środa, 19 stycznia 2011

Czytam na Umer

Wśród moich podchoinkowych upominków znalazł się zbiór listów Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory.
Urok historii miłosnej dwojga błyskotliwych autorów jest oczywisty – już artykuł, który cytowałam w październiku, zdradzał namiastkę talentów, poczucia humoru i wybitnych osobowości Osieckiej i Przybory. Dla mnie jednak swoistą bohaterką Listów na wyczerpanym papierze jest Magda Umer. Sytuująca się celowo na drugim planie – jej nazwisko nie występuje nawet na okładce – a jednak odpowiedzialna w dużym stopniu za urok całego wydawnictwa.
To Umer snuje intrygującą nić historii miłosnej, składając korespondencję Osieckiej i Przybory w spójną opowieść; to ona opatruje zapiski autorki Urody i Starszego Pana komentarzami i uściśleniami. Czyni to zresztą z bezpretensjonalnością i wdziękiem – kiedy Przybora w liście do Agnieszki wspomina o Spatifie, Umer wyjaśnia na marginesie: Spatif, czyli SPATiF - Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu, ale także legendarny Klub Aktora (...). Niektórzy artyści spędzili tam połowę swojego dorosłego życia. Pili. Jeszcze się chyba nie narkotyzowali, chociaż kto ich tam wie.
Magda Umer bierze też na siebie ciężar zderzenia uskrzydlającej miłości dwojga poetów z gorzkim i bolesnym wymiarem ich romansu (o którym wspominałam w zakończeniu tej notki). W dyplomatyczny, a przy tym naturalny i przekonujący sposób umieszcza te listy jednocześnie w dwóch przestrzeniach – literackiej i rodzinnej – i zdumiewające, jak płynnie udaje jej się to zrealizować. Twórcza redaktorka intryguje literacką wartością listów, a jednocześnie delikatnie obchodzi się z tym, co między wierszami. We wstępie do książki pisze:
Ich uczucie nie służyło właściwie nikomu oprócz nas, czytelników. Unieszczęśliwiało Bogu ducha winne dzieci, pozostawione żony i zasmarkanych z miłości, odsuniętych na boczny tor chłopców. Unieszczęśliwiło w końcu samych zakochanych. Ale z tej dziwnej miłości powstały najpiękniejsze piosenki. I do dzisiaj niejedna młoda (albo nawet i stara) dziewczyna i niejeden młody (albo nawet i stary) chłopak, kochając się w sobie, słuchają tamtych piosenek; jakby napisanych tylko dla nich i dopiero co, a nie przed wielu laty. (s. 10-11).
Magdzie Umer wreszcie zawdzięczamy błyskotliwy tytuł publikacji – dlatego to właśnie z myślą o niej piszę tę notkę. Listy Osieckiej i Przybory  – jeśli tylko sięgniecie po książkę – obronią się same, w mig ujawniając przed Wami twórczą energię obojga autorów. Ale zwróćcie uwagę i na tę cichą, a niezastąpioną narratorkę, która zechciała nie tylko odtworzyć historię znajomości Osieckiej i Przybory, ale i podzielić się z nami swoim osobistym odbiorem tych dwojga. Między syceniem oczu (i serc) żarliwymi tekstami, zauważcie tę dyskretną gawędę.
Na zakończenie uwaga o formie wydawnictwa. Tak się szczęśliwie złożyło, że pod choinką oboje z R. znaleźliśmy książki wspomnieniowo-albumowe – przyznam, że uwielbiam takie edycje! Treść listów Agnieszki i Jeremiego jest uzupełniona zdjęciami rękopisów, pocztówkami, na odwrocie których poeci zapisywali swoje wiersze, dedykacjami i szkicami... Przegląda się to wszystko wspaniale.
P.S. W dalszej kolejności w kategorii książek z pogranicza dla oka a dla głowy, do Kieszeni trafią Czarna Mańka Stanisława Staszewskiego oraz Rock-Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą. Stay tuned ;-)

9 komentarzy:

  1. Ewenemencie, a czytałaś może:
    http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1510220,1,osiecka-przybora-i-jedrusik-czyli-biograficzne-obnazanie-post-mortem.read
    Swoją drogą to ciekawe, że co jednych tak bardzo zachwyca, innych strasznie oburza.
    Ja chętnie sięgnę po "listy..." i chyba szkoda by było, gdybe się nie ukazały. I tak to już chyba jest, że w przypadku sławnych i podziwianych, ciężko jest rozgraniczyć ile z ich życia prywatnego, jest tak naprawdę prywatne, a ile można wyciągnąć na "światło dzienne", nie robiąc nikomu przy tym krzywdy.

