niedziela, 23 maja 2010

Samotność liczb pierwszych

Przez większą część lektury śledziłam fabułę powieści Giordano szybko, z dużym zainteresowaniem, ale bez szczególnych emocji. Sądziłam, że mam do czynienia z dobrym czytadłem – miejscami błyskotliwym, miejscami trochę banalnym – ale wartym przeczytania. Bliżej finału powieści, gdy główna bohaterka, Alice, dokonuje swoistego odkrycia, ożywiłam się – mile zaskoczona nieoczekiwanym zwrotem akcji. Podekscytowana, śledziłam kolejne wydarzenia, oczekując jasnego i wiarygodnego rozstrzygnięcia – i sądząc, że ta wyciszona, melancholijna opowieść okaże się nieco przewrotna, trochę bardziej soczysta, niż wydawała mi się początkowo. Niestety, zakończenie bardzo mnie zawiodło, motywacja Matii, głównego bohatera, wydała mi się niezrozumiała i dość wydumana, a ostatnie strony – pretensjonalne. Nie zmienia to jednak faktu, że nie żałuję czasu spędzonego z Samotnością liczb pierwszych Paolo Giordano i polecam jej lekturę na długie i jasne (nareszcie!: -) wiosenne wieczory.

Mam nadzieję, że ten wstęp – pisany na gorąco po odłożeniu książki – nie zdradzi za wiele potencjalnym czytelnikom, a dla tych, którzy Samotność już znają, będzie prosty do rozszyfrowania :-)

Głównymi bohaterami Samotności są Alice i Mattia – dwoje ludzi zmagających się z osobistymi dramatami. Poznawszy się w szkole niemal przypadkowo, trochę wbrew własnej woli, odkrywają między sobą nić porozumienia – trudną do zdefiniowania, a jednak dla nich – wyraźnie odczuwalną. Sięgnijmy po dwa cytaty z powieści:

Na pierwszym roku studiów Mattia dowiedział się, że wśród liczb pierwszych niektóre są jeszcze bardziej szczególne. Matematycy nazywają je liczbami pierwszymi bliźniaczymi. Są to pary liczb pierwszych, które z sobą sąsiadują, albo raczej prawie sąsiadują, bo między nimi stoi zawsze liczba parzysta, która nie pozwala im się stykać naprawdę. [...] Mattia uważał, że Alice i on są takimi właśnie bliźniaczymi liczbami pierwszymi, samotnymi i zagubionymi, bliskimi sobie, ale nie na tyle, by naprawdę się zetknąć. (str. 140)

Mattia i ona byli połączeni niewidzialną, elastyczną nicią, zagrzebaną pod stosem nieważnych rzeczy, nicią, która mogła istnieć tylko między dwojgiem ludzi takich jak oni: ludzi, którzy znaleźli własną samotność jedno w drugim. (str. 296)

W tych słowach w zasadzie zamyka się zamysł fabularny Giordano. Alice i Mattia nie zawsze żyją blisko siebie, niekiedy ich drogi całkowicie się rozchodzą, a czytelnik wnika w barwne tło ich tymczasowej codzienności i poznaje historie wielu postaci drugoplanowych – ale niezmiennie towarzyszy nam przeczucie, że losy dwojga bohaterów jeszcze się przetną.

Przyznam, że tym, co mnie poruszyło w pisarstwie Giordano – i co z pewnością będzie stanowiło najbardziej wyraziste wspomnienie tej lektury – był sposób opisu tytułowej samotności. Wprowadzając na scenę kolejne postaci, kreśląc ich lęki czy obawy, autor tworzył wiarygodne i przejmujące historie – choć często tylko szkicowe i lakoniczne.

Troszkę drażniło mnie jednak poczucie, że niemal wszyscy bohaterowie zmagają się tu z wyobcowaniem, są niezdolni do nawiązywania szczerych relacji z bliskimi, nie potrafią okazać miłości rodzicielskiej czy prawdziwie zaangażować się w problemy dziecka lub męża. Żałowałam nieprzeprowadzonych rozmów, niewykonanych gestów, zdławionych wyznań – które strącały bohaterów w jeszcze bardziej dotkliwą samotność, nieodwołalnie zwiększały dystans między nimi i tłumiły wszelkie nadzieje – na rzecz obezwładniającej rezygnacji.

Niestety, pewien zgrzyt wywołała u mnie również „matematyczna” koncepcja powieści. Główny bohater to utalentowany naukowiec, który rzeczywistość postrzega – i definiuje – za pomocą prawidłowości i pojęć znanych z dziedziny nauk ścisłych. I tak leżąc w łóżku z kobietą, snuje rozważania: [...[ jeżeli stosunek długości ich oddechów jest liczbą niewymierną, nie ma sposobu, by je dopasować i przydać im regularności.

Wtrętów tego typu jest sporo i – choć całkiem zgrabnie wplecione w narrację i w gruncie rzeczy zasadne – budziły we mnie niechęć, przywołując wspomnienia z inną Samotnością – Janusza L. Wiśniewskiego:-) Dygresje z dziedziny genetyki w polskiej powieści wydawały mi się tak wydumane i na siłe wkomponowane w opis relacji bohaterów, że do Giordanowskich naukowych porównań także podchodziłam sceptycznie. Być może niesprawiedliwie:-)

Niemniej zachęcam do lektury powieści – i raz jeszcze dziękuję
Latającej Pyzie za zaproszenie do zabawy z wydawnictwem W.A.B. Kolejne spotkanie blogowego klubu czytelników odbędzie się w bibliotece Ysabell, do której wkrótce przesyłam książkę:-) Ciekawe, dokąd powieść Giordano trafi później...

Tymczasem – pozostając w temacie samotności – piosenka z płyty Lao Che, która ostatnio chodzi mi po głowie:



6 komentarzy:

  1. broda doktora jacka24 maja 2010 20:40

    nie zamierzałem czytać tej książki. jednakowoż po takiej recenzji zmieniłem zdanie - zamierzam jej nie czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Arkadiusz Chwila24 maja 2010 20:46

    nie czytałem tej książki, ale zgadzam się z każdym zdaniem recęzji. napisałem nawet o niej kilka artykułów w prasie branżowej (o recenzji i o książce)

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo lubię podobną piosenkę:
    http://www.youtube.com/watch?v=9PNOKw33CKM&feature=related

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na książkę z niecierpliwością, chociaż wcale nie jestem nastawiona jakoś hiperpozytywnie, zwłaszcza po końcówce Twojej recenzji... Ale chętnie przekonam się sama, co też się kryje za tym tytułem... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ysabell, przekonaj się koniecznie :-)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.