarza, który próbuje dystansować się od intryg politycznych i rzetelnie rejestrować wspomnienia byłego premiera (obecnie oskarżanego o związki z terroryzmem), jak i Pierce Brosnan jako irytujący, próżny i lekko nieobliczalny były szef brytyjskiego rządu. Na pierwszy rzut oka Ghostwriter wydaje się więc całkiem zgrabnie skonstruowaną opowieścią.
Rozczarowuje jednak garść szczegółów, które wytrącają widza z przyjemności śledzenia intrygi – i bezlitośnie ujawniają realizatorskie szwy. Topornie poprowadzony wątek relacji pisarza z żoną Langa, motyw powoływania się na wyniki Google'a jako wiarygodne źródło informacji o CIA ;-), wreszcie – dość pretensjonalne zakończenie – skutecznie gasiły mój entuzjazm. A szkoda, bo mam wrażenie, że cała historia miała duży potencjał i dałoby się stworzyć z niej naprawdę świetną realizację gatunku. Myślę jednak, że wielbicielom Frantica przypadnie do gustu – jako nowe wcielenie sensacyjnej pasji Polańskiego.
Mnie Autor Widmo pozostanie w pamięci jako intrygujący film, który niestety w warstwie fabularnej rozbił się o banał.
Szczegółami, które jednak z pewnością dodają filmowi atrakcyjności, były świetne, niepokojące zdjęcia Pawła Edelmana oraz muzyka Alexandre'a Desplata. Dzięki nim seans był bardzo smaczny – a jeszcze smaczniejszy dzięki słodkim bułeczkom od mamy Piotrka ;-)
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
P.S. Układ akapitów dedykuję Piotrkowi – autorowi komentarza pod tą notką.
Drętwe sceny z googlem i żoną Langa można było ominąć jeśli odpowiednio zsynchronizowało się seans z jedzeniem bułeczki...
OdpowiedzUsuńA po dwóch dniach od seansu jedyne co przypomina mi o filmie to niezrozumiała potrzeba posiadania bmw...
mnie się podobał ten film ... taki ... polański był :) a "dziewiąte wrota" hmmm ... końcówka dziwna, nie?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
( u mnie dzisiaj "Ondine" na kanapie, w kinie )
Anonimowy, bułeczek było stanowczo za mało, by wypełnić nimi wszystkie nadprogramowe sceny;-)
OdpowiedzUsuńMagdaleno, sama waham się co do "Ondine"... Pierwszoplanowa rola Farrela, za którym nie przepadam, dość mocno mnie zniechęca;-) Ale za to nie mogę doczekać się obejrzenia "Śniadania na Plutonie" tego reżysera - do tej pory nie widziałam, a wkrótce nadarza się okazja:-)
A mnie się film nie podobał, co zresztą oznajmiłam już niniejszej blogerce:) Całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem jednego z współoglądaczy (tego z dużym poziomem nienawiście do świata): "film jak film, ale bułeczki jakie pyszne!"
OdpowiedzUsuńA tak poważnie to toporne wątki, o których piszesz powodowały, że film zamiast wciskać w fotel wywoływał ziewanie, wiercenie w fotelu i zerkanie na zegarek i to nawet nie ukradkiem. Sceneria rzeczywiście fajnie niepokojąca, aktorzy sprawni w swoich rolach, ale chyba jest coś w stwierdzeniu jednego z krytyków, że widać wyraźnie pośpiech w realizacji filmu spowodowany zbliżającym się festiwalem w Berlinie....
Magda
PS Jest w ogóle takie słowo "blogerka" ??? :)
Układ akapitów w poście wspaniały!
OdpowiedzUsuńChoć na moment nasyciłaś moją żądzę dopatrywania się wszędzie spisków, która towarzyszy mi od seansu. Innym nad uchem brzęczą bmw...
Pora może postawić odważne pytanie, czy Romek, który od lat ciągnie ten swój wózek, nie postanowił sobie dorobić i zamocował na taśmie kilka kryptoreklam! Choć żaden pasztet w dłoni McGregora mi nie mignął...
Równie co akapity cieszy mnie jednomyślność nt. bułeczek. Gdyby nie taka ilość ochów i achów, następnym razem musiałbym włożyć do środka szkło. A i intryga okazałaby się przez to bardziej krwista...
Piotrek
Nie zapominajcie jednak, kto Wam te bułeczki dystrybuował (skoro już o filmach mowa :P), kto Wam ich nie żałował, by nie użyć innego słowa na "ży" :P No kto, kto!?
OdpowiedzUsuńMagdo, skąd znasz adres tego bloga??!;-) Co do pośpiechu w realizacji - rzeczywiście, coś w tym jest. A słowo blogerka istnieje jak najbardziej!:-)
OdpowiedzUsuńPiotrku, ja chyba zaraziłam się spiskowym nastawieniem, bo zaczęłam przyglądać się pierwszym literom Twojego komentarza:-P
Szloma, chcesz powiedzieć - kto nas tymi bułeczkami ży... żywił?;-)
Ta... Tylko, że zdanie powinno kończyć się kropką, a nie przecinkiem. Czy konspiracja zwalnia z obowiązku poprawności językowej?! Czy wyroki śmierci Państwa Podziemnego pisane były z błędami?
OdpowiedzUsuńSłowa "blogerka" - wbrew zapewnieniom ałutorki - nie ma! Istnieją słowa "szwagierka", "szal" i "bierka", ale to, o którym piszę, to nie istnieje.
Potrzeba posiadania bmw, to naturalna potrzeba wszystkich intelektualistów, więc nie ma się co załamywać, wystarczy kilka wizyt na "siłce" i to przejdzie, minie, zniknie, jak brudny śnieg...
Poza tym, to film jest fajny. Nie widziałem, ale tak mi kolega powiedział. Warstwa fabularna zawsze "rozbije się o banał". Jeżeli ktokolwiek zna histoię, która w warstwie fabularnej nie jest banalna, to proszę o przykład. (Z góry dyskwalifikuję "Antychrysta"... Bo jest banalny, jak zło, z definicji, do dupy, nieudany znaczy).
Pozdrawiam. Z pozdrowieniami dla cyklicznego spisku cyklistów.
Oczywiście, że Anonim.
Tak, tak. Zdjęcia to jeden z najmocniejszych punktów. Pisałam już o tym w komentarzach pod recenzją na blogu Chihiro, ale napiszę raz jeszcze, że w "Autorze widmo" najbardziej ujął mnie klasyczny sposób prowadzenia narracji, który od razu przypomniał mi filmy Hitchcocka z lat 50-tych. Reżyserów, którzy w podobny (wyzuty z taniego efekciarstwa) sposób kręcą thrillery można by policzyć na palcach jednej ręki. Ujęcie z liścikiem, który przechodzi z rąk do rąk jest dla mnie absolutnym majstersztykiem
OdpowiedzUsuńJasne, że będzie Ci miło, jak ktoś skomentuje. Więc pozdrowienia znad morza. Tu też jest dom, w którym morze straszy. Z obrazów wychodzi.
OdpowiedzUsuńAno co tam, nim się wyda, to nie ja.
Zosik, widzę, że urzekły nas podobne kwestie:-)
OdpowiedzUsuńAnonimowy, wydało się;-) Dziękuję za pozdrowienia - Ty tam lepiej spaceruj i jod przyswajaj zamiast drwić z moich życzliwych zachęt do komentowania;-)