    A i będę czekać na notkę o "Rock-Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą", bo sama chcę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Malino, o tym artykule nie wiedziałam - dzięki za podlinkowanie, bardzo ciekawy. Cóż, rozumiem punkt widzenia Mroziewicza, skoro - jak wynika z tekstu - był z autorami zaprzyjaźniony i podchodzi do tematu bardzo emocjonalnie. W moim odbiorze jednak ten tom absolutnie nie jest "wyciąganiem z muzeum starych prześcieradeł" - listy potraktowano tu z dużą delikatnością, właśnie to mnie w tej książce urzekło.

    Przyznam zresztą, że kiedy dowiedziałam się o tej publikacji, sama miałam pewne wątpliwości - i kluczowa była dla mnie informacja, że dzieci dwojga autorów wyraziły na to zgodę - widziałam nawet wspólny, radosny wywiad Umer, Agaty Passent i Kota Przybory. Dlatego trochę nie rozumiem uwagi Mroziewicza:

    "Nawet jeśli właściciele odziedziczonej korespondencji zgodzili się na publikację, to jest im teraz przykro. Z drugiej strony nieproszony nie chcę pełnić roli ich rzeczników."
    - dlaczego zakładamy, że jest im przykro? Przecież samą treść listów znali już znacznie wcześniej, przed drukiem... Oczywiście doceniam wrażliwość autora artykułu, ale czy rzeczywiście decyzja Umer stanowi takie przekraczanie granic? W moim odbiorze ten tom zawiera po prostu wiele dobrych literacko tekstów - i ze względu na to warto było je opublikować, jako kolejne owoce talentów _pisarskich_ Osieckiej i Przybory. Nie jako, jak zdaje się to oceniać Mroziewicz, demaskacje prywatnej korespondencji jakichśtam celebrytów.

    Ale masz rację, tego typu publikacje zawsze budzą sprzeczne emocje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałem i nie podobało mi się tak bardzo, jak myślałem, że będzie mi się podobało, czyli że nie podobało mi się prawie w ogóle. Wiem, że to miała być publikacja listów, ale dla mnie zabrakło tła, czyli zabrakło pracy Magdy Umer. Przerwy pomiędzy kolejnymi listami zawierają to, co najciekawsze i najważniejsze. Od strony edytorskiej rzeczywiście fajnie, bo błyskawicznie przewraca się kartki i można w miarę szybko odłożyć na półkę przeczytaną książkę. Same listy nie wywołały u mnie zachwytu nad ich wyjątkowością czy pięknem, ale też nie zaskoczyły mnie niestosownością, więc ich opublikowanie nie wydaje mi się niczym niestosownym. Dwoje dorosłych ludzi, pasujących do siebie jak "pies do jeża", spotyka się ze sobą i próbuje, próbuje, próbuje...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, no proszę, jak biegunowo różnie to odbieramy :-) Mnie się właśnie podobało, że nie zostaje wyjaśnione, co się działo "w międzyczasie" - że mamy przed sobą radosny list Jeremiego, a zaraz potem list z fochem, i nikt nam nie wyjaśnia, że np. "Jeremi jest rozgoryczony, bo Agnieszka nie stawiła się na spotkanie, a widziano ją wieczorem w Warszawie".

    Powiedz, Arku, co masz na myśli pisząc, że "Przerwy pomiędzy kolejnymi listami zawierają to, co najciekawsze i najważniejsze"? Chodzi Ci właśnie o to, co się działo z bohaterami między jednym listem a drugim?

    P.S. Ostatnie zdanie - celne podsumowanie historii :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez mam, dzieki Tobie... :-) jestem w trakcie czytania i osobiscie jak na razie odbieram ksiazke pozytywnie... Link tutaj w komentarzach podany tez chetnie przeczytam...

    Milego dnia. M

    OdpowiedzUsuń
  6. No proszę, intrygujące. Chyba się skuszę na ten tom:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, o to mi chodziło. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. oj chyba kupię tą książkę. Aż mam dreszcze- romans dwojga takich mistrzów słowa!

    OdpowiedzUsuń
  9. Kajeciekai (dobrze, że odmieniam?:-), szczerze polecam.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